Krystyna Więcek z Rybnika Kamienia próbuje odzyskać torebkę, którą zarekwirował jej siostrze personel sklepu Barbara na rynku. – Od kilku miesięcy usiłuję skontaktować się z właścicielką, żeby wyjaśnić sprawę. Niestety ciągle słyszę, że szefowej nie ma – mówi kobieta, która w końcu poprosiła o pomoc media.
Wszystko zaczęło się w czerwcu tego roku. – Weszłam na zakupy do jednego z rybnickich hipermarketów. Miałam przy sobie dużą, ładną torebkę koloru ecri, którą wiosną ubiegłego roku kupiłam w sklepie Barbara. Kiedy zapłaciłam i przekroczyłam bramkę, całą ochronę postawił na nogi dźwięk alarmu. Po upokarzającej kontroli na oczach klientów sklepu w mojej torebce znaleziono aktywny klips. Szczęście, że w tym markecie nie było w sprzedaży takich torebek – opowiada pani Krystyna. Ochrona przeprosiła ją, ale poradziła, by jak najszybciej udała się do sklepu, w którym kupiła torebkę, żeby zdjęto ten klips, bo na przyszłości może mieć kłopoty w jakimś innym sklepie.
Posłała siostrę
Krystyna Więcek akurat wyjeżdżała na urlop, więc dała torebkę siostrze Elżbiecie i poprosiła ją o załatwienie sprawy. Ledwo ta weszła do Barbary, odezwał się alarm. – W ułamku sekundy otoczył mnie personel, który nawet nie próbował słuchać, ale od razu okrzyknął złodziejem. Jedna z pań zadzwoniła rzekomo po straż miejską, ale ta podobno nie miała czasu. Pani wykonała więc telefon na policję, gdzie ponoć kazali jej czekać, a ja stałam, otoczona przez pomstujący personel i gapiów. W końcu nie wytrzymałam. Wysypałam zawartość torby do reklamówki, a torbę zostawiłam i wyszłam, zapowiadając, że przyjdę, gdy właścicielka wróci z wakacji – opowiada pani Elżbieta.
Jak dodaje, jest emerytowaną nauczycielką, która nigdy nie miała do czynienia z policją, więc o mało nie doznała zawału. Do dziś zresztą pamięta obelgi i epitety, jakie padały pod jej adresem, gdy opuszczała sklep, a potem potrzebowała kilku dni, żeby dojść do siebie. Zastanawia się też, dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to, że alarm odezwał się nie wtedy, kiedy wychodziła ze sklepu, ale wtedy, kiedy do niego wchodziła, bo w tym przecież tkwi klucz do całego zamieszania. Kiedy siostra wróciła z urlopu, obydwie udały się do Barbary, żeby załatwić sprawę. Pani Krystyna uznała bowiem, że nie zrezygnuje z torby, za którą w końcu zapłaciła 69 zł.
Nie rozmagnesowali
– Poza tym stwierdziłam, że nie wolno w taki sposób traktować ludzi. Tym bardziej że wina leżała po stronie personelu, który przy sprzedaży powinien był rozmagnesować torbę, ale tego nie zrobił. Okazało się, że torba leży na zapleczu, ale kierowniczka, której jednak nie było, nie pozwoliła jej wydać. Umówiłam się więc na konkretny dzień i godzinę, żeby ją zastać. Kiedy się zjawiłam, usłyszałam, że jej nie ma i nikt nie wie, kiedy będzie, nie ma też żadnej torby – opowiada pani Krystyna. Mimo to na drugi dzień poszła do sklepu, ale sytuacja się powtórzyła. Zostawiła więc jednej z ekspedientek swój numer telefonu, prosząc o przekazanie go szefowej.
Do tej pory nie doczekała się od niej telefonu. Sama kilka razy dzwoniła do sklepu, ale bez rezultatu. My też próbowaliśmy kontaktować się z kierowniczką. Zawsze raczono nas odpowiedzią, że szefowa będzie w tym, a tym dniu. Gdy dzwoniliśmy w wyznaczonym terminie, to słyszeliśmy, że jej nie ma. Trzy razy wybraliśmy się do Barbary, ale szefowej nigdy nie było. W piątek panie powiedziały, że jej nie widują. Sprawdziliśmy też kwestię powiadomienia straży miejskiej i policji o zdarzeniu. Okazało się, że nigdzie nie odnotowano telefonu w sprawie rzekomej kradzieży torebki w tym sklepie. Gdzie więc dzwonił personel? Nie wiadomo.
Pani Krystyna zapewnia, że uprzedziła personel, że nie odpuści tej sprawy. – Nikt mnie w życiu tak nie upokorzył. Może nie byłam pierwszą właścicielką tej torebki, może ktoś już stracił ją w taki sam sposób? A może właścicielka sklepu powinna odświeżyć sobie kadry, jeśli już teraz personel choruje na amnezję? Jest to bulwersujące tym bardziej że zrobiono ze mnie złodziejkę, tymczasem to ja zostałam okradziona – stwierdza rozżalona. (MS)
Komentarze