Ewa Sodzawiczny z kopalni Szczygłowice
Ewa Sodzawiczny z kopalni Szczygłowice

Ewa Sodzawiczny miała być fryzjerką, ale grzebień zamieniła na młotek i śrubokręt. Od 20 lat pracuje w kopalni Szczygłowice, cały czas w tym samym oddziale. Miesiąc temu mocnym akcentem zaznaczyła swoją obecność w Kompanii Węglowej. Dokonała przełomu w pięcioletniej historii organizowanego przez firmę konkursu „Pracuję bezpiecznie”. Do tej pory kobiety nie dochodziły do rozstrzygającej rozgrywki. Ona zmieniła historię i jako pierwsza kobieta znalazła się w finale imprezy. – Uczyłam się sama. Przepisów pracy i BHP, na powierzchni i na dole. Z internetu, książek i testów z ubiegłych lat, które dał mi jeden ze sztygarów – mówi. Pomagał jej mąż Darek, który w Szczygłowicach jest górnikiem dołowym. Tłumaczył, że spąg to jest grunt, a lutnociąg to doprowadzający powietrze płócienny rękaw. W końcu przyszedł dzień prawdy. – Weszłam na salę, a tam sami mężczyźni. Popatrzyli ze zdziwieniem, ale bez żadnych komentarzy – opowiada pani Ewa. W pojedynku na wiedzę musiała pokonać 21 mężczyzn i... pokonała. Położyła panów na łopatki, uzyskując z testu najwięcej, bo 36 na 40 punktów. Jako zwycięzca etapu zakładowego miała reprezentować kopalnię na szczeblu kompanii. Znalazła się w grupie 19 półfinalistów i weszła do finałowej dziesiątki. Finał rozegrany 24 października to już nie były przelewki. Ewa wiedziała, że może sobie nie poradzić z pytaniami dotyczącymi pracy na dole kopalni, jeśli będą podchwytliwe lub bardzo szczegółowe. Miała ogromne wsparcie wśród koleżanek i kolegów z pracy oraz rodziny – finał rozgrywano jak teleturniej „Jeden z dziesięciu”. U nas każdy miał trzy baloniki. Za błędną odpowiedź przekłuwano jeden. Odpadłam pierwsza. Ale honorowo. Odpowiedziałam na jedno pytanie. Za to zdobyłam wiedzę, jakieś doświadczenie i myślę, że dobrze reprezentowałam kopalnię – mówi. Jej starania doceniła dyrekcja kopalni Szczygłowice. Otrzymała nagrodę w wysokości tysiąca zł. Lampownia, gdzie pracuje Ewa Sodzawiczny, to typowo babski oddział. Mężczyzn jest jak na lekarstwo – dokładnie dwóch. Pani Ewa z wykształcenia jest fryzjerką. Po rocznym stażu postanowiła pójść na kopalnię. – Nie ukrywam, że ze względów finansowych. W latach 80. zarobki w prywatnych zakładach były marne. Na kopalniach przeciwnie. Były przywileje, książeczki „G”, dostęp do sklepów górniczych i towarów normalnie nie do zdobycia –stwierdza. Jej pierwsze zetknięcie z kopalnią to był horror. Wszędzie brudno. – Dostałam ubranie robocze i torbę z narzędziami. Młotki, śrubokręty to była dla mnie nowość, ale trzeba sobie było poradzić – opowiada. Zaczynała od prostych prac. Z czasem przeszła do konserwacji SR-ów, czyli aparatów ucieczkowych i wydawania ich górnikom. –Aparaty AU9 ważyły 4,5 kg. Trzeba go było wziąć od górnika, skontrolować i oddać. Było trochę dźwigania. Dzisiaj aparaty ważą 4 kg i nie trzeba już ich osobiście odbierać. Górnicy zostawiają je na półkach. To sprzęt, który ratuje życie, więc trzeba dokładnie sprawdzić, czy aparat ma wymagany identyfikator, pasy, po prostu czy jest sprawny –opowiada Ewa Sodzawiczny.
Co dał jej udział w konkursie? – Satysfakcję i wiedzę –odpowiada. – To nasza gwiazda – mówią o niej górnicy ze Szczygłowic.

Komentarze

Dodaj komentarz