Pakujemy ostatnie rzeczy – mówią Barbara Szefczyk (z lewej) i Edyta Zając
Pakujemy ostatnie rzeczy – mówią Barbara Szefczyk (z lewej) i Edyta Zając

Pomysł zrodził się w ośrodku pomocy społecznej, a spółdzielnia powstała dzięki zaangażowaniu prezes Barbary Szefczyk. Założycielki musiały przejść przez gęste sito biurokracji i niewiele zdało ten egzamin. – Bez pracy byłam od 15 lat. Miałam tylko jakieś dorywcze zajęcia, a każdy potrzebuje pieniędzy. Kiedy dowiedziałam się o możliwości utworzenia spółdzielni socjalnej, nie wahałam się ani chwili – opowiada Barbara Szefczyk. 3 grudnia zeszłego roku Szansa doczekała się rejestracji w sądzie. Panie sprzątały w prywatnych domach, instytucjach i zakładach pracy w Radlinie, opiekowały się starszymi i niepełnosprawnymi, prowadziły komis odzieżowy w swojej siedzibie przy ul. Mariackiej 75.

Pierwsze problemy
– Wszystko szło bardzo dobrze. Kobiety były chętne do roboty, a klienci zadowoleni – wspomina prezeska. Problemy zaczęły się wiosną, kiedy skończyła się unijna dotacja, która pokrywała m.in. koszty składek ZUS. – Każda z nas wiedziała, że nie będzie różowo. Ale były takie miesiące, że zarobione pieniądze przekazywałyśmy do ZUS i urzędu skarbowego. Na wypłaty już zabrakło. Panie odchodziły do innej pracy – mówi Edyta Zając, która pozostała na placu boju razem z Barbarą Szefczyk. – Dziś pakujemy ostatnie rzeczy, bo musimy opuścić lokal. Spółdzielnię trzeba zlikwidować, bo musi ona liczyć co najmniej pięć osób, a nas jest dwie – dodaje pani prezes. Panie są zgodne, że zawiedli ludzie, sytuację pogorszyła potworna biurokracja. – Byłyśmy na tyle zdeterminowane, że nie miałam wątpliwości, iż nam się uda. Zawiodłam się jednak na moich spółdzielcach. Zawiodłam się również na polskich przepisach. Trzeba było wypełniać sterty papierów, sprawozdań. Nie było czasu na pracę. Siedziałam i tworzyłam kolejne dokumenty, składając je w kolejnych instytucjach. To chore. Gdyby ktoś pomógł nam chociażby w księgowości, byłoby zdecydowanie lepiej – stwierdza ze łzami w oczach Barbara Szefczyk. Krystyna Kryszewska, szefowa ośrodka pomocy społecznej, stwierdza, że zawiodły przede wszystkim przepisy prawne.

Złe przepisy
Dziś spółdzielnie socjalne w Polsce działają na niemal takich samych zasadach jak spółdzielnie mieszkaniowe. – Muszą mieć własną księgowość, a na rynku brakuje osób z taką wiedzą. Jak znajdzie się specjalista, to nie będzie pracował charytatywnie. A skąd wziąć pieniądze na wynagrodzenie, skoro zyski ledwo pokrywają zobowiązania wobec ZUS i skarbówki? – pyta Krystyna Kryszewska. Paniom kibicowała również burmistrz Barbara Magiera. – Pomagaliśmy na tyle, na ile mogliśmy. Pracownicy udzielali wskazówek, jak rozliczać się z fiskusem i ZUS, zawozili dokumenty rozliczeniowe Szansy do fundacji w Katowicach, która nadzorowała cały projekt – wylicza.
Szkoda, że finał jest taki, a nie inny, pani burmistrz uważa jednak, że kobiety i tak zyskały na tym przedsięwzięciu. – Wyszły do ludzi, zadbały o siebie i zyskały nowe kwalifikacje zawodowe – twierdzi Barbara Magiera. Panie próbują jeszcze ratować swoje miejsca pracy. Prowadzą rozmowy ze spółdzielniami socjalnymi w Rudzie Śląskiej i Siemianowicach, które znalazły się w podobnej sytuacji. – Być może uda nam się połączyć siły i te trzy spółdzielnie. Przeszkodą mogą być jednak nasze długi wobec ZUS i fiskusa – mówi szefowa Szansy.



Krótko po Szansie powstała spółdzielnia Eruditum w Rybniku, która zawiesiła swoją działalność po trzech miesiącach. Chciała jednak organizować szkolenia. – Od wiosny nie istniejemy. Zamiast szukać zleceń, ślęczeliśmy nad dokumentami rozliczeniowymi unijnej dotacji, dzięki której mogliśmy rozpocząć działalność. Zostało nas troje, więc zdecydowaliśmy w porę, że dalsza działalność nie ma większego sensu. Oficjalnie spółdzielnia jeszcze działa, bo nie można jej zamknąć przez dwa lata. To okres, w jakim mają być efekty projektu dofinansowanego z europejskiej kasy – wyjaśnia prezes Elżbieta Górecka. (Amis)



Według danych Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych z siedzibą w Byczynie, pod koniec zeszłego roku w kraju zarejestrowano ponad 160 spółdzielni socjalnych. Dziś działa tylko około 90. Większość albo już została zlikwidowana, albo jest bliska likwidacji. – Biurokracja to główny powód upadłości spółdzielni socjalnych. Ale do tego trzeba jeszcze dołożyć pseudodobrodziejstwo unijnych programów, dzięki którym spółdzielnie masowo powstawały w ostatnich latach. Kiedy były pieniądze z UE, było dobrze, kiedy ich zabrakło, zabrakło pomysłu na własny biznes i chęci do pracy – uważa prezes Marcin Juszczyk. (Amis)

Komentarze

Dodaj komentarz