Rodzina Zgollów w komplecie
Rodzina Zgollów w komplecie

W te święta u Aleksandry i Jerzego Zgollów z Bełku będzie bardzo gwarno. Przy wigilijnym stole zasiądą 14-letnia Marysia, 11-letnia Kamila, 11-letni Przemek, 10-letnia Monika, ośmioletnia Sylwia, 23-letnia Agnieszka (już studentka), no i oczywiście mama oraz tata. Do kompletu w domu są jeszcze dwa psy i trzy koty.
– W takim gronie mieliśmy już Wigilię w ubiegłym roku. Jednak w tym święta będą niezwykłe, bo nasze pierwsze jako, jak by tu powiedzieć, prawdziwej rodziny – mówią tajemniczo państwo Zgollowie. Okazuje się, że tylko najstarsza Agnieszka jest ich rodzonym dzieckiem. Reszta to pociechy przysposobione. Zgollowie są nauczycielami. Od ponad dwóch lat są rodziną zastępczą. Pierwszy w ich domu pojawił się Przemek. Pani Ola wypatrzyła go w pogotowiu opiekuńczym, gdzie prowadziła nauczanie domowe. Chłopiec jest niepełnosprawny, nie słyszy, kiedyś nie potrafił ani pisać, ani czytać.

Potrzeba ciepła
– Bardzo potrzebował domu, ciepła i miłości, a jedynym domem, jaki znał, było pogotowie opiekuńcze – mówi pani Ola. W pogotowiu Przemek był razem ze swoim braciszkiem. Został sam, kiedy brat poszedł do adopcji. Stał się nerwowy, ciągle powtarzał, że nie jest nikomu potrzebny, że nikt go nie kocha, że nikt go nie chce. Pani Ola stwierdziła, że nie może go tam zostawić. Wraz z mężem i córką odbyła naradę wojenną. – Wszyscy wspólnie ustaliliśmy, że weźmiemy go do siebie, stając się dla niego rodziną zastępczą. I tak Przemek zamieszkał z nami. Było dwa lata i cztery miesiące temu – mówi pan Jerzy. Początki były bardzo trudne. – Chłopak przyszedł z wyrobionymi nawykami. Był zestresowany, nerwowy, niezrównoważony emocjonalnie. Jeśli coś chciał, starał się to wymuszać, bocząc się nieraz po trzy godziny. Trzeba go było pilnować na każdym kroku – wspomina pan Jerzy. Dzisiaj, jak każdy chłopiec, Przemek stwarza problemy, jednak o wiele mniejsze. W ogóle zmienił się. – Zaczyna pomagać w domu, zwłaszcza mężowi. Wprawdzie wybiera tylko takie prace, które mu odpowiadają, ale jednak. Jest fanem broni, wojska i w ogóle militariów. Godzinami może siedzieć przy komputerze – oznajmia pani Ola.

Cztery dziewczynki
Po Przemku w domu pojawiły się cztery dziewczynki. To siostry. Państwo Zgollowie o ich historii dowiedzieli się z prasy. – Dziewczynki były półsierotami. Straciły mamę. Tułały się po różnych placówkach opiekuńczych, były w rodzinie zastępczej, ale gdy ta się rozpadła, wróciły do sierocińca. Nie chciały być rozdzielane. Kiedy popatrzyliśmy na ich zdjęcie w gazecie, postanowiliśmy jechać do domu dziecka do Kłobucka – opowiada pani Aleksandra. Decyzja o wzięciu dziewczynek zapadła od razu. Przyspieszyły ją słowa Agnieszki, która powiedziała do mamy: nie możemy ich tu zostawić.
Początkowo Zgollowie zaczęli zabierać do siebie siostry na krótkie pobyty, a w październiku zeszłego roku podjęli starania o to, by być dla nich rodziną zastępczą. W ubiegłym roku dziewczynki spędziły w Bełku pierwsze Boże Narodzenie. – Trochę się tego obawialiśmy. Kiedy oznajmiliśmy im, że pojadą do nas na święta, usłyszeliśmy, że nie lubią świąt. Teraz już nie mogą się ich doczekać – mówią Zgollowie. Małżonkowie nigdy nie zapomną poprzednich świąt, ogromu przygotowań, gotowania, sprzątania, wreszcie pięknie nakrytego stołu. Pani Ola wszystko zrobiła sama, bo dzieci nie potrafiły pomóc.

Czas radości
– Byłam zmęczona, ale szczęśliwa, kiedy na buziach dzieci zaczęły się pojawiać uśmiechy. Szczególnie wtedy, gdy przyszedł czas na prezenty. Przyszli nasi rodzice i przy stole usiadło 12 osób. Marysia czytała Biblię – mówi pani Ola. Po świętach dom opustoszał, więc zrobiło się trochę smutno. Dlatego kiedy tylko zapadła decyzja sądu, państwo Zgollowie pojechali po dziewczynki. – Trochę bałyśmy się tej zmiany, tego, jak potraktują nas inni, bo mówi się, że ludzie nie lubią dzieci z domów dziecka. Ale nikt nie daje nam odczuć, że jesteśmy przyjezdne. Sąsiedzi odnoszą się do nas życzliwie – mówi Marysia.
Dom Zgollów stanął na głowie, bo trzeba było zmienić umeblowanie i wyposażenie kuchni. Pani Ola uczy dziewczynki domowych obowiązków, a one pomagają w gotowaniu i sprzątaniu. – Najgorzej jest ze sprzątaniem własnych pokoi. To zajmuje nam nawet cztery godziny – śmieje się Sylwia. Teraz rodzina przygotowuje się do kolejnego Bożego Narodzenia. Będą duża choinka, którą ubiorą wszyscy wspólnie, uroczysta kolacja i prezenty. Dzieci państwa Zgollów nie mają wygórowanych marzeń, choć przyznają, że od przybytku głowa nie boli. – Najważniejszy prezent już dostałyśmy. To rodzina i dom – oznajmiają.



Małżonkowie mówią, że gdybyśmy jeszcze raz mieli podjąć decyzję o przygarnięciu dzieci, postąpiliby tak samo. I śmieją się na wspomnienie choćby niedzielnego obiadu. – 50 klusek, wielki gar rosołu, na śniadanie dziennie 3 litry mleka. Jak robimy sałatkę warzywną, to jest tego 5,5 kg – mówi pani Ola. Ale pomagają wszyscy, bo każdy chce czuć się potrzebny. – Mówi się, że im więcej dzieci, tym więcej kłopotów, ale i więcej radości. W naszej rodzinie nigdy się nie nudzimy. Dlatego było warto – stwierdzają Aleksandra i Jerzy Zgollowie. Boże Narodzenie to czas cudów. Jednak cuda zdarzają się nie tylko w świąteczny czas. Zgollowie są tego przykładem. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz