Marek Szołtysek z portretem swych ukochanych dziadków – babci Agnieszki i dziadka Franka
Marek Szołtysek z portretem swych ukochanych dziadków – babci Agnieszki i dziadka Franka

– Pamięta pan swoich dziadków?
– Oczywiście, i dobrze ich wspominam. Wielki wpływ na kształtowanie się mojej osobowości miała babcia Agnieszka ze strony mamy. Piszę o tym w mojej książce „Biblia Ślązoka”. Babcia godzinami opowiadała mi o Ponbóczku i świętych, co miało wielki wpływ na moją wiarę i światopogląd. Oczywiście miało to też wpływ na moją edukację, bo później na lekcjach religii strasznie się nudziłem. Podobnie było ze szkołą; babcia była pierwszym źródłem wiedzy i wielu ważnych rzeczy dowiadywałem się najpierw od niej. Dziadek z kolei zrobił mi pierwszy łuk i bicz, taki, jakim woźnica poganiał konie. Dziadek umiał zrobić wszystko.

– Czy zdarzyło się, że dziadek złoił panu skórę?
– Nie pamiętam i nie sądzę, żeby to kiedyś zrobił. Raz kroił nożem czosnek, więc ja też chciałem. Nie pozwolił mi, zaczęliśmy się szarpać i dziadek się tym nożem przeciął. Babcia jeszcze go „sprzezywała”. – Taki stary, a taki głupi – powiedziała.

– Wspomnienia z dzieciństwa są zwykle wyidealizowane. Czy dziadków też to dotyczy?
– Myślę, że tak. Idealizujemy naszych dziadków nawet wtedy, gdy byli dla nas surowi i wymagający. Nakłada się na to wszystko kult przodków, z jakim często mamy do czynienia w religiach pogańskich. Dziadkowie, choć już dawno nie żyją, w pewnym sensie wciąż są w rodzinie obecni; przechowuje się przecież ich zdjęcia, wspomina, opowiada o zabawnych wydarzeniach z ich udziałem. Dzisiejsze babcie zachowują się często zupełnie inaczej – jeżdżą samochodami, mają telefony komórkowe i może nie mają już tyle czasu dla wnuków, bo muszą oglądać w telewizji seriale, a te mają po kilkaset odcinków.
Oczywiście wiele zależy od tego, czy wnuki mieszkają z dziadkami pod jednym dachem, czy nie. Dziś jest coraz mniej domów trzypokoleniowych, a one przecież były korzystne, choćby tylko ze względów ekonomicznych. Moja babcia warzyła np. obiad dla całej rodziny. Przychodziliśmy z bratem ze szkoły, a obiad czekał już na piecu. W mojej „Kuchni śląskiej” zamieściłem przepis babci na „szpajzę” wiśniową von Raczek. Jako dziewczyna służyła na zamku von Raczków w Przyszowicach i tam widziała, jak się ją przyrządza.

– Czy są jakieś elementy śląskiej obyczajowości związanej z dziadkami, które nie występowały w innych regionach?
– Tak, jedną z takich praktyk było przygotowywanie sobie przez dziadków tzw. wycugu, czyli miejsca, w którym będą mieszkać na starość. Nie potrzebowali już dużej przestrzeni, więc swój dom oddawali dzieciom, a sami zamieszkiwali na ogół w niewielkiej przybudówce, która miała góra dwie izby. Było to bardzo popularne m.in. na Opolszczyźnie i Raciborszczyźnie. Trudno też nie zauważyć, że bardzo często za sprawą babci i dziadka dzieci pierwszy raz w życiu doświadczały śmierci w rodzinie. To coś zupełnie innego niż pogrzeb jakiejś dalekiej ciotki, mieszkającej w innej miejscowości. Było to bardzo ważne przeżycie, któremu towarzyszyło też wiele pytań. W późniejszym czasie pojawiała się też oczywiście sprawa pozostałych po dziadkach mebli i ubrań. I tu można zaobserwować pewną prawidłowość, mianowicie że meble dziadków bardziej podobają się ich wnukom niż ich dzieciom. Wiem, bo sam mam po babci trochę mebli i porcelany. Dziadkowie powinni więc inwestować w przedmioty bardzo solidne, bo w przyszłości trafią one do ich wnuków i będą traktowane wręcz jak rodzinne relikwie.

– Czas szybko płynie. Zastanawiał się pan już, jakim będzie dziadkiem dla swoich wnuków?
– Może być z tym kiepsko, bo ja wciąż nie mam czasu, a prawdopodobnie będę pracował do końca życia. Ale podobno miłość i zainteresowanie wnukami przychodzi w sposób bardzo naturalny. Każda babcia i każdy dziadek ma pewnie w tym względzie swoje doświadczenia, ze mną o nich na razie porozmawiać nie można.

Komentarze

Dodaj komentarz