20023701
20023701


4 bm. kilkanaście minut przed siódmą runęła północna ściana budynku jednorodzinnego przy ul. Rycerskiej w Świerklanach. Gruz spadł na 20-letniego Olka, stojącego w biegnącym wokół remontowanego domu wykopie. Nie miał szans, zginął na miejscu. Trzej mężczyźni, którzy razem z nim pracowali przy remoncie, próbowali go wydobyć rękami, odrzucali gruz. Z pomocą pospieszyli też sąsiedzi, ale na niewiele się to zdało. Ciało 20-latka wydobyli dopiero przybyli na miejsce strażacy.- Wróciłam do domu po nocce, ledwo co zdążyłam się położyć, kiedy przyleciała do mnie córka i mówi: mamo, chyba dom się zawalił... Taka tragedia... To był mój dom rodzinny, dlatego bardzo to wszystko przeżywam - mówi łamiącym się głosem pani Maria. Jej rodzice wybudowali ten dom tuż po wojnie. Zmarli dwa lata temu, z rodzeństwem zdecydowali więc, że dom sprzedadzą. Kupiło go małżeństwo z Marklowic. Nowy właściciel szybko wziął się za gruntowny remont. Pomagali mu członkowie rodziny i sąsiedzi. Olek, który zginął, przyjaźnił się z jego 20-letnim bratem.Właściciel chciał wzmocnić mury i je ocieplić. Wokół domu zrobiono półtorametrowy wykop odsłaniający fundamenty. Feralnego dnia rozpoczęli pracę wcześnie rano, tego dnia betoniarka miała przywieźć beton i zalać nim odsłonięte mury. Nie zdążyła.- Katastrofę spowodowały błędy w prowadzeniu robót budowlanych. Właściciel nie tylko nie uzyskał pozwolenia na prowadzenie prac remontowych, ale - co gorsza - nie było tam nikogo, kto by tym remontem w sposób fachowy pokierował. Żaden fachowiec nie zgodziłby się na odkopanie budynku z każdej strony. Takie rzeczy robi się zwykle albo po kawałku, albo zabezpiecza się ściany podpierając je np. stemplami. W przypadku starych budynków lepiej dmuchać na zimne. Ściana, która się zawaliła, prawdopodobnie odspoiła się na dole i pociągnęła górę do rowu. Takiej siły nic nie utrzyma. Stalowe pręty o średnicy 2 cm, które miały wzmocnić konstrukcję budynku, zerwały się jak sznurek - mówi Tomasz Glenc, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Właściciel budynku powinien zgłosić w urzędzie prace remontowe, a w przypadku ingerencji w elementy konstrukcyjne przedstawić dokumentację techniczną i uzyskać pozwolenie na prowadzenie prac budowlanych. Powinien też zaangażować fachowca - kierownika budowy, który będzie za wszystko odpowiedzialny. - Właściciel budynku nie musi się znać na budowlance, najważniejsze, żeby był fachowiec, który powie, co i jak robić - komentuje Glenc.W dniu tragedii, po oględzinach miejsca wypadku, zarabowano dwie najmniej stabilne ściany budynku i jego dach. Na razie właściciel otrzymał nakaz zabezpieczenia gruzowiska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego zapowiada, że już wkrótce wyda nakaz rozbiórki rudery.Protokół z oględzin gruzowiska trafił do Prokuratury Rejonowej w Rybniku, która wszczęła już postępowanie w sprawie zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu osób.- Nie znamy jeszcze wszystkich okoliczności wypadku. Najważniejsza sprawa to oczywiście kwestia odpowiedzialności właściciela i inwestora zarazem. Prawo budowlane nakłada na inwestora określone obowiązki - najważniejszymi sprawami muszą się zajmować osoby o odpowiednich kwalifikacjach - mówi prokurator rejonowy Bernadeta Breisa. Właściciel budynku może nawet trafić do więzienia. Według kodeksu karnego grozi mu kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności.Po wypadku w Świerklanach do szpitala w Rybniku Orzepowicach z niegroźnymi obrażeniami ciała, głównie stłuczeniami, trafił właściciel budynku i jego 20-letni brat Marcin. Obaj opuścili już szpital. Marcin wyszedł w piątek, jeszcze tego samego dnia pojechał do Świerklan. Olek był jego rówieśnikiem i kolegą.- Klęczał tu, przy płocie, ze łzami w oczach i powtarzał kilkakrotnie, że to nie jego wina - opowiada jeden z sąsiadów.W piątek po południu w Świerklanach odbył się pogrzeb 20-letniego Olka. To prawdziwa tragedia. Był spokojnym i życzliwym chłopcem. W maju zdał maturę połączoną z egzaminem wstępnym na uczelnię. W październiku miał rozpocząć studia w rybnickim ośrodku Politechniki Śląskiej. Miał... Kolegę żegnała prawie cała jego klasa.* * *Do szpitala w Orzepowicach trafili też ranni strażacy, którzy brali udział w akcji ratunkowej. Wracając z akcji, mieli groźny wypadek. Na prostym odcinku ul. Boguszowickiej, jeszcze przed niebezpiecznymi zakrętami, 29-letni kierowca zaczął wyprzedzać furgonetkę mercedesa. W chwilę później stracił panowanie nad terenowym wozem bojowym. Uderzył w wyprzedzany samochód, zjechał na pobocze i po otarciu się o dwa drzewa z impetem, lewym bokiem wpadł na trzecie. Najbardziej ucierpiał kierowca i siedzący za nim doświadczony 36-letni strażak, któremu nadkole zmiażdżyło lewą nogę. Uwięzionych we wraku wyciągnęli przybyli na miejsce ze specjalistycznym sprzętem do cięcia i rozpierania pogiętych samochodowych blach i konstrukcji koledzy strażacy. Do szpitala zawieziono w sumie pięć osób - dwie w stanie ciężkim. Ten, który ucierpiał najmniej, opuścił szpitalne mury jeszcze w dniu wypadku.- Stan ogólny całej czwórki jest dobry. Najbardziej poszkodowany doznał bardzo skomplikowanego, zmiażdżeniowego złamania lewej goleni oraz skomplikowanego urazu biodra. Jest po operacji, nogę, której groziła amputacja, udało nam się uratować. Co będzie dalej, zobaczymy, to jednak poważny uraz. Na razie nieźle to wszystko wygląda. Czeka go jeszcze operacja stawu biodrowego, gdzie złamała się panewka biodrowa, ale to nic pilnego.Drugi z pacjentów, kierowca, doznał bardzo poważnego urazu lewego stawu skokowego z zerwaniem ścięgien i tętnicy, ale w czasie operacji wszystko zostało fachowo opatrzone. Stopa jest dobrze ukrwiona i rokowania są dobre. Zoperowaliśmy mu również uszkodzoną rzepkę. Dwóch kolejnych odniosło już lżejsze obrażenia. Jeden z nich oprócz ogólnych potłuczeń ciała ma złamane wyrostki poprzeczne kręgosłupa lędźwiowego. Jego stan jest dobry i stabilny. Ostatni pacjent ma tylko stłuczone udo i powinien opuścić szpital w tym tygodniu - mówi Bogusław Joański, ordynator oddziału urazowo-ortopedycznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.Dochodzenie w sprawie wypadku strażaków pod nadzorem prokuratury rejonowej prowadzi Wydział Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Rybniku.- Biegły sądowy bada obecnie wrak samochodu, więc trudno już w tej chwili mówić o przyczynach wypadku. Niewykluczone, że było ich kilka - mogły się na siebie nałożyć - mówi prowadzący dochodzenie aspirant sztabowy Mirosław Kozioł.Renault trafił do rybnickiej komendy Państwowej Straży Pożarnej przed rokiem. Miał być wykorzystywany w czasie gaszenia pożarów w lasach, teraz trafi na złom. To dość specyficzna konstrukcja. Jak w przypadku większości pożarniczych wozów jedna firma zbudowała podwozie, a inna zabudowała strażackie nadwozie. W sumie wóz bojowy ma dość wysoko umiejscowiony punkt ciężkości, co ma niebagatelny wpływ na jego zachowanie się na drodze. Trzeba też pamiętać, że w zbiorniku, w który jest wyposażony, mieszczą się dwie tony wody. Z takim balastem wracali ze Świerklan rybniccy strażacy.Jak dowiedzieliśmy się w Śląskiej Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej, to nie pierwsza bojowa „renówka”, która trafi na złom. 19 listopada ubiegłego roku w Tarnowskich Górach jadący takim samym wozem strażacy wpadli w poślizg. Samochód przewrócił się na bok, zginął młody ratownik. W czasie dochodzenia ustalono, że przyczyną wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze.

Komentarze

Dodaj komentarz