Kruk krukowi oko wykole?


Smaczku sprawie dodaje fakt, iż w tym procesie nie sprawdzi się przytaczane w takich sytuacjach powiedzenie „Kruk krukowi oka nie wykole”, odnoszące się do patologicznej solidarności świata lekarskiego. Występujący w tego rodzaju sprawach biegli w białych kitlach najczęściej wyciągają z opresji kolegów po fachu. Wiadomo, dzisiaj ty, jutro ja. Tym razem lekarze wystąpią przeciwko sobie, gdyż będą bronić swoich interesów.Oskarżeni w tym procesie chirurdzy Krzysztof W. i Nawar B. postanowili winę za kalectwo dziewczynki zrzucić na lekarzy z katowickiej kliniki, którzy próbowali ratować nogę, a ostatecznie musieli dokonać jej amputacji w dramatycznej sytuacji walki o życie dziecka.Sprawa zaczęła się trzy lata temu, gdy do rydułtowskiego szpitala przywieziono dziewięcioletnią dziewczynkę ze złamaną w wypadku drogowym nogą. Lekarz założył opatrunek gipsowy, a następnie poinformował matkę dziecka, że wcześniej musiał naciąć powstały na nodze obrzęk. Później Krzysztof W. przed Okręgowym Sądem Lekarskim w Katowicach zeznał, jakoby nacięcie powstało przypadkowo podczas interwencyjnego przecinania gipsu. Wersję tę potwierdził w sądzie. Matka poszkodowanej dziewczynki zdecydowanie temu zaprzecza. Bardzo dobrze pamięta słowa chirurga W. o świadomym nacięciu obrzęku, a nie przypadkowym skaleczeniu nogi. W piśmie poinformowała o tym Naczelny Sąd Lekarski.Podczas swoich zeznań drugi chirurg, Nawar B., potwierdził, iż zwrócił uwagę na owo nacięcie. Mówiąc o tym w wodzisławskim sądzie, użył nawet określenia „ziejąca rana”. Jednak na żądanie sędzi o sprecyzowanie charakteru tego zranienia mówił już tylko o „przeciętej skórze”. Nie brzmiało to przekonująco. Matka poszkodowanej dziewczynki pamięta, że Nawar B. w pierwszej chwili okazał wyraźne zaniepokojenie tą raną. Rodzice Beaty L. już wcześniej pytali chirurga Krzysztofa K., czy takie zagipsowanie rozciętej nogi nie może wywołać negatywnego skutku. Lekarz miał się wyrazić, że wszystko jest w porządku.Podczas procesu jak bumerang wraca sprawa piekącego bólu rannej nogi sygnalizowanego przez ranną dziewczynkę. Stale czuwający przy łóżku dziecka rodzice już pierwszego dnia podejrzewali, że coś złego się dzieje, gdyż palce zagipsowanej nogi były sine i zimne, a nieco później wystąpiły kłopoty z ich poruszaniem, aż wreszcie całkiem znieruchomiały. Krzysztof W., posługując się metodą uciskania paznokci, stwierdził jednak prawidłowość krążenia krwi i przekonywał, że wszystko jest w porządku. W sądzie powiedział: „Nie ma niedokrwienia bez bólu”. A przecież ból był sygnalizowany stale. Doszło nawet do incydentu, gdy matka Beaty L. poszła w nocy prosić dyżurującego lekarza o pomoc, gdyż dziecko jęczało z bólu. Niestety, od pielęgniarki usłyszała jedynie, że „pan doktor śpi i nie wolno go budzić”. Otrzymała od niej tabletkę na uśmierzenie bólu. Rodzice poszkodowanej wielokrotnie widzieli, jak dziecku podawane są środki przeciwbólowe. Chirurg Nawar B. potwierdził przed sądem: „Mogłem zlecić podanie środków przeciwbólowych”.W czwartym dniu pobytu Beaty L. w rydułtowskim szpitalu sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że chorą trzeba było przewieźć na specjalistyczne badania do kliniki w Katowicach. Tu natychmiast podjęta została decyzja o konieczności operacyjnego ratowania złamanej nogi. Niestety, następnego dnia trzeba ją było amputować. W dokumentacji z kliniki podano przyczyny tej decyzji: zagrożenie życia, niedokrwienie stopy i podudzia, ogólne zakażenie organizmu, nieodwracalna zakrzepica.Teraz biegli sądowi będą musieli rozstrzygnąć, kto i w którym momencie popełnił błąd. Zdaniem matki Beaty L., lekarz przyjmujący dziewczynkę do kliniki w Katowicach złapał się za głowę, gdy zobaczył ranę po nacięciu obrzęku. To z jego ust usłyszała złowieszcze słowa „gangrena”, a później - „amputacja”. Z zeznań oskarżonych lekarzy wynika, jakoby brzemienne w skutkach błędy lekarskie popełnione zostały właśnie w katowickiej klinice. Zapewne obraz ten ulegnie zmianie w chwili włączenia do procesu lekarzy z kliniki i biegłych sądowych.Krzysztof W. drugi raz staje przed sądem za błąd w sztuce lekarskiej. Sześć lat temu, w wyniku niewłaściwego prowadzenia leczenia, doprowadził do powstania przykurczu mięśni przedramienia i palców oraz częściowego zaniku mięśni u dziewięcioletniego wówczas chłopca, który trafił do rydułtowskiego szpitala ze złamaną ręką. Dwa lata temu sąd skazał go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.Obaj oskarżeni chirurdzy nadal wykonują zawód lekarza, chociaż Krzysztof W. nie pracuje już w rydułtowskim szpitalu. Podczas procesu niechętnie odpowiadał na pytania dotyczące wyroku z poprzedniej sprawy sądowej i zmiany miejsca pracy.10 września, podczas następnej rozprawy sądowej, zeznawać będzie ojciec poszkodowanej dziewczynki i ona sama.

Komentarze

Dodaj komentarz