Franciszek Sycha wciąż ma w domu lodówkę marki Silesia
Franciszek Sycha wciąż ma w domu lodówkę marki Silesia

Sporo wyrobów szło na eksport, i to na bardzo szeroką skalę. Znakomite wyroby wysyłano do sześćdziesięciu pięciu krajów świata, m.in. Nowej Zelandii, całej Skandynawii, Republiki Południowej Afryki, Australii i wielu innych. Z fabryką, która w latach świetności zatrudniała nawet pięć tysięcy osób, wiąże się mnóstwo wspomnień zarówno dobrych, jak i złych. Pracownicy olbrzymiego przedsiębiorstwa, którego już nie ma, przyznają, że fabryka była ich całym życiem. Utożsamiali się z nią na każdym kroku. Należeli do chóru, sekcji sportowej, operetki.
Jan Korecki był przez trzynaście lat kierownikiem emalierni. Pracował w fabryce do 1979 roku. – Wykonywaliśmy siedemdziesiąt pięć tysięcy sztuk emalii dziennie. Pracowaliśmy na trzy zmiany, z których każda trwała osiem godzin. Zarządzałem największym działem w Silesii, liczącym tysiąc pracowników. To są ogromne liczby, które mają zobrazować odpowiedzialność nas wszystkich. Zdecydowanie więcej w naszym dziale było kobiet. Przeżyłem w Silesii okres manufaktury, ale byłem też świadkami wkraczania postępu technicznego, który był niesamowity na tamte czasy. Uważam, że był to fantastyczny zakład. Nie przetrwał niestety zmian, jakie nastąpiły po 1989 roku, i demokracji – ubolewa pan Jan. Czym zatem była Silesia dla młodszych pokoleń dzieci dawnych pracowników? Często wspomnienia związane są z sytuacjami kryzysowymi oraz tragicznymi. Powszechnie znana jest np. historia Eryka Śpiewoka, który pracował w fabryce na stanowisku głównego kasjera. Zaczynał w wieku czternastu lat jako goniec. Jego syn Henryk mówi, że ojciec był człowiekiem, który żył pracą. Często zasypiał przy papierach, bo w domu też przecież było dużo roboty. Gdy odszedł z Silesii, w jego miejsce przyjęto trzy osoby. W tamtych czasach bowiem mało się zarabiało, a dużo pracowało. Ojciec nigdy jednak nie myślał o zmianie zajęcia. Nawet wówczas, jak został postrzelony w czasie napadu na konwój z pieniędzmi. Wtedy (było to tuż po drugiej wojnie światowej) monety oraz bilony transportowano ciężarówkami, więc oddziały partyzanckie miały ułatwione zadanie. Napastnicy zabrali pieniądze i zaczęli strzelać. – Mój ojciec został zraniony w rękę, natomiast jego zastępca zginął. Takie sytuacje nawet w tamtych czasach się zdarzały – wspomina pan Henryk, który jednak kojarzy Silesię także z szeroko zakrojoną działalnością na rzecz sportu rybnickiego. Huta, najstarszy zakład pracy w Rybniku, istniała do roku 1998. Wspierała szereg różnych inicjatyw. Dawała ludziom pracę, mieszkanie, była miejscem rozrywki. Niestety upadła.



Co było powodem upadki Silesii? – Bankructwo. Zaraz po transformacji rozpoczęły się problemy z wypłatami wynagrodzeń, więc zaciągano pożyczki w bankach. Było to jednak bardzo niekorzystne z powodu denominacji złotego. Z czasem całą infrastrukturę przejęła gmina. Niektóre budynki zaadaptowano na potrzeby innych firm – wyjaśnia Franciszek Sycha, pracownik Silesii z ponad pięćdziesięcioletnim stażem pracy oraz współautor książki o historii huty pt. „Nie pozwólmy zapomnieć”. (MoC)

2

Komentarze

  • też stary ku pamięci 08 czerwca 2009 09:55Każda śmierć ma swoją przyczyne - choroba lub starość, Taka to juz prawidłowość na tym świecie i trudno się nad tym rozwodzić. Jednak miarą człowieczeństwa jest pamięć.To piękne, że są tacy jak m.in.p.F.Socha, którzy zachowają pamięć o Silesii dla przyszłych pokoleń.To historia Rybnika i jego mieszkańców.Chwała im!
  • Emil chrusnik dlugoletni pracownik Huty Silesia 05 czerwca 2009 12:38Bardzo sie ciesze ze sa jeszcze ludzie co wspominaja te czasy kiedy Silesia byla na pelnych obrotach i spelniala wazna role w regionie rybnickim. Taka lodowke to mam osobiscie i chodzi jeszcze jak szwajcarski zegarek.To byla b.dobra firma.

Dodaj komentarz