20024002
20024002


Bez Czesława Gawlika nie byłoby w Rybniku silnego jazzowego ośrodka. Kto wie, jak potoczyłyby się losy wielu wybitnych muzyków, gdyby nie zaraził ich tu miłością do jazzu, nie przyjął do zespołu. To były przecież zupełnie inne czasy. Jazz był imperialistyczną muzyką napiętnowaną przez ówczesne peerelowskie władze. Z Zachodu docierały pojedyncze płyty, z uchem przy tranzystorze słuchano zagranicznych rozgłośni. Zdarzały się przypadki, że za granie go wyrzucano uczniów ze szkoły muzycznej. Ale zakazany owoc zawsze kusi szczególnie mocno. Nieskrępowany partyturą jazz, oparty na synkopie pociągał młodych muzyków i nikt nie był w stanie ich powstrzymać. Z czasem jazz wyszedł z podziemia, ale gdyby nie ludzie tacy jak Czesław Gawlik, stałoby się to pewnie dużo, dużo później.Dwa benefisowe koncerty miały zgoła inny charakter. Pierwszego dnia w Klubie Energetyka w koncercie pt. Wieczór wspomnień wystąpili ci, którzy przez te wszystkie lata zaznaczyli swój ślad w historii rybnickiego środowiska jazzowego. Długo by wymieniać muzyków i zmieniające się na scenie składy i formacje, zwłaszcza że w przypadku jazzu to jeden kadrowy galimatias, bo przecież wszyscy tu mogą, a co gorsza chcą grać ze wszystkimi. Na scenie pojawiły się m.in. zespoły, które wskrzeszono nieraz po 30-letniej i dłuższej przerwie. Tak było z zespołem „Z duszą na ramieniu”, współtworzonym przez Jana Cichego i Andrzeja Trefona. Grupa uznawana przed laty za rockową, zagrała pierwszy raz po blisko 35-letniej przerwie. Na benefisowym koncercie nie mogło zabraknąć znanego puzonisty Lotara Dziwokiego.- Z Czesławem Gawlikiem spotkałem się w 1956 roku, byłem wtedy nastolatkiem. Chciałem grać na puzonie i w Domu Kultury Rybnickiej Fabryki Maszyn szukałem instrumentu. Jego kierownik Tadek Pintara miał jakiś stary, enerdowski puzon przeznaczony na wyzłomowanie więc sprzedał go mojej matce. Zacząłem grać i już tam zostałem, po roku grania trafiłem do zespołu Czesława Gawlika. Przewijali się tam wspaniali ludzie i znakomici muzycy, np. trębacz Eryk Bijok mając 17 lat, grał już solo w zespołach zawodowych, m.in. Waldemara Kazaneckiego - wspomina Lotar Dziwoki były wykładowca katowickiej Akademii Muzycznej.- To był początek lat 60. Naprzeciw rybnickiego sądu stał taki niezwykły stylowy budynek, nazwano go Bombajem. Właśnie tam grywał dixielandowy zespół Gawlika. Byłem wtedy studentem Akademii Muzycznej. Każdy z nas chłonął wtedy tę muzykę, bo to było coś innego, coś świeżego. Chodziliśmy więc również na ich próby, by posłuchać, jak to brzmi. Z kolegami zaczęliśmy ich naśladować. W końcu Czesław wziął mnie do zespołu. W Bombaju, w urokliwej piwnicy z arkadami w środy i soboty odbywały się tzw. „fajfy”. Jazz bardzo się wtedy podobał; my graliśmy a ludzie tańczyli, czego dziś już się nie spotyka. Różni muzycy przychodzili tam, odchodzili, dojrzewali, zakładali własne zespoły bądź wyjeżdżali za granicę. Niestety w 1970 roku tuż po rozpoczęciu remontu Bombaj po prostu się zawalił.Czesław był naszym nauczycielem, otworzył nam oczy. Był dla nas autorytetem, choć wszystko odbywało się na stopie koleżeńskiej - wspomina po latach znany rybnicki pedagog Kazimierz Niedziela.Ze Szwecji przyjechał na benefis Eugeniusz Pollok. W 1967 roku z zespołem jubilata wystąpił na X Festiwalu Jazz Jambore w Warszawie, był to jeden z największych sukcesów śląskich jazzmanów.- Stęskniłem się już za tym środowiskiem. W Łodzi skończyłem Wyższą Szkołę Muzyczną, a potem pracowałem m.in. u Henryka Debicha. W zespole Gawlika grałem w bardzo dobrym okresie, gdy grał tu również europejskiej klasy muzyk, trębacz Manfred Niezgoda i nieżyjący już skrzypek Waldemar Hajer. Z Niezgodą grałem jeszcze później w big bandzie Ireneusza Wikarka, m.in. na festiwalu w Sopocie. Z Manfredem Niezgodą chodziliśmy do jednej klasy. Razem uczyliśmy się i razem ćwiczyliśmy. On pierwszy trafił do zespołu Gawlika. Kiedyś zaproponował, bym go zastępował wtedy, gdy on nie będzie mógł grać. Zaczęło się więc od zastępstw, ale potem przez pewien czas graliśmy w zespole razem, na dwie trąbki. W 1968 roku miałem 21 lat, to był czas, gdy wszyscy chcieli wyjechać za granicę, ja też - opowiada. Muzyką zajmuje się zawodowo pisząc m.in. piosenki dla swojej żony Aldony Orłowskiej, której płytę mają wkrótce wydać Polskie Nagrania. W czasie benefisowego koncertu w KE wykonali razem m.in. światowy standard „Summertime”.Pierwszy benefisowy wieczór zwieńczył tradycyjny jam session.Zgoła inny charakter miał koncert, który w sobotę odbył się Teatrze Ziemi Rybnickiej. Wystąpiły tam największe gwiazdy polskiego jazzu: kwartet Jana Ptaszyna Wróblewskiego z braćmi Jackiem i Wojciechem Niedzielami oraz Trio Wojciecha Karolaka. Zaśpiewały też najlepsze polskie wokalistki jazzowe Ewa Uryga i Iza Zając, W koncercie prowadzonym przez Jana Poprawę w roli gwiazdy wieczoru wystąpił dobrze znany rybnickiej publiczności, światowej sławy pianista Adam Makowicz. On również spotkał na swojej drodze Czesława Gawlika, któremu, jak sam przyznał, wiele zawdzięcza. Jego zasługi dla rozwoju kultury Rybnika przyrównał do osiągnięć twórców rybnickiej szkoły muzycznej braci Antoniego i Karola Szafranków.W benefisowych koncertach nie mógł niestety wziąć udziału ich pomysłodawca Wojciech Bronowski, który zdjęty chorobą trafił kilkanaście dni wcześniej do szpitala. Jego głosu nie mogło zabraknąć, więc w piątkowy wieczór, krótkie wystąpienie odtworzono z taśmy.

Komentarze

Dodaj komentarz