Bronisława Szymik i Walter Smyczek z przejęciem przeglądali zawartość szkatułki z rodzinnymi pamiątkami
Bronisława Szymik i Walter Smyczek z przejęciem przeglądali zawartość szkatułki z rodzinnymi pamiątkami

1 września, w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, w rybnickim muzeum otwarto wystawę obrazującą życie w regionie w czasie hitlerowskiej okupacji i zaprezentowano niezwykłą książkę, wydaną przez katowicki IPN, o której już pisaliśmy. To przedruki blisko 80 listów, które w 1944 roku napisał do swojej żony i synka Józef Smyczek, wcielony do hitlerowskiej armii górnik z podrybnickiego Popielowa. Blisko rok temu listy ojca zawiózł do Katowic Walter Smyczek, który po 40 latach spędzonych w Niemczech wrócił do Polski. Dziś mieszka w Cisownicy koło Goleszowa. Nie mogło go zabraknąć na spotkaniu poświęconemu „Listom z Wehrmachtu” jego ojca. W muzeum czekali na niego mieszkańcy Popielowa, ale przede wszystkim jego kuzynka Bronisława Szymik z domu Smyczek, mieszkająca w centrum Rybnika. Spotkali się pierwszy raz w życiu.
- Walter napisał do mnie na portalu Nasza Klasa. W pierwszej chwili sądziłam, że to jakiś oszust. Zadzwoniłam do starszego brata, który powiedział mi, że był jakiś kuzyn Walter. Tata, który też służył w niemieckiej armii nigdy nie wspominał o bracie. Gdy pytaliśmy go o czasy wojny, nie był w stanie nic powiedzieć, machał tylko rękami i odchodził na bok – mówi Bronisława Szymik, która ciotkę Heidlę, adresatkę listów, poznała na pogrzebie swego ojca. W muzeum, zaraz po przywitaniu się z nowo poznanym kuzynem usiedli i wspólnie, z przejęciem przeglądali zawartość ciemnej, drewnianej szkatułki z listami, którą Walter Smyczek otrzymał od swojej matki.
- W porządnych rodzinach chłopak dawał swojej narzeczonej taką skrzynkę, by przechowywała w niej listy, które od niego otrzyma. Mój tata też tak zrobił – wyjaśnia Walter Smyczek. W szkatułce były nie tylko listy i zdjęcia z wojska jego ojca, ale również kosmyk blond włosów z pierwszego strzyżenia małego Walterka i zawinięte w serwetkę jego dwa mleczne zęby. O kochanym Walterku Józef Smyczek wspominał w każdym swoim liście. Gdy szedł na wojnę, jego synek miał niespełna rok i nigdy więcej już go nie zobaczył.
Zrozumiałe, że Walter Smyczek nie pamięta swego ojca, który zginął we wrześniu 1944 roku. Długo nie wiedział też o istnieniu jego listów. Matka drewnianą szkatułkę przekazała mu dopiero w 1984 roku, na rok przed swoją śmiercią. Drżącym głosem opowiada, jak czytając je, praktycznie na okrągło przez kilka tygodni, poznawał swego ojca.
- Zbyt długo siedzieliśmy cicho. Dla wielu Polaków Górnoślązak to był Niemiec. Te listy dowodzą, że nie można stawiać takiego znaku równości, że posługiwaliśmy się polszczyzną i nie byliśmy niemieckim landem – mówiła w muzeum Elżbieta Pawełka. To ona przekonała Waltera Smyczka, by zawiózł listy swojego ojca do IPN-u.
- To książka niezwykła, jak na profil wydawniczy Instytutu Pamięci Narodowej. Historycy temat służby Górnoślązaków w hitlerowskiej armii sobie podarowali – mówił Sebastian Rosenbaum z IPN-u, który przygotował listy do druku. Zwrócił też uwagę, że problem jest złożony. W latach PRL-u służbę Górnoślązaków w Wehrmachcie wpisywano w narodową martyrologię, a przecież byli polskojęzyczni Ślązacy, którzy popierali faszyzm i cele Hitlera. Rosenbaum przypomniał, że niezapomniany Gustlik z „Czterech pancernych” był właśnie śląskim dezerterem.
Tłumaczył, że instytut zdecydował się wydać listy, by ten, ignorowany przez historyków, temat ukazać przez pryzmat przeżyć, uczuć i wrażeń konkretnego, zwyczajnego człowieka.
- Listy pokazują, jak przeżywał rozłąkę z rodziną i służbę w niemieckiej armii. Świadczą też, jak tęsknił za swoim Popielowem choć służył przecież na francuskim wybrzeżu Atlantyku, a więc w jednej z ładniejszych części Europy – mówił Rosenbaum.
- To była tragedia Ślązaków. Dziadek ze strony ojca walczył we wszystkich trzech powstaniach śląskich, a jego trzech synów i zięć w Wehrmachcie – mówi Walter Smyczek. Do dziś nie odnalazł grobu swego ojca. Mieszkając przez 40 lat w Niemczech próbował to zrobić szukając pomocy w niemieckich instytucjach wojskowych. Bezskutecznie. Dowiedział się tylko, że nigdy nie odnaleziono „wojskowej marki” ojca, czyli tzw. nieśmiertelnika – blaszki z imieniem i nazwiskiem oraz stopniem wojskowym żołnierza. - Wiem tylko, że ojciec zginął w Lotaryngii niedaleko Epinal, 200 km od niemieckiej granicy. Moja babcia pojechała kiedyś do Stuttgartu i dotarła do porucznika, który był przełożonym ojca. Opowiedział jej, jak trzyosobowy patrol wpadł w zasadzkę zastawioną przez francuski ruch oporu; Francuzi wszystkich trzech zastrzelili.

1

Komentarze

  • ślązok Tragedia 28 listopada 2009 15:04Historia Józefa Smyczka to rzeczywiście tragedia. Wiele rodzin śląskich doznało takiego losu. Dobrze, że Walter Smyczek dał się namówić i przekazał listy do IPN-u. Mamy teraz pamiątkę jak również dowód, w jaki sposób okupant traktował Ślązaków. Wiadomo również, że Polakom dzisiaj ciężko zrozumieć, że Polak mógł służyć w Wehrmachcie. Polacy mają problemy z faktami historycznymi. A przecież w historii śląska było ich tak dużo. Takim jest tutaj fakt, że ojciec Józefa Smyczka walczył o polskość śląska w trzech powstaniach śląskich a jego trzej synowie "kilka lat" później walczyli po stronie Wehrmachtu. To był z pewnością horror dla ich ojca. No cóż, takie są fakty historyczne na Śląsku.

Dodaj komentarz