Przewodnikiem sobotniej wyprawy był Adrian Krzemień. Zdjęcie: Dominik Gajda
Przewodnikiem sobotniej wyprawy był Adrian Krzemień. Zdjęcie: Dominik Gajda

W sobotę 24-letni ikarus zabrał ludzi w sentymentalną podróż po mieście.
Na trwającą blisko dwie godziny wyprawę wybrało się kilkadziesiąt osób. Byli to miłośnicy komunikacji miejskiej, przypadkowi pasażerowie, przedstawiciele władz miasta. Pierwszy na przystanku na placu Wolności zameldował się Jan Mura, radny miejski z Boguszowic z wnukiem, dziewięcioletnim Karolem Stajerem. Pan Jan do komunikacji miejskiej ma szczególny sentyment. To właśnie w autobusie poznał swoją przyszłą żonę. – Dojeżdżaliśmy do szkoły w centrum autobusami marki Jelcz z przyczepą. I w tej przyczepie mocno rzucało. Raz rzuciło mnie na taką śliczną dziewczynę, z którą potem się ożeniłem – opowiadał nam radny.
– Autobusy z przyczepami to tzw. ogórki – objaśniał Łukasz Wała, 20-latek z Wodzisławia, pasjonat komunikacji miejskiej, kolekcjoner m.in. biletów. Starsi pasażerowie wspominali jeszcze tzw. stonkę. Był to pojazd zbudowany na bazie ciężarowego stara. Woził głównie ludzi do pracy. Niektórzy podróżowali, stojąc na stromych schodach, bo w środku było tylko 25 miejsc. Bohaterem podróży był jednak ikarus, pochodzący z Węgier. Zjechał z taśm koncernu, który powstał w XIX wieku, a w 1913 roku skupił się na budowaniu aut. Podczas pierwszej wojny światowej osiągał ogromne zyski. W 1927 roku wygrał międzynarodowy przetarg na dostawę 60 krótkich autobusów.
Do Polski i wielu innych krajów (m.in. Birmy, Chin czy Egiptu) pierwsze ikarusy trafiły w latach 50. Czasy świetności koncern Ikarusa przeżywał w latach 70., gdy wziął się za produkcję dwóch modeli, które na lata zdominowały rynek autobusowy, przede wszystkim Europy Środkowo-Wschodniej. Były to modele 260 (standardowy) i 280 (przegubowy). To właśnie te pojazdy symbolicznie żegnano w Rybniku. Na śląskich ulicach pierwsze ikarusy 260 debiutowały w 1974 roku, przegubowce dwa lata później. Były proste w konstrukcji, pojemne, stosunkowo łatwe w naprawie, w dodatku miały wytrzymałe podwozia. – Pasażerowie narzekali na głośne silniki. We znaki dawały się mroźne zimy. W przegubowcach temperatura powietrza podobna była do tej panującej na zewnątrz. Ogrzewanie nie było bowiem zbyt efektywne, a doczepa w ogóle nie była ogrzewana! W lecie zaletą były olbrzymie, rozsuwane okna, ale pod warunkiem, że ktoś nie siedział za rurą wydechową – objaśniał Adrian Krzemień ze Stowarzyszenia Rozwoju Kolei Górnego Śląska, który, ubrany w elegancki mundur, pełnił w sobotę rolę przewodnika. Mówił o historii komunikacji miejskiej, zarządzał przerwy, pamiątkowe zdjęcia. Dlaczego więc ikarusy, choć chwalone przez przewoźników, są wycofywane?
Ponieważ wypierają je nowe wozy, bardziej ekologiczne, przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. – Jeździłem wszystkimi modelami autobusów, które przez lata mojej pracy były w Rybniku. Ikarus jest specyficzny, inny niż wszystkie. Jasne, że ma zwykłą skrzynię biegów, głośniejszy silnik, jest słabszy i wolniejszy, ale za to sporo wytrzyma – mówił Jarosław Wrzołek, kierowca, który w sobotę woził pasażerów. Co się dzieje z autobusem, który przechodzi na emeryturę? Zjeżdża na zajezdnię, jest tankowany, sprawdzany. I jeździ jeszcze w trasy! Na przykład ikarus, który w sobotę zaliczył ostatni kurs, wiózł już kibiców na mecz do Węgierskiej Górki, 80 kilometrów w jedną stronę. – Spisał się bez zarzutu. Przy naszej troskliwej opiece pojeździ jeszcze z pięć lat – uważa Jarosław Wrzołek.



Był mały problem z biletami
Organizatorzy pożegnania ikarusa chyba w niezamierzony sposób przenieśli nas w atmosferę lat 70. Otóż na plakatach reklamujących happening napisali, że okolicznościowy bilet uprawniający do ostatniego przejazdu można kupić w punkcie sprzedaży na placu Wolności. W sobotę jednak punkt był zamknięty, bo jest czynny tylko od poniedziałku do piątku! Ostatecznie bilety trzeba było kupić u kierowcy. W trakcie ostatniego kursu była też kontrola, którą przeprowadzili rewizorzy Zarządu Transportu Zbiorowego. Dla młodszych pasażerów kupowanie, a następnie kasowanie biletu (w starym, metalowym kasowniku) też było wielką atrakcją. W Rybniku tradycyjne bilety w 2006 roku zastąpiła przecież e-karta.
– To duża frajda. Chciałem na tę podróż namówić rodziców, ale się nie zgodzili. Wolą samochód. A mnie pasjonuje taka podróż. Proszę spojrzeć, ile aut musiałoby wyjechać na ulice, gdyby nie było autobusów! – mówił 15-letni Jakub Skinderowicz. Kubę można spotkać na przystankach, na ulicach. Fotografuje autobusy. (adr)

Komentarze

Dodaj komentarz