Krzysztof K. pracował już jako ochroniarz. Jednak tak się składało, że nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej. Prawdopodobnie przyczyną był fakt, że nie miał badań lekarskich wymaganych do licencji. A badań nie ma, bo stara się o rentę. Jednak z jej uzyskaniem też ma kłopot: lekarze nie mogą się zdecydować, czy stan zdrowia pozwala mu na wykonywanie tego zawodu, czy nie. Procedury odwoławcze się ciągną, a żyć z czegoś trzeba.Krzysztof C. ma własną firmę ochroniarską. I kłopoty finansowe. Ciągną się za nim od czasu upadku w specjalnej strefie ekonomicznej jednego z zakładów, który zalegał mu z płatnościami. Ostatnio na zlecenie firmy Remes ochraniał obiekty w byłej kopalni Żory. Wtedy właśnie zatrudnił Krzysztofa K. i przeklina tę chwilę.Krzysztof K. pracował tam od listopada 2001 roku do lutego br. Początkowo na czarno, od 1 lutego na umowę o pracę. 6 sierpnia zwolnił się. Pracodawca zalega mu z wypłatą wynagrodzenia na ok. 7 tysięcy zł. Zbywał go ciągłym „pieniądze będą: we wtorek, w piątek, będzie lepiej”. Minęło kilkadziesiąt takich piątków i wtorków i Krzysztof K. stracił cierpliwość. W międzyczasie zorientował się, że znalazł się w sytuacji, z której trzeba się szybko wyplątać. Towarzystwo, w jakim obracał się Krzysztof C., było bardzo podejrzane. Wie, bo woził go kilka razy do kontrahentów. Poza tym co to za właściciel firmy ochroniarskiej, który nie ma auta, komórki; telefon w domu jest zablokowany i właściwie nie ma z nim żadnej łączności. Bywało, że teren ok. 4 ha ochraniał jeden człowiek. Na nieszczęście trafiło się włamanie na dyżurze, kiedy dowódcą warty był Krzysztof K. Złodzieje wynieśli sprzęt komputerowy z dwóch firm. Śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców, ale Krzysztof C. podobno rzuca podejrzenia na K. Od tego czasu w ich wzajemnych kontaktach zaczyna się źle dziać.Niesnaski o wypłatę zaległej pensji z czasem nabrały na sile. Krzysztof K. zajeżdżał pod dom swego pracodawcy, groził. Sprawdzał konta, wykrywał, że pracodawca nie płaci im składek ZUS-u. Okazało się, że Krzysztof C. ma wielu wierzycieli, ścigają go ludzie i instytucje, którym jest winien po 200-300 zł.– On ma nawet dom zastawiony. W lokalnej prasie ukazywało się ogłoszenie o jego sprzedaży – mówi K. – Najgorsze jest jednak to, że dopuszcza się przestępstw. Obiecuje pracę w swojej firmie w zamian za kredyt dla niego. On go już dostać nie może, więc podstawia zdesperowanych ludzi, którzy za obietnicę pracy zrobią wszystko. Jedną z jego ofiar jest moja żona. Wzięła kredyt w banku na swoje konto w zamian za zatrudnienie. Do dziś nie przepracowała u C. ani jednego dnia. Co miesiąc przychodzą do nas monity o zapłacenie zaległej raty.Pani K. zaniosła do banku zaświadczenie o pracy, wedle którego jest zatrudniona w firmie Krzysztofa C. od 1 stycznia 2001 roku z pensją 1450 zł. Podobno wielu pracowników C. tak właśnie zostało zatrudnionych, wielu było naciąganych na kredyt. K. pokazuje jedno z takich zaświadczeń wydawane in blanco. Czyste, chętny do wzięcia kredytu wpisuje tam, co chce. U dołu pieczęcie i podpisy prezesa firmy i głównego księgowego.Krzysztof K., niemający chwilowo żadnych dochodów („Ja nie pracuję, żona też, żyjemy z emerytury matki”), postanowił wydobyć od C. swoje pieniądze. Napisał do inspekcji pracy, zgłosił na policję fakt, że w firmie pracownicy nie mają uprawnień i używają nielegalnie bezpośrednich środków przymusu. Napisał także do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie przeprowadzenia kontroli w firmie. W odpowiedzi przesłanej pismem z dnia 20 września z Departamentu Zezwoleń i Koncesji MSWiA można przeczytać, że nikt nie będzie kontrolował firmy, bowiem koncesja, na podstawie której prowadziła ona działalność ochrony dóbr i mienia, nie została wymieniona do 31 grudnia 2000 roku, a zatem straciła moc.– Pracowałem więc nielegalnie, nie dostałem za to wynagrodzenia. Żona ma na koncie kredyt, nie wiadomo, kto go spłaci, na nasz adres ustawicznie przychodzą monity i ponaglenia. Nie, nie oddam sprawy do prokuratora. Przecież go zamkną i jak odzyskam swoją kasę? – pyta zdesperowany K.Krzysztof C. ze spokojem wyjaśnia, że ma kłopoty, ale one się już mają ku końcowi. Zmienił status firmy na spółkę z o.o., wziął wspólnika, dostaje kredyt bankowy, za parę dni otwiera w mieście w centralnym punkcie swoje biuro. K. swoje pieniądze dostanie i wie o tym, ale taki już jest bezczelny, że go nachodzi i oskarża bezpodstawnie. Nigdy nie obiecywał pracy jego żonie, oni oboje do tego typu pracy się nie nadają, a K. został wyrzucony z jednej z firm ochroniarskich. Podaje o sobie nieprawdziwe informacje, że pracował w policji. Ponadto ma inne nazwisko niż to, którym się posługuje (C. wie, z jakiego powodu) i sprawa kredytów tak go boli, bo wziął ich kilka. Natomiast on nigdy nie nakazywał komukolwiek brania kredytów na jego nazwisko i nie obiecywał za to pracy. Zaświadczenia in blanco o pracy wydawał, bo jest dobry i chciał ludziom pomóc. K. opowiada o nim wierutne bzdury i on, mając tego dość, oddaje sprawę do prokuratora.– Błagał nas, byśmy mu wzięli kredyt. Zgodziłam się, bo syn w tej firmie pracował, więc to jakby ratunek jego miejsca pracy. Teraz nie mogę odzyskać 240 zł zaległej raty – mówi ze łzami w głosie matka Krzysztofa K.Ile banków naciągnęli na kredyt pracownicy (lub potencjalni pracownicy) firmy ochroniarskiej Krzysztofa C., nie wiadomo. Krzysztof K. rozważa rozwód z żoną, bo nie ma z czego spłacić kredytu. W tym miesiącu znowu przyszedł monit...
Krzysztof K. pracował już jako ochroniarz. Jednak tak się składało, że nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej. Prawdopodobnie przyczyną był fakt, że nie miał badań lekarskich wymaganych do licencji. A badań nie ma, bo stara się o rentę. Jednak z jej uzyskaniem też ma kłopot: lekarze nie mogą się zdecydować, czy stan zdrowia pozwala mu na wykonywanie tego zawodu, czy nie. Procedury odwoławcze się ciągną, a żyć z czegoś trzeba.Krzysztof C. ma własną firmę ochroniarską. I kłopoty finansowe. Ciągną się za nim od czasu upadku w specjalnej strefie ekonomicznej jednego z zakładów, który zalegał mu z płatnościami. Ostatnio na zlecenie firmy Remes ochraniał obiekty w byłej kopalni Żory. Wtedy właśnie zatrudnił Krzysztofa K. i przeklina tę chwilę.Krzysztof K. pracował tam od listopada 2001 roku do lutego br. Początkowo na czarno, od 1 lutego na umowę o pracę. 6 sierpnia zwolnił się. Pracodawca zalega mu z wypłatą wynagrodzenia na ok. 7 tysięcy zł. Zbywał go ciągłym „pieniądze będą: we wtorek, w piątek, będzie lepiej”. Minęło kilkadziesiąt takich piątków i wtorków i Krzysztof K. stracił cierpliwość. W międzyczasie zorientował się, że znalazł się w sytuacji, z której trzeba się szybko wyplątać. Towarzystwo, w jakim obracał się Krzysztof C., było bardzo podejrzane. Wie, bo woził go kilka razy do kontrahentów. Poza tym co to za właściciel firmy ochroniarskiej, który nie ma auta, komórki; telefon w domu jest zablokowany i właściwie nie ma z nim żadnej łączności. Bywało, że teren ok. 4 ha ochraniał jeden człowiek. Na nieszczęście trafiło się włamanie na dyżurze, kiedy dowódcą warty był Krzysztof K. Złodzieje wynieśli sprzęt komputerowy z dwóch firm. Śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców, ale Krzysztof C. podobno rzuca podejrzenia na K. Od tego czasu w ich wzajemnych kontaktach zaczyna się źle dziać.Niesnaski o wypłatę zaległej pensji z czasem nabrały na sile. Krzysztof K. zajeżdżał pod dom swego pracodawcy, groził. Sprawdzał konta, wykrywał, że pracodawca nie płaci im składek ZUS-u. Okazało się, że Krzysztof C. ma wielu wierzycieli, ścigają go ludzie i instytucje, którym jest winien po 200-300 zł.– On ma nawet dom zastawiony. W lokalnej prasie ukazywało się ogłoszenie o jego sprzedaży – mówi K. – Najgorsze jest jednak to, że dopuszcza się przestępstw. Obiecuje pracę w swojej firmie w zamian za kredyt dla niego. On go już dostać nie może, więc podstawia zdesperowanych ludzi, którzy za obietnicę pracy zrobią wszystko. Jedną z jego ofiar jest moja żona. Wzięła kredyt w banku na swoje konto w zamian za zatrudnienie. Do dziś nie przepracowała u C. ani jednego dnia. Co miesiąc przychodzą do nas monity o zapłacenie zaległej raty.Pani K. zaniosła do banku zaświadczenie o pracy, wedle którego jest zatrudniona w firmie Krzysztofa C. od 1 stycznia 2001 roku z pensją 1450 zł. Podobno wielu pracowników C. tak właśnie zostało zatrudnionych, wielu było naciąganych na kredyt. K. pokazuje jedno z takich zaświadczeń wydawane in blanco. Czyste, chętny do wzięcia kredytu wpisuje tam, co chce. U dołu pieczęcie i podpisy prezesa firmy i głównego księgowego.Krzysztof K., niemający chwilowo żadnych dochodów („Ja nie pracuję, żona też, żyjemy z emerytury matki”), postanowił wydobyć od C. swoje pieniądze. Napisał do inspekcji pracy, zgłosił na policję fakt, że w firmie pracownicy nie mają uprawnień i używają nielegalnie bezpośrednich środków przymusu. Napisał także do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie przeprowadzenia kontroli w firmie. W odpowiedzi przesłanej pismem z dnia 20 września z Departamentu Zezwoleń i Koncesji MSWiA można przeczytać, że nikt nie będzie kontrolował firmy, bowiem koncesja, na podstawie której prowadziła ona działalność ochrony dóbr i mienia, nie została wymieniona do 31 grudnia 2000 roku, a zatem straciła moc.– Pracowałem więc nielegalnie, nie dostałem za to wynagrodzenia. Żona ma na koncie kredyt, nie wiadomo, kto go spłaci, na nasz adres ustawicznie przychodzą monity i ponaglenia. Nie, nie oddam sprawy do prokuratora. Przecież go zamkną i jak odzyskam swoją kasę? – pyta zdesperowany K.Krzysztof C. ze spokojem wyjaśnia, że ma kłopoty, ale one się już mają ku końcowi. Zmienił status firmy na spółkę z o.o., wziął wspólnika, dostaje kredyt bankowy, za parę dni otwiera w mieście w centralnym punkcie swoje biuro. K. swoje pieniądze dostanie i wie o tym, ale taki już jest bezczelny, że go nachodzi i oskarża bezpodstawnie. Nigdy nie obiecywał pracy jego żonie, oni oboje do tego typu pracy się nie nadają, a K. został wyrzucony z jednej z firm ochroniarskich. Podaje o sobie nieprawdziwe informacje, że pracował w policji. Ponadto ma inne nazwisko niż to, którym się posługuje (C. wie, z jakiego powodu) i sprawa kredytów tak go boli, bo wziął ich kilka. Natomiast on nigdy nie nakazywał komukolwiek brania kredytów na jego nazwisko i nie obiecywał za to pracy. Zaświadczenia in blanco o pracy wydawał, bo jest dobry i chciał ludziom pomóc. K. opowiada o nim wierutne bzdury i on, mając tego dość, oddaje sprawę do prokuratora.– Błagał nas, byśmy mu wzięli kredyt. Zgodziłam się, bo syn w tej firmie pracował, więc to jakby ratunek jego miejsca pracy. Teraz nie mogę odzyskać 240 zł zaległej raty – mówi ze łzami w głosie matka Krzysztofa K.Ile banków naciągnęli na kredyt pracownicy (lub potencjalni pracownicy) firmy ochroniarskiej Krzysztofa C., nie wiadomo. Krzysztof K. rozważa rozwód z żoną, bo nie ma z czego spłacić kredytu. W tym miesiącu znowu przyszedł monit...
Komentarze