Marek Szołtysek ze swoją 15. już książką / Wacław Troszka
Marek Szołtysek ze swoją 15. już książką / Wacław Troszka

Z Markiem Szołtyskiem, autorem popularnych książek o Śląsku i Ślązakach rozmawiamy o jego najnowszym wydawnictwie: „Graczki. Zabawki i zabawy śląskie”.

Jakimi zabawkami pan się bawił za młodu?
Jako bajtel uwielbiałem różnego rodzaju „szczyladła”, a zwłaszcza opisane w książce pistolety na drucik. W szkole natomiast wręcz nałogowo grałem w różne gry na pieniądze. Najczęściej w popularne „dmuchanki”. Nieraz przegrałem pieniądze, za które miałem kupić drugie śniadanie.

W książce pisze pan też o „łażyniu po hołdach” czy „muzykantach”, to dla pana również forma zabawy?

Potraktowałem temat bardzo szeroko. Ta książka jest o tym, czym Ślązacy się cieszyli, co ich radowało i na czym mile upływał im czas. Tak więc, opisałem nie tylko same zabawy, ale też zajęcia o charakterze hobbystycznym, jak np. „sztikowanie” czy granie na lipowej flyjcie.

Czy wszystkie gry i zabawy mają śląski rodowód?
Nie. Udało mi się dowieść bez cienia wątpliwości, że popularna kiedyś gra w klipę pochodzi ze Szwecji. Trafiła do nas w czasie szwedzkiego potopu. Duczka z kolei to gra, która ma czeski rodowód. To coś w rodzaju golfa, tyle że niewielkie kulki trzeba umieścić w dołku wprawiając je w ruch ręką. Nazwa Duczka pochodzi od słowa ducati, co po czesku znaczy trącać.

Na zabawki ze sklepu stać było pewnie tylko najbogatszych?
W XIX wieku nawet w dużych miastach na Śląsku sklepów z samymi zabawkami jeszcze nie było. Pierwszymi zabawkami, które można było kupić w sklepie były lalki z „kości”. Tak to nazywano, choć naprawdę był to celuloid, wymyślony w połowie XIX w. w Ameryce. Miał tylko jedną wadę był łatwopalny.
Wiele zabawek Ślązacy budowali sobie sami, bo lubili majsterkować. Przykład: łuk ze szpulki do nici. Przywiązywało się do niej gumkę, brało niezbyt gruby patyk i wkładało do dziurki w środku szpulki, która pełniła funkcję lufy. Prosty pomysł, a ile dzieci miały z tego radości. Rękodzieła stanowiły też łyżwy z blachy czy narty ze starej beczki. Dla potrzeb tej książki też sam zrobiłem parę zabawek, np. z pomocą żony wykonaliśmy lalkę ze szmatek, wypchaną trocinami. Wyciosałem też narty ze zwykłych desek. Na „bednorki” nie było mnie stać, bo dziś dębowe beczki są bardzo drogie.

Która z opisanych zabaw czy zabawek ma najstarszy rodowód?
Zdecydowanie najstarszą jest bączek. Wokół niego owijało się sznurek, którego koniec był przytwierdzony do patyka. Jednym zdecydowanym ruchem owego patyka wprawiało się bączka w ruch. W jednej z książek wyczytałem, że swego czasu takie bączki były prawdziwą plagą.

To już 15. książka o Śląsku i Ślązakach, zbliża się pan powoli do końca tego cyklu?
Nie, jest jeszcze bardzo wiele do opisania. Zakładam, że tak, jak do tej pory, co roku jesienią będę wydawał jedną książkę. Tematykę kolejnych wydań mam już zaplanowaną do 2016 roku.

Komentarze

Dodaj komentarz