Georg von Eichendorff hrabia Strachwitz w drodze do Górnośląskiego Centrum Kultury i Spotkań im. Eichendorffa
Georg von Eichendorff hrabia Strachwitz w drodze do Górnośląskiego Centrum Kultury i Spotkań im. Eichendorffa
To była podróż do przeszłości. 70-letni Georg von Eichendorff hrabia Strachwitz odwiedził Łubowice w 222 rocznicę urodzin swojego prapradziadka, wielkiego romantycznego poety Josepha Freiherra von Eichendorffa. Pisarz przyszedł na świat 10 marca 1788 r. właśnie w Łubowicach, gdzie kilka wieków wcześniej jego przodkowie przybyli z Bawarii. Dzieciństwo spędził w późnobarokowym pałacu na wzgórzu, z którego rozciągał się wspaniały widok na dolinę Odry i zachodnią część Płaskowyżu Rybnickiego. Krajobraz ten inspirował poetę do pisania.
Teraz podobne uczucia towarzyszyły jego praprawnukowi, który jak sam wyznał, pisze wiersze do szuflady.
- Dziś rano wybrałem się na spacer w kierunku ruin zamku, aby delektować się krajobrazem. Wracając, obserwowałem ludzi. Jedni szli do pracy, inni krzątali się w swoich zagrodach. Zastanawiałem się, jak bardzo wszystko zmieniło się tu od czasu, gdy tymi samymi ścieżkami spacerował mój przodek. Wszedłem również do tutejszego kościoła. Drzwi były otwarte, co jest raczej rzadkością w Niemczech. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie – wyznaje hrabia.
Szczupły, średniego wzrostu mężczyzna. Nie ma w nim nic z wyniosłego arystokraty. Łubowiczanie kochają Eichendorffów - rodzina zawsze miała bardzo dobre stosunku z zamieszkującą wieś polskojęzyczną ludnością. Teraz mieszkańcy odpłacają za serce przodków sercem. Nieopodal ruin pałacu zbudowali Górnośląskie Centrum Kultury i Spotkań im. Eichendorffa. Budynek mieści sale konferencyjne i pokoje hotelowe.
- Czuję się tu jak u siebie w domu – przyznaje hrabia.
Zamek spalili w 1945 r. radzieccy sołdaci. W latach 90. ubiegłego wieku teren uprzątnęli łubowiczanie. Ruiny znajdują się pod opieką wojewódzkiego konserwatora zabytków oraz Fundacji i Stowarzyszenia im. Eichendorffa, do którego rady naukowej wchodzą wybitni naukowcy m.in. profesorowie Joanna Rostropowicz i Grażyna Barbara Szewczyk. Ruiny stanowią jedną z największych turystycznych atrakcji ziemi raciborskiej.
Georg von Eichendorff urodził się w miejscowości Czary pomiędzy Brzegiem i Oławą, był najmłodszy z dwanaściorga rodzeństwa. Po wojnie musiał wyjechać wraz z rodziną do zachodnich Niemiec. Najpierw mieszkali w skromnych barakach, które udostępniono przesiedleńcom. Później wybudowali domek w Północnej Nadrenii-Westfalii. Krótko po wojnie zmarł ojciec. - Nie było łatwo – ucina.
Rodzina od pokoleń nosiła w pamięci dzieło Josepha von Eichendorffa. - Jesteśmy ludźmi przywiązanymi do katolickiej wiary i ziemi przodków. Można żyć w różnych miejscach na świecie, ale zawsze tęskni się za ojczyzną. Eichendorffowie nigdy nie byli bardzo bogaci. Dla nas liczyły się inne wartości. Do 22 roku życia nazywałem się Strachwitz. Moja mama zawarła małżeństwo z hrabią Strachwitzem. Chcąc zachować rodowe nazwisko, postanowiliśmy, że zaadoptuje mnie wuj Rudolf von Eichendorff, który nie miał własnych dzieci. Ród trwa – opowiada hrabia.
Georg ukończył studia ekonomiczne i gospodarcze. Pracował w dużej firmie i wtedy poznał swoją żonę, z zawodu złotnika. Otworzyli zakład rzemieślniczy, który prosperuje do dziś. Mają czworo dzieci. Dwóch synów, podobnie jak ich wielki przodek Joseph, ukończyło studia prawnicze. Jeden z nich był dziennikarzem Radia Opole. Natomiast bratanek pana Georga sprawuje funkcję jednego z dyrektorów radia Watykan. Stąd rodzina ma bliski kontakt z papieżem Benedyktem XVI.
Od 1991 r. hrabia był w Łubowicach parokrotnie. Czasem przyjeżdżał incognito. - Nie lubię rozgłosu. Przyjeżdżam, by pomóc. Dowiaduję się w jaki sposób mógłbym wesprzeć działalność fundacji i stowarzyszenia – zaznacza.
Na Śląsku zdobył wielu przyjaciół. Największym jest abp Alfons Nossol, o którym mówi, że to wizjoner i charyzmatyczna osobowość. Hrabia przyjaźni się także z lwowiakami, których Stalin wypędził z rodzinnego miasta na tzw. Ziemie Odzyskane. Spotyka się z rdzennymi Ślązakami i okazuje się, że mają wspólne tematy. - Tak, czuję się Ślązakiem – odpowiada na pytanie reportera „Nowin”.
Dziękuję wszystkim ludziom, którzy odbudowują Łubowice czy młyn w sąsiedniej Brzeźnicy. Zaznacza, że nigdy nie przyjeżdża do Łubowic z podniesionym czołem, ale zawsze z pokorą. - To, że mogę tu wracać i swobodnie spacerować jest zasługą wielu ludzi. Ogromnie szanuję to, co tu się stało. Wiem ile kosztuje to trudu i poświęcenia – chyli głowę obecnego podczas rozmowy Pawła Ryborza, kierownika GCKiS im. Eichendorffa.

Komentarze

Dodaj komentarz