20025013
20025013


Bywają w Żarach co roku, uwielbiają tę atmosferę, gorąco zapewniają, że nigdy nie widzieli tam nic nagannego.Wręcz przeciwnie, byli świadkami, jak reagują woodstockowcy, odsądzani przez niektórych od czci i wiary. Któregoś dnia wyszli na miasto. W pewnym momencie zobaczyli, jak mężczyzna przechodzący w pobliżu brudnego stawu wrzucił doń plastikową torbę, w której najwyraźniej coś się ruszało. Chłopcy skoczyli do cuchnącego bajorka i torbę wyciągnęli. Było tak, jak się spodziewali: kwiliły w niej kilkudniowe psiaki. Przynieśli je potem na scenę, a Jurek z mikrofonem znalazł dla nich opiekunów.Z uczestnictwa w Woodstocku nie odwiodła ich nawet ciąża Doroty, która z okrągłym brzuszkiem siedziała na trawie i słuchała koncertów. Czuła się dobrze, ale przed porodem koniecznie chciała zobaczyć, jak wygląda ich dziecko na obrazie USG. Poszła do jednego z rybnickich lekarzy. Obejrzał, milczał, potem kazał przyjść jeszcze raz, żeby sprawdzić obraz przy użyciu precyzyjniejszych urządzeń. Wtedy już nie krył przed nimi, że z dzieckiem jest niedobrze. Zaczęli walczyć o nienarodzone. Był problem, czy kasa chorych pokryje koszty porodu w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Z pomocą pospieszył wtedy Stanisław Karpeta z fundacji Pro-Eko działającej przy Elektrowni Łaziska, gdzie pracuje Jarek. Obiecał pokryć koszty. Ich na pewno nie byłoby stać. Jedna wizyta u docenta, który tę chorobę wykrył, kosztuje 2,5 tys. zł...Dorotę oglądano w Łodzi jak eksponat. Była rzadkim przypadkiem, który niósł wyzwanie także i lekarzom szpitala. O takiej wadzie czytali jedynie w książce. Kuba urodził się w 37. tygodniu przez cesarskie cięcie. Z 2,8 kg jego wagi około kilograma było poza organizmem dziecka. Ten defekt nazywa się wytrzewieniem jelit. Dawano mu 10 proc. szans na przeżycie i umieszczono na oddziale intensywnej terapii. Po półgodzinie przeszedł pierwszą operację. Potem było ich jeszcze trzy. Stopniowo, partiami lekarze zaszywali brzuszek Kuby, trzeba było to robić ostrożnie, bo organy takie jak płuca i serce były obniżone. Był to pierwszy w Polsce przypadek wykrycia tego schorzenia już w fazie życia płodowego i uratowania życia dziecka.Kuba miał też szczelinę w sercu i niedowład prawej części ciała. Po mozolnym leczeniu i rehabilitacji, niezliczonych ćwiczeniach i masażach jest zdrowym i ruchliwym jak żywe srebro inteligentnym dzieckiem. Chodzi do szkoły muzycznej, zna już niektóre literki i cyfry.Gdy Dorota leżała w szpitalu i obserwowała Kubę podtrzymywanego przez 15 dni przy życiu, dzięki nowoczesnej aparaturze zobaczyła na urządzeniach czerwone serduszka, znak fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.- Mimo ciężkiej depresji, w jaką wpadłam po urodzeniu Kuby, zapamiętałam cudowną atmosferę centrum, lekarzy, którzy informowali mnie o każdym kroku i dodawali otuchy, którzy uratowali moje dziecko. Tylko Jarek powtarzał, że wszystko będzie dobrze, mówił: jeszcze będziesz na niego wrzeszczała - wspomina Dorota. - Zobaczyłam, że ta fundacja naprawdę działa. Wtedy pomyślałam, że odwdzięczę się za Kubę, oboje odpracujemy ten dar.Tak zaczęła się współpraca z WOŚP, choć już wcześniej, podczas finałów, krążyli z puszkami po ulicach. Teraz zaczęli z innej strony, wzięli udział w szkoleniach Pokojowego Patrolu. Działa on przy fundacji, Dorota z Jarkiem pojechali na szkolenie po raz pierwszy, gdy Kuba miał niecały rok. Te szkolenia to naprawdę szkoła życia i prawdziwy survival. Uczestnicy uczą się zasad udzielania pierwszej pomocy w nagłych wypadkach. Kurs kończy się nocnym marszem, po dzikich wertepach i lasach. Co jakiś czas trafiają na rozbite auto, połamanych i poranionych pozorantów, którym muszą udzielić pomocy tylko przy użyciu tego, co mają pod ręką. Rzadko bowiem się zdarza, by każdy miał przy sobie apteczkę. Wykorzystują więc konar do usztywnienia nogi, budują szałas z gałęzi, by schronić przed deszczem poszkodowanego, montują prowizoryczne nosze z drzewa i własnych sznurówek oraz koszul, a potem taszczą na nich „rannego”. Za nimi chyłkiem podąża samochód, do którego trafiają ci, którzy nie są w stanie sprostać tej wykańczającej marszrucie. Jarek i Dorota sprostali, a ona została nawet tzw. grupową, czyli liderką.- Nasz pogląd na temat udzielania pierwszej pomocy radykalnie się zmienił po szkoleniu. Wiemy, co trzeba robić nawet w ekstremalnej sytuacji. W Polsce wiele osób umiera, nim przyjedzie pogotowie, bo niewielu wie, jak pomóc - mówi Dorota.Potem przeszli drugi stopień szkolenia, wciągnęli innych. W Żorach jest w sumie 20 patrolowców - to jedna z największych grup, druga po szczecińskiej. Piękną przygodę przeżyli w Podlesicach na skałkach, gdzie poznali Piotra van der Kogena, ratownika z grupy jurajskiej GOPR. Potem poznali Jurka Owsiaka, któremu pomagają w organizowaniu wielkiego finału WOŚP, w studio w Warszawie. Jarek przeszedł kurs alpinizmu przemysłowego, więc przydaje się przy budowaniu wielkich scen. O Jurku mówią z entuzjazmem, że taki zwyczajny, dobry, koleżeński, pamięta o wszystkim, co komu obieca, to spełnia, bez przerwy coś załatwia, z kimś się umawia. - Jest świetnym człowiekiem - mówi Jarek.Wielki finał WOŚP, który odbędzie się 13 stycznia przyszłego roku, w Żorach poprowadzą Dorota i Jarek Ptaszkowie. Już chodzą po instytucjach i władzach, załatwiając środki i wykonawców. Największym zaskoczeniem była wizyta u prezydenta Sochy. Dorota wyrecytowała, co planują i już, już gotowała się do polemiki, ale prezydent spojrzał, wysłuchał i powiedział tylko: zgadzam się. W końcu w żorskich szpitalach za sprawą Orkiestry jest sprzęt o wartości 75 tys. zł, w tym inkubator, pulsoksymetr i aparat do przesiewowego badania słuchu, którym bada się słuch każdego noworodka w drugiej dobie życia. Żorski szpital jako jeden z pierwszych w kraju prowadzi takie badania.A zatem na żorskim finale, który tym razem odbędzie się na rynku, zagra dziesięć kapel, swą sprawność zademonstrują alpiniści, będzie balon i pokaz ratownictwa, w Gimnazjum nr 2 dzieci zdrowe z niepełnosprawnymi wspólnie bić będą rekord w malowaniu największego obrazu, będzie zbiórka krwi i pokaz sztucznych ogni, jakiego jeszcze nie było.Bo Jarek i Dorota doświadczyli, że Orkiestra naprawdę gra dla życia i zdrowia. Przekonali się o tym na przykładzie własnego syna.

Komentarze

Dodaj komentarz