Prokurator Malwina Pawela-Szendzielorz zażądała dla ginekologa sześciu lat więzienia / Wacław Troszka
Prokurator Malwina Pawela-Szendzielorz zażądała dla ginekologa sześciu lat więzienia / Wacław Troszka
W najbliższy czwartek, 24 czerwca, zapadnie wyrok w głośnym procesie rybnickiego ginekologa Andrzeja K., oskarżonego o dokonanie 101 nielegalnych aborcji.
17 czerwca trwający blisko półtora roku proces w Sądzie Okręgowym w Wodzisławiu dobiegł końca i sąd wysłuchał mów końcowych prokuratora i obrońcy. Prokurator Malwina Pawela-Szendzielorz zażądała dla Andrzeja K. łącznej kary sześciu lat pozbawienia wolności, zwracając uwagę, że ze względu na społeczną szkodliwość działalności lekarza istnieją podstawy do zaostrzenia kary. Adwokat lekarza wniósł o jego uniewinnienie od wszystkich zarzutów.
Prokurator przekonywała, że najpoważniejszymi dowodami są z jednej strony zeznania współoskarżonej pielęgniarki Elżbiety L., która przyznała się przed sądem do asystowania przy zabiegach przerywania ciąży, z drugiej zeznania części kobiet, który nie miały żadnych wątpliwości, że w gabinecie Andrzeja K. poddały się zabiegowi aborcji.
– Ich zeznania były zbieżne. Żadna z nich nie chciała urodzić dziecka. Wskazywały, że udały się do gabinetu Andrzeja K., bo wiedziały, że dokonuje on aborcji. Wszystkie mówiły o sprawie niechętnie, skrępowane i przyznały, że nie chcą o tym pamiętać. Za zabieg płaciły od 600 do 3 tys. zł. Część tych kobiet była oskarżonemu wdzięczna, że pozwolił im pozbyć się problemu – mówiła prokurator.
Obrońca Andrzeja K. przekonywał z kolei, że w całej sprawie nie przedstawiono żadnego obiektywnego dowodu na to, że kobiety były w ciąży i że oskarżony usunął im żywy płód, a nie np. obumarły.
– Jedynym dowodem na to, że te kobiety były w ciąży, są ich własne słowa. To były ich subiektywne opinie, a przecież mogły nie być w ciąży bądź być w ciąży obumarłej. Nie można rozstrzygnąć sporu bez opinii biegłego, odnoszącej się do wszystkich konkretnych przypadków objętych aktem oskarżenia – perorował adwokat Łukasz Szatko. Odnosząc się do kwot, które kobiety płaciły za rzekome zabiegi przerywania ciąży, stwierdził, że w prywatnym gabinecie cena za każdą usługę jest kwestią do uzgodnienia.
Głos zabrał również sam oskarżony Andrzej K. Po raz kolejny zapewnił, że nie dokonał ani jednej aborcji. Przywołując opinię biegłej, która uczestniczyła w poprzedniej rozprawie, podkreślił, że to lekarz określa stan kobiety, bo ona sama często nie wie, czy jest w ciąży, czy nie. Już wcześniej zarzucił prokuraturze perfidię.
– Prokuratura nie miała dowodów, a mimo to powstał akt oskarżenia – mówił Andrzej K.
Zanim sędzia Ryszard Furman wysłuchał mów końcowych, odrzucił dwa wnioski procesowe obrońcy. Ten domagał się zwrócenia sprawy prokuraturze. Chciał, by „uzupełniono braki postępowania przygotowawczego” o opinię biegłego ds. ginekologii. Ten miałby ustalić, jaki był rodzaj i charakter zabiegów, które lekarz przeprowadził u kobiet składających wyjaśnienia w sądzie. Miałby też ocenić, czy były one zgodne ze sztuką lekarską. W przypadku odrzucenia tego wniosku mecenas chciał, by taką opinię biegły przedstawił na etapie postępowania sądowego. Argumentował, że skoro każdy z tych przypadków prokuratura zakwalifikowała jako przestępstwo, to na temat każdego przypadku powinien się wypowiedzieć biegły.
– Przeprowadzenie tych dowodów nie jest możliwe i przyczyniłoby się do zbędnego przewlekania procesu – argumentował sędzia Ryszard Furman.

Komentarze

Dodaj komentarz