Nóż w plecy pacjenta?


- Oznacza to przeładowanie w szpitalnych izbach przyjęć - twierdzi kierownik knurowskiej stacji pogotowia ratunkowego Witold Nitsze.- Głównym argumentem kasy chorych jest to, że płaci za usługi podwójnie, a w szpitalu jest taniej. Nic bardziej błędnego. Owszem, szpital zrobi to taniej, ale tylko dlatego, że kasa chorych mu po prostu mniej zapłaci. Gdzie na świecie jest tak, że im wyższy stopień referencyjności placówki, im bardziej specjalistyczny zakład, to tym mniej mu się płaci? - pyta Zbigniew Morawiecki.Termin powieszenia przysłowiowego łańcucha na drzwiach mija z dniem 31 grudnia. We wszystkich stacjach pogotowia ratunkowego ambulatoria miały przestać działać od 1 stycznia 2003 roku. Jak poinformował wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego Zbigniew Morawiecki, po rozmowach przeprowadzonych 16 grudnia br. na razie wiadomo jedno - ambulatoria będą istnieć do końca lutego 2003 roku, a w niektórych miastach chwilowo dłużej, bo przez pół roku. Na dzień dzisiejszy tylko jeden szpital, w Pyskowicach, nie zgodził się na świadczenie usług ambulatoryjnych.Porady ambulatoryjne obejmują wszystko, co tylko jest możliwe. Począwszy od gorączki, poprzez chorobę wieńcową, na diagnozowaniu wyrostka robaczkowego kończąc. To także zwichnięcia, złamania, rozbity nos, ból brzucha oraz długa lista infekcji. W przypadku knurowskiej stacji pogotowia ratunkowego liczby mówią same za siebie. Dysponując dwoma karetkami - wypadkową i ogólnolekarską - odnotowała 6520 wyjazdów do zachorowań i 1024 transporty chorych. Lekarze udzielili 8350 porad ambulatoryjnych, z czego zdecydowanie najwięcej w święta i weekendy. W przypadku zlikwidowania ambulatoriów na szpitalnych izbach przyjęć zacznie się sodoma i gomora.- Do nas trafiają pacjenci z różnymi urazami - czasem w nocy z gorączką, czasem z chorobą wieńcową czy złamaniem. Oczywiście jakiś procent trafia na izbę przyjęć do szpitala, ale trafia tam już z naszym rozpoznaniem wstępnym -wyjaśnia Witold Nitsze.Pogotowie Ratunkowe w Knurowie swoim zasięgiem obejmuje teren od Paniówek po Bełk, czyli część powiatu rybnickiego, gliwickiego i mikołowskiego.- Gdyby doszło do zlikwidowania ambulatorium, to wszyscy nasi dotychczasowi pacjenci trafią na izbę przyjęć do szpitala. Usiądą w poczekalni i poczekają na swoją kolejkę. Będzie to trwało nie kilkadziesiąt minut, ale kilka godzin - tłumaczy Witold Nitsze.To jednak nie jest wcale koniec problemów pracowników stacji pogotowia ratunkowego. - Za pomysły kasy zapłacą też pracownicy, a w rezultacie my wszyscy. W przypadku zwolnień ludziom trzeba zapłacić odprawy - twierdzi wiceprzewodniczący Zbigniew Morawiecki.Dla knurowskiej stacji ten problem wiąże się z konkretną liczbą osób, które pożegnają się z pracą. - Na dzień dzisiejszy jest to około 25 proc. naszego personelu - informuje W. Nitsze.Mając na uwadze dobro pacjentów, a także broniąc swoich racji oraz miejsc pracy, w śląskich stacjach pogotowia ratunkowego ogłoszono akcję protestacyjną oraz oflagowano budynki. 13 grudnia odbył się - wspólnie z górnikami - marsz milczenia pod Urząd Wojewódzki w Katowicach, 16 grudnia było posiedzenie Sejmiku Śląskiego i rozmowy. Pozostało pytanie - czy likwidacja jest nieunikniona? Dzisiaj wszyscy - zarówno pacjenci, jak i cała służba zdrowia - czeka tylko na jedną mądrą decyzję - dymisję ministra zdrowia Janusza Łapińskiego. A tak naprawdę warto by się zastanowić nad jednym: czy rzeczywiście to kasa chce tej likwidacji, czy też może minister Łapiński aż tak bardzo nie lubi Śląska i jego mieszkańców? Póki co szykuje nam wszystkim naprawdę „bombowy” prezent noworoczny.

Komentarze

Dodaj komentarz