Bartłomiej Rostkowski powiadomił o sprawie policję i rzecznika konsumentów / Dominik Gajda
Bartłomiej Rostkowski powiadomił o sprawie policję i rzecznika konsumentów / Dominik Gajda
Bartłomiej Rostkowski czuje się oszukany przez właściciela komisu samochodowego. Bartłomiej Rostkowski z Rybnika stracił 500 złotych zadatku. Dał go na samochód, którego nie kupił, bo okazał się niesprawny. Właściciel komisu nie chce oddać pieniędzy. Twierdzi, że rezerwując auto dla pana Bartłomieja, stracił klientów, którzy chcieli kupić pojazd od ręki. Rybniczanin powiadomił o sprawie policję i rzecznika konsumentów. – Bo rozmowa z właścicielem komisu nie daje żadnych rezultatów – twierdzi. Dariusz Kalemba, powiatowy rzecznik konsumentów z Wodzisławia, twierdzi, że samo słowo zadatek powinno budzić czujność. – Strona, która nie wykona swojego zobowiązania, traci zadatek, jeśli sama go dała. Zadatek zwykle zabezpiecza interes sprzedających. Co innego zaliczka, która jest po prostu zwracana bez dodatkowych konsekwencji. Właściciele autokomisów to profesjonaliści, którzy doskonale znają te zagadnienia i potrafią to wykorzystać – dodaje rzecznik.
Pan Bartłomiej szukał samochodu kompaktowego z lat 2004-2006. Marka nie miała dla niego większego znaczenia. Przeglądał ogłoszenia motoryzacyjne w serwisie otoMoto. Znalazł interesującego forda focusa w salonie w Wodzisławiu. – Auto, według ogłoszenia, było z rocznika 2005. Właściciel komisu zapewniał, że stan pojazdu jest idealny, nic tylko siadać i jechać. Po oględzinach stwierdziłem, że rzeczywiście auto jest zadbane. Ale chciałem jeszcze sprawdzić samochód w autoryzowanym serwisie Forda w Rybniku. Termin wyznaczono na trzeci dzień. W tym momencie sprzedawca postawił warunek, że jeśli ma czekać trzy dni, muszę wpłacić zaliczkę – relacjonuje rybniczanin. Sprzedawca SMS-em podesłał mu numer konta oraz zaproponował tytuł wpłaty „zadatek na forda focusa” w wysokości 500 zł. Pan Bartłomiej wpłacił pieniądze.
W serwisie okazało się, że auto jest z 2004 roku, ma szereg wad (niesprawne hamulce, wycieki oleju w okolicach turbiny, wybite tuleje zawieszenia, wycieki płynu chłodniczego itd.), a koszty napraw mogą sięgnąć nawet 7 tysięcy złotych! Rybniczanin w tej sytuacji oznajmił, że rezygnuje z zakupu i zażądał zwrotu zadatku. – W odpowiedzi usłyszałem szereg niecenzuralnych słów. Właściciel komisu stwierdził, że pieniędzy nie zwróci, a ja mogę oddać sprawę do sądu, co i tak mi się nie opłaci – mówi Bartłomiej Rostkowski. Właściciel komisu twierdzi, że w ogłoszeniu podawał rok pierwszej rejestracji (to rzeczywiście rok 2005), a nie produkcji. Zaznacza, że chciał naprawić część usterek. – Nie zamierzam oddawać zadatku, bo w ciągu tych trzech dni mogłem sprzedać samochód innemu klientowi – twierdzi. – Możecie mnie obsmarować, ale ja w tym roku sprzedałem już sto samochodów – dodaje.
Skontaktowaliśmy się z serwisem otoMoto. „Podobnie jak redakcje gazet, nie jesteśmy stroną transakcji zawieranych na podstawie emitowanych u nas ogłoszeń, a także nie mamy żadnego wpływu na ich treść. Za ich prawdziwość odpowiedzialni są wyłącznie ogłoszeniodawcy” – napisał Michał Wiesner z biura obsługi użytkownika zespołu otoMoto. Czy w takim razie Bartłomiej Rostkowski stoi na straconej pozycji? – Trzeba ustalić, czy ogłoszenie o sprzedaży samochodu było, według przepisów, informacją na temat towaru czy ofertą i czy między stronami została zawarta umowa. Umowę można unieważnić z powodu wprowadzenia w błąd – tłumaczy Dariusz Kalemba. To jednak długa procedura, która może się ciągnąc i nie dać zadowalającego klienta rozwiązania. – Najlepiej nie wpłacać zadatku, bo ofert motoryzacyjnych jest o wiele więcej niż kupujących – radzą rzecznicy konsumentów.
1

Komentarze

  • Eterno Vagabundo Ważną jest zasada. 15 sierpnia 2010 14:30 Nie trzeba złorzeczyć, ani też pomstować, Lecz przywłaszczycieli z rynku likwidować. W handlu nie intrata, ale stale pono, Ważną jest zasada: " Pro publico bono . "

Dodaj komentarz