Pani Pelagia Koczy wraz z córkami Weroniką Walą i Marią Oślizło jeszcze raz czytają artykuł z archiwalnego wydania „Nowin” / Iza Salamon
Pani Pelagia Koczy wraz z córkami Weroniką Walą i Marią Oślizło jeszcze raz czytają artykuł z archiwalnego wydania „Nowin” / Iza Salamon
W maju 1971 roku „Nowiny” pisały o pielęgniarce Pelagii Koczy, która uratowała życie dziecku. Zadzwoniliśmy do Czyżowic. Czy ktoś po 39 latach pamięta jeszcze tamto wydarzenie? Okazało się, że mieszkańcy, szczególnie starsi, nie tylko mają w pamięci dramatyczną historię, ale doskonale znają panią Pelagię. Zaś uratowana dziewczynka to Jolanta Kawczyńska (z domu Kunikowska), która obecnie jest pracownikiem obsługi w czyżowickim przedszkolu. Zdarzenie, które na szczęście dobrze się skończyło, wspomina także mama pani Joli, Danuta Kunikowska. Co się wtedy stało? Otóż w ten majowy dzień trzyletnia Jola i jej pięcioletni kuzyn Wojtek bawili się na podwórku przy domu.
– W pewnej chwili zniknęli mi z oczu. To był moment. Byłam w domu sama, a pod opieką miałam jeszcze młodszą córeczkę, Beatę, która leżała w łóżeczku. Nagle Wojtek przybiegł i powiedział: ciocia wiesz, a Jola już się utopiła. Okazało się, że dzieci pobiegły nad pobliski staw, przy remizie OSP, i Jola wpadła do wody. Kiedy tam przybiegłam, zobaczyłam Pelagię, która ratowała córkę. Jola znowu oddychała – wspomina Danuta Kunikowska. 39 lat temu Nowiny pisały: „Z pomocą dziecku pospieszyła pielęgniarka, Pelagia Koczy, zamieszkała w Czyżowicach, przy ulicy Strażackiej. Dziecko nie dawało już oznak życia. Pielęgniarka zastosowała natychmiast sztuczne oddychanie i po akcji ratowniczej przywróciła dziecku życie. Karetka pogotowia ratunkowego odwiozła dziecko do szpitala”.
Nasza gazeta chwaliła postawę pani Pelagii, pisząc, że zasłużyła sobie nie tylko na wdzięczność matki Joli. „Jest pięknym, budującym przykładem dla nas wszystkich, a przede wszystkim dotkniętych znieczulicą na nieszczęścia bliźnich” – czytamy w „Nowinach” sprzed 39 lat. – Ja nic takiego nie zrobiłam, każdy by tak postąpił – uśmiecha się dzisiaj pani Pelagia. Od 22 lat mieszka wraz z rodziną w niemieckim Bottrop i dość rzadko odwiedza Czyżowice. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że niedawno przyjechała do swojej córki Marysi i udało nam się spotkać. Niezmiernie wzruszona jeszcze raz czytała artykuł z archiwalnego wydania „Nowin”. – Oj tak, pamiętam, że wtedy ktoś przez pomyłkę napisał „emerytowana pielęgniarka”, a ja miałam tylko 33 lata i byłam młoda – śmieje się pani Pelagia.
Bardzo dobrze pamięta też ten majowy dzień sprzed 39 lat. – Mieszkałam obok tego stawu przy remizie, bo mama Joli to moja kuzynka. Tego dnia wyszłam przed dom i nagle usłyszałam krzyk, że dziecko się topi! Natychmiast pobiegłam, Jola była nieprzytomna, ale odzyskała przytomność po udzieleniu pomocy – wspomina Pelagia Koczy. Przy stawie zebrało się sporo ludzi, ktoś zadzwonił po pogotowie. – Pojechałam do szpitala tak, jak stałam, boso. Boże, co ja wtedy przeżyłam! Wyglądało to tragicznie, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, Jola była w szpitalu tylko trzy dni – mówi Danuta Kunikowska. Jola to dziś pani Jola. Wychowała córkę, a niebawem zostanie babcią! – Mama mi opowiadała, co się wówczas stało. Mówiła, że uratowała mnie ciocia – wspomina.
Pelagia Koczy wychowała sześcioro dzieci. Wszystkie, za wyjątkiem córki Marii, mieszkają wraz z rodzinami w Niemczech. Po podstawówce skończyła roczny kurs pielęgniarski w Rybniku. Najpierw pracowała w wodzisławskim szpitalu, ale zrezygnowała po wyjściu za mąż, gdy przyszły na świat dzieci. Jak troszkę podrosły, na krótko podjęła pracę w czyżowickim ośrodku zdrowia. Wszyscy ją znali, bo często chodziła po domach dawać chorym zastrzyki. – Jak szłam przez Czyżowice, to nieraz na mój widok mamy upominały swoje dzieci: Jak nie będziesz grzeczny, to pani Pelka da ci zastrzyk – uśmiecha się pani Pelagia. Dzisiaj na miejscu stawu, w którym topiła się trzyletnia Jola, znajdują się muszla koncertowa i dom kultury...

Komentarze

Dodaj komentarz