20030501
20030501


- Ma pan swój udział w odwołaniu ministra. Zważywszy że jest pan posłem opozycji, to chyba spory polityczny sukces?Bolesław Piecha: - Dołożyłem swoje. Rzadko zdarzają się tak niekompetentni ministrowie jak Mariusz Łapiński. Od początku swego urzędowania wprowadził do służby zdrowia chaos. Los ministra przesądziły sprawy, które okazały się bardzo medialne: płyta z nagraniem ministra reklamującego narodowy fundusz, którego jeszcze nie ma, luksusowe limuzyny i nagrody w Ministerstwie Zdrowia. Nie były to żadne premie czy trzynaste pensje, ale nagrody za dobrą pracę. Wypłacono je m.in. pracownikom departamentu prawnego, choć wiadomo było, że jakość projektów ustaw wychodzących z ministerstwa jest skandalicznie niska. Czarę goryczy dopełniła sprawa przekroczenia przez ministra uprawnień w kwestii umorzenia pożyczki zaciągniętej prze kasy chorych w 2001 roku. Takich kompetencji nie ma nawet rząd. Wszystko to skłoniło premiera do wcześniejszego odwołania ministra, którego zamierzał pewnie zdymisjonować dopiero po przyjęciu przez Sejm ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia.- Przeciętny Kowalski, który leczy się w przychodni rejonowej, nie rozumie całego tego zamieszania w służbie zdrowia, nie wie o co chodzi.- Był już skołowany przez 14 ostatnich miesięcy, ale teraz poziom chaosu wzrósł i tak naprawdę nie wie nic. Nie wie, jakie ma prawa, co mu przysługuje, a do tego jest mamiony obiecankami, które nie mają pokrycia w praktyce; miały być leki za złotówkę, a ich nie ma, miały być oszczędności w aptece, a większość z nas wciąż zostawia w aptece pokaźne kwoty. W nie lepszej sytuacji są ci, którzy te usługi medyczne świadczą. Mamy koniec stycznia, a poradnie, szpitale i gabinety lekarskie nie wiedzą, w jakiej sytuacji finansowej się poruszają. Wszystko to jest spowodowane ręcznym sterowaniem. O ile dotychczasowy system był ułomny, może czasami niesprawiedliwy, tak teraz mamy system jeszcze bardziej ułomny i jeszcze bardziej niesprawiedliwy, bo o tym, gdzie pójdą pieniądze, decydują urzędnicy w Warszawie. Zmiany wprowadzone przez ministra Łapińskiego najbardziej odczuje Śląsk. Mieliśmy niezłe finansowanie służby zdrowia, co było przede wszystkim związane z faktem, iż jest nas dużo. Śląska Kasa Chorych była też jedną z najlepiej zorganizowanych, potrafiła zdobywać pieniądze i je wydawać. Mieliśmy najwięcej pieniędzy, ale też leczyliśmy prawie całą Polskę. Przeszczepy serca, szpiku, cała onkologia, dobra okulistyka, wszystko to odbywało się tutaj, bo jest tu dobra baza i specjaliści. Teraz pod hasłem równości próbuje się to rozprzestrzenić na cały kraj, ale konia z rzędem temu, kto na Warmii i Mazurach wykona przeszczep serca. Z funkcjonowania służby zdrowia nie byliśmy zadowoleni, ale teraz będziemy narzekać jeszcze bardziej, bo po wprowadzeniu systemu centralnego ze Śląska na pewno odpłyną pieniądze, a jak pieniędzy będzie mniej, jakość świadczeń na pewno spadnie. Trzeba też pamiętać, że jeśli inflacja wynosi 1,3 proc., to w służbie zdrowia jest ona znacznie większa, bo leki, sprzęt, materiały eksploatacyjne drożeją szybciej niż towary z tzw. podstawowego koszyka. Dlatego ten niedobór pieniędzy jest tak brzemienny w skutki. W tak zorganizowanym systemie nie ma niestety żadnych rezerw finansowych. Do tej pory rezerwy tworzyło się, wyrzucając na bruk pracowników szpitali, ale dziś nie bardzo jest już kogo wyrzucać, bo zostanie sam pacjent. Służby administracyjne zapewnią mu być może strzykawkę i lekarstwo, ale musiałby on sam się zoperować i leczyć. Liczba lekarzy i pielęgniarek w szpitalach jest dziś na pograniczu bezpieczeństwa pacjenta.- Mówiąc o śląskiej służbie zdrowia, trudno nie wspomnieć odwołanego w skandaliczny sposób poprzedniego dyrektora Śląskiej Kasy Chorych Andrzeja Sośnierza.- Sośnierz był fachowcem z dużą wiedzą i ogromnym doświadczeniem. Bezkompromisowo, z olbrzymią determinacją walczył o pieniądze dla Śląska. Skończyło się to zakulisowym odwołaniem, bez merytorycznej dyskusji. Nowy zarząd Śląskiej Kasy Chorych stoi przed większymi problemami, po pierwsze w większości przypadków są to ludzie nieposiadający odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, po drugie mają dyrektywy z Warszawy, często zupełnie sprzeczne. Jeden przykład: w październiku z ZUS-u trafiło na Śląsk dodatkowych 10 mln zł. Na drugi dzień minister przysłał rozporządzenie, którym prawem kaduka odebrał Śląskowi 10 mln zł. Przy tym ręcznym sterowaniu zarząd Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych nawet nie wie, na czym stoi. To już nie jest autonomiczna kasa chorych, tylko urzędnicy, których los bezwzględnie zależy od ministra. Tak jak odwołano Sośnierza, tak z dnia na dzień minister może odwołać ten zarząd. Czas nagli. Jest koniec stycznia, a na dobrą sprawę nie wiadomo, gdzie, u kogo i za ile śląski pacjent ma się leczyć. Nikt nic nie wie. Mogę tylko przewidywać, że w ochronie zdrowia nic nie zmieni się na lepsze. Tego jestem pewien.- A zatem zdrowie Ślązaków znów zależy od ministrów z Warszawy?- W stolicy widać to wyraźnie - Śląsk jest w olbrzymiej defensywie. Nawet spora grupa śląskich posłów SLD nie ma żadnego wpływu na stanowisko swego klubu, ale podobnie jest i w innych klubach. To chyba trochę irracjonalne odreagowanie po okresie rządów premiera Buzka. Rządzący nie przejawiają ochoty do zainteresowania się sprawami Śląska, co widać nie tylko w służbie zdrowia.- O co więc dziś idzie gra?- Przede wszystkim o wielkość finansowania, czyli wysokość składki ubezpieczeniowej. Powinniśmy jednak również zadbać o klarowny model organizacyjny, by było jasne, kto czym ma się zajmować. Przez 12 lat tej jasności nie udało nam się wypracować. Dziś system kas chorych, przypominających samodzielne księstwa, zastąpiono systemem skrajnie centralistycznym z Narodowym Funduszem Zdrowia, gdzie z kolei na dole nikt nie wie, ile spłynie pieniędzy. Nikt też nie wie, ile ich tak naprawdę potrzeba. O wszystkim zdecyduje urzędnik w ministerstwie, może sam minister. Skoro nie wiadomo, jakie są zasady, to jak to wszystko skontrolować?Jeśli w służbie zdrowia nie poprawi się prawo, dalej będzie chwiejne i wciąż doraźnie zmieniane, czyli krótko mówiąc, pisane na kolanie, to żaden dyrektor szpitala, starosta powiatu czy marszałek województwa sobie z tym wszystkim nie poradzi. Mimo dobrych planów wszystko nagle runie, bo w międzyczasie ktoś zmienił sobie prawo. Niestety, to będzie się zdarzać, bo realizujemy program dostosowujący nasze prawo do obowiązującego w Unii Europejskiej. Unia dochodziła do tego latami, na drodze ewolucji; w naszym przypadku zawsze jest to rewolucja. Zmieniamy prawo w sposób nagły i bardzo często wstecz.- A przecież był moment, w którym można się było spodziewać, że nasza służba zdrowia wychodzi na prostą?- Najlepsze wyniki reforma przyniosła w latach 1991-92. Później z biegiem czasu coś zaczęło zgrzytać, nasze oczekiwania rosły, a możliwości nie i powstał dysonans. Poważnym problemem jest dziś zadłużenie szpitali, a jak są długi, to jest komornik, a jak jest komornik, to nie ma pieniędzy na leki itd. Szalenie niebezpieczny jest również proceder handlu długami; są przecież wyspecjalizowane firmy, które tylko tym się zajmują. Samorządy długo nie miały w ogóle pojęcia, jakie miny kryją się w ustawach o zakładach opieki zdrowotnej i systemie ubezpieczeń. Tak się złożyło, że najtrudniejsze do utrzymania jednostki - szpitale - oddano najsłabszym i najbiedniejszym ogniwom samorządu: województwom i powiatom. Województwo śląskie ma dużo mniejszy budżet niż Katowice, a to województwo ma wszystkie szpitale. To oznacza olbrzymią niewydolność finansową. Samorządy zaspały, powiaty długo nie wiedziały, co zrobić ze służbą zdrowia. Obudziły się, gdy zjawił się komornik i zażądał uregulowania zobowiązań za szpital, którego są właścicielem. Znam powiaty, gdzie budżet powiatu jest mniejszy od zadłużenia szpitala. Ustawę określającą formę własności zakładów opieki zdrowotnej trzeba jak najszybciej zmienić; można wybrać model brytyjski - szpitale państwowe, lub niemiecki - szpitale samorządowe, ale zorganizowane w spółki, działające w oparciu o specjalne przepisy dla spółek użyteczności publicznej. Pytanie tylko, co zrobić z tymi długami? Ktoś musi je zapłacić. Stracono półtora roku, grzebano w finansowaniu służby zdrowia, które nie było najgorsze, zamiast zająć się restrukturyzacją i zmianami w systemie właścicielskim. Nikt nie wie, ile faktycznie potrzeba nam szpitali, nikt się tym poważnie nie zajął. Samorządy zajmują się głównie inwestycjami - to rajcuje samorządowców, bo widać efekty. Znacznie mniej uwagi poświęcają temu balastowi, który pożera ich budżety - oświacie, służbie zdrowia i opiece społecznej. Czas inwestycji moim zdaniem się skończył, nadchodzi czas porządkowania tych trudnych spraw. W sytuacji gdy samorządy są zadłużone, nie będzie to łatwe, zwłaszcza że nic nie wskazuje na to, byśmy mieli się doczekać lepszej ustawy o finansowaniu samorządów.- Cóż więc radzić naszemu Kowalskiemu, który ma grypę bądź boli go serce?- Nic szczególnego doradzić mu nie można. Służba zdrowia przetrwa, bo jest niezbędna. Zwiększona składka ubezpieczeniowa złagodzi nieco skutki krachu, ale jeśli nie będzie innych działań, odsunie tylko problem w czasie. Bardzo obawiam się konsekwencji handlu długami służby zdrowia. Za rok, za dwa firmy, które je teraz skupują, zaczną szantażować organy założycielskie, żądając, by te coś sprzedały i uregulowały zobowiązania.- Jakie rozstrzygnięcia są najważniejsze w chwili obecnej?- Musi zacząć funkcjonować Narodowy Fundusz Zdrowia. Ktoś musi przerwać tę anarchię, którą obserwujemy w finansach służby zdrowia. Ale ustawę o funduszu zaraz będziemy starali się znowelizować. Nasz klub ma już przygotowany projekt ustawy, dotyczący przede wszystkim wprowadzenia odpisu na zdrowie do systemu podatkowego. Składka ubezpieczeniowa musi być odpisywana od podatku, zasila w końcu środki publiczne. Ten rok można potraktować wyjątkowo i myślę, że społeczeństwo to zrozumie, ale później musimy powrócić do rozwiązań cywilizowanych albo zrewolucjonizować cały system podatkowy.

Komentarze

Dodaj komentarz