Kontrowersje wokół Zielonego Śląska nabrały innego wymiaru. Okazuje się bowiem, że Marek Wystyrk, lider stowarzyszenia Moje Miasto, które wypowiedziało firmie wojnę, startuje na burmistrza.
– Chodzi mu tylko o rozgłos – twierdzi Marek Szadurski, wiceprezes Zielonego Śląska, jakby zapominając, że skargi na firmę były o wiele wcześniej. We wrześniu starosta cofnął jej zgodę na odzysk odpadów, burmistrz powiadomił prokuraturę, a kontrola Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach wykazała nieprawidłowości, jednak nie na tyle poważne, że ją zamknąć. Teraz Zielony Śląsk szykuje kontratak. Podał Marka Wystyrka do prokuratury, chce pozwać Moje Miasto do sądu. – Wszystko, co złe, to już mi zrobili. Oskarżenie, że ludzie z naszego powodu chorują na raka, to chwyt poniżej pasa. Z powodu tego zamieszania straciliśmy wielu klientów – mówi Marek Szadurski.
– Wydawało się, że sprawa idzie w dobrym kierunku, a teraz wygląda na to, że może wrócić do punktu wyjścia. Władzom powinno być wstyd – mówi Marek Wystyrk. – Znowu zaczynamy się bawić w wymianę pism, co nic nie daje. Urzędnikom chyba niezbyt zależy na rozwiązaniu sprawy, a my martwimy się o swoje zdrowie i życie – wtóruje mu radny Zbigniew Szurek. Janusz Wyleżych, szef wydziału ochrony środowiska w wodzisławskim starostwie, jest zniecierpliwiony zamieszaniem. – Wykazano, że działalność Zielonego Śląska nie zagraża ani zdrowiu, ani bezpieczeństwu ludzi, a wykryte nieprawidłowości to raczej wykroczenia, nie przestępstwa. Tak więc wszyscy dostali po nosie, tylko nie pan Wystyrk. Poczucie zagrożenia wynika z fobii jego ludzi, bo dokumenty tego nie potwierdzają – nie ustępuje Janusz Wyleżych.
Tymczasem Anna Wrześniak, wojewódzki inspektor ochrony środowiska, staje po stronie mieszkańców. – Jest mi żal tych ludzi. Chcemy im pomóc, ale nie możemy firmy zamknąć. Mogliśmy tylko wystąpić do starosty o cofnięcie zezwolenia – dodaje Anna Wrześniak. Przedstawiciele Mojego Miasta mają jednak żal do WIOŚ-u. Ich zdaniem próbki do badań pobrano z wierzchu, tymczasem największe i najbardziej niebezpieczne opady zalegają znacznie głębiej. Dyrektor Wrześniak odpowiada, że badania wykonywało akredytowane laboratorium, które działa bezstronnie. Jedno jest pewne: awantura potrwa i nie wiadomo, jak się zakończy.
Komentarze