Eryk Cimała część swoich maszyn rolniczych trzyma w Czuchowie / Dominik Gajda
Eryk Cimała część swoich maszyn rolniczych trzyma w Czuchowie / Dominik Gajda
Eryk Cimała został laureatem wojewódzkiego konkursu na bezpieczne gospodarstwo, a wcześniej odebrał odznakę „Zasłużony dla rolnictwa”.
47-letni Eryk Cimała gospodarzy na ponad 300 ha ziemi. Zaczynał jako 16-latek od 20 ha ojcowizny w Żorach Osinach. Wiedział jednak, że nie utrzyma z tego rodziny, więc wydzierżawiał i skupował kolejne hektary. W Czuchowie (gmina Czerwionka-Leszczyny) nabył 160 ha popegeerowskiej ziemi od Agencji Nieruchomości Rolnych. Dziś jest szanowanym przedsiębiorcą, który zatrudnia trzy osoby. Niedawno został laureatem wojewódzkiego konkursu na bezpieczne gospodarstwo. Wszystkie maszyny wyposażył w osłony, zabezpieczył otwory zrzutowe w budynkach z inwentarzem, a na schodach zamontował poręcze. Zadbał o instalacje elektryczne, gaśnice przeciwpożarowe czy właściwie magazynowanie środków ochrony roślin. Komisja konkursowa nie miała wątpliwości, iż należy go uhonorować.
W lipcu Eryk Cimała odebrał odznakę „Zasłużony dla rolnictwa”, a wiosną odznakę „Zasłużony dla łowiectwa”. – Nie poluję, ale dostarczam odpady zbożowe myśliwym, którzy dokarmiają leśną zwierzynę – tłumaczy. Ostatnio dostał nominację do ogólnopolskiego konkursu na najlepszego producenta i hodowcę trzody chlewnej. – Kupuję 25-kilogramowe warchlaczki i tuczę je do 100-105 kg – stwierdza. Co roku sprzedaje ok. dwóch tys. prosiąt Polskiemu Koncernowi Mięsnemu „Duda”. 50-60 procent rzepaku zbywa w ramach kontraktacji Zakładom Tłuszczowym „Bielmar” w Bielsku-Białej. Resztę skupują inne firmy. Teraz kończy zbierać kukurydzę, która od razu trafia do suszarni na kilka godzin, bo ziarno wciąż jest wilgotne. Miesiąc temu, gdy zaczynał żniwa, było jeszcze gorzej, więc suszenie ziarna trwało do 13 godzin!
Jak mówi, w ciągu ostatnich 20 lat polskie rolnictwo zupełnie się zmieniło. On sam zboża zbiera amerykańskim kombajnem Newholland, którym steruje komputer pokładowy, jest też klimatyzacja. – Operator pracuje przecież 10-12 godzin dziennie w trudnych warunkach, spiekocie i kurzu – podkreśla gospodarz. Maszyna działa cicho, kabinę wypełnia muzyka z radia. Pan Eryk przyznaje, że rolnictwo zyskało na wejściu Polski do Unii Europejskiej. Niestety, jak mówi, dopłaty, które miały utrzymać ceny żywności na stosunkowo niskim poziomie, wyzwoliły niechęć miasta do wsi. – Z mediów dowiadujemy się, jakie to wielkie sumy płyną z Brukseli do rolników. Nie chcę tych unijnych pieniędzy, tylko niechby godziwie zapłacili mi za moje produkty. Są lata, gdy sprzedaję poniżej kosztów – zaznacza.
Sprawy papierkowe prowadzi jego żona Iwona, której mama była sołtysem Osin. Z wykształcenia jest ekonomistką, ukończyła też studia z zakresu administracji. Mają dwie córeczki Dominikę i Oliwię, które chodzą do pierwszej i drugiej klasy podstawówki. Mimo nawału pracy, rodzina co roku wyjeżdża na wakacje. – Rolnictwo jest bardzo podobne do Formuły 1, której byłem fanem, zanim jeszcze zaczął w niej jeździć Robert Kubica. Tu i tam nie znamy efektu – mówi pan Eryk. Jak dodaje, dla rolnika każdy rok jest inny. Wielkość plonów w dużej mierze zależy od pogody, a opłacalność mierzy się dwu-trzyletnimi cyklami. Najgorsze jest to, że ceny płodów rolnych kształtują nie popyt i podaż, tylko głównie gracze, którzy obracają nimi na giełdach. – To, że nie było urodzaju, nie oznacza, że ceny produktów rolnych wzrosną. Magazyny na całym świecie są pełne zboża – mówi pan Eryk.

Komentarze

Dodaj komentarz