Anna Dymna najpierw była wolontariuszką, a potem założyła Fundację Mimo Wszystko / materiały prasowe
Anna Dymna najpierw była wolontariuszką, a potem założyła Fundację Mimo Wszystko / materiały prasowe

Przyjechała pani na otwarcie biblioteki w Czerwionce. Jak pani czuje się u nas, na Śląsku?
Zawsze wspaniale. U was jest tak rodzinnie, serdecznie, normalnie. Poznałam tę atmosferę, gdy przez wiele lat jeździłam do Rept na rehabilitację. Jesteście bardzo bezpośredni, może sprawia to też wasza gwara. Uwielbiam takie spotkania jak to w bibliotece, bo one są prawdziwe. Nienawidzę udawanych spotkań, promocji, kiedy zasypywana jestem wydumanymi pytaniami, a właściwie nikt nie czeka na odpowiedź. Wtedy czuję się jak idiotka.

Od kilku lat znana jest pani głównie z działalności charytatywnej…
Tylko proszę mnie nie pytać, dlaczego to robię! Takie pytanie na ogół pada niemal w każdym wywiadzie, nie będę tego tłumaczyła.

Gdyby nie pani fundacja, wielu chorych, także z naszego regionu, nie doczekałoby się pomocy. Dlaczego w pierwszej kolejności nie zajmie się nimi służba zdrowia?
Służba zdrowia, opieka społeczna po prostu nie dają rady. Nie wiem, czemu i nie będę tego krytykowała. Wokół nas jest bardzo dużo ludzi bezradnych. Nie ukrywam, że jest to straszliwe obciążenie dla mojej fundacji, która przecież zajmuje się niepełnosprawnymi intelektualnie. Nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim chorym. Często jednak trafiają do nas ludzie w tak tragicznej sytuacji, że mimo wszystko im pomagamy. Sprawdzamy najpierw, dlaczego znaleźli się w takim, położeniu, badamy, czy może jednak ktoś ma obowiązek się nimi zająć. Jeśli okazuje się, że nie ma nikogo takiego, to pomagamy, jak możemy.

Nasuwa się smutny wniosek, że gdyby nie fundacje, to wielu chorych byłoby pozostawionych samym sobie…
Tak niestety bywa. W najgorszej sytuacji są chore dzieci, które nie mają pieniędzy na rehabilitację, a bez niej nie są w stanie odzyskać sprawności. Dlatego zbieramy na ten cel pieniądze, staramy się im pomagać. Dramat przeżywają także ludzie cierpiący na przewlekłe choroby, wymagający stałej terapii, np. na stwardnienie rozsiane. Jeśli państwo nagle przestaje im zapewniać leczenie, jest to dla nich dramat. Wtedy oczywiście zgłaszają się do fundacji.

Czy widząc taką pomoc, inni ludzie czegoś się uczą, czy pozostają bierni?
Na całym świecie istnieją fundacje czy stowarzyszenia i uzupełniają się z państwowymi służbami. To fantastyczne, że ludzie mają tyle inicjatywy, energii i dobrej woli. U nas już też tak jest. Wiemy już wszyscy, że obok nas żyją niepełnosprawni. I wielu z nas odkryło, że może być podporą dla tych, którzy tego potrzebują.

To i tak pewnie kropla w morzu potrzeb?
To prawda. Bardzo dużo ludzi jest w tragicznej sytuacji. A pomagać nie jest łatwo. Z wielu powodów. Często mam wrażenie, że niektóre organy państwowe zniechęcają nas do działania. Zamiast współpracy pojawia się jakaś dziwna rywalizacja. A jeśli założyłam fundację, to nie po to, żeby kogoś krytykować czy chwalić się tym, co robię. A robię to, bo mam taką chęć, bo mi się udaje, bo fundacja Mimo Wszystko skupia coraz więcej wspaniałych wolontariuszy, darczyńców, przyjaciół. Niedawno z burmistrzem Sandomierza kupiliśmy mieszkanie rodzinie, która straciła dom podczas ostatniej powodzi. Wszyscy są niepełnosprawni. Od czerwca 2010 roku prowadzimy akcję, która potrwa do maja 2011 roku. Kto wyśle SMS-a o treści POMOC DLA POWODZIAN na numer 74711, wesprze niepełnosprawnych powodzian. Tylko dzięki zaufaniu, życzliwości ludzi, współpracy z mediami, państwem można zrobić coś dobrego. Gdy się udaje, to największa radość.

Jak pani przyjmuje krytykę?
Każda jest cenna, jeśli jest merytoryczna i ma sens. Ale kiedy usłyszałam o ataku w Sejmie na mnie i na moją fundację, nawet nie zareagowałam, bo nie wierzyłam własnym uszom i oczom. Zresztą nikt nie chciał mi wytłumaczyć, o co naprawdę chodziło. Robię więc swoje dalej i z równą radością i ochotą. Póki starczy sił.

Co pani pomaga w takich trudnych chwilach?
Gdy mi ciężko, myślę o moich podopiecznych i nabieram sił. Po prostu widzę cel, dlatego jestem niezłomna. Nie liczę ani na pochwały, ani na nagrody. Wiem, komu pomagam, po co to robię i że ma to sens. Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości, to bym się tym nie zajmowała. Siłę dają mi ludzie, z którymi pracuję, i przyjaźń z niepełnosprawnymi. Wiem, że mi ufają, liczą na mnie, a ja nie mogę ich zawieść.

A o czym pani marzy?
Żeby być zdrową, bo jak będę zdrowa, będę miała siły, to sobie poradzę. Marzę, by moi przyjaciele byli szczęśliwi, by powiodły się nasze zamierzenia. A jest ich wiele. Kończymy budować Dolinę Słońca dla niepełnosprawnych pod Krakowem, a nad morzem zaczynamy budowę ośrodka Spotkajmy się. Marzę, by w czerwcu była piękna pogoda i Festiwal Zaczarowanej Piosenki na rynku w Krakowie zaczarował tłumu, bym wciąż miała siły grać w teatrze, by moi studenci wspaniale zdawali egzaminy, żeby mój syn był mądrym i dobrym człowiekiem, żeby mój Krzysztof był zdrowy i uśmiechnięty, żeby moja kotka Czacza, która ma piętnaście lat, dobrze się czuła, bo jest moją ukochaną kociczką… Mam jeszcze tych marzeń tysiące! Nie wyjawię wszystkich, by nie zapeszyć.

1

Komentarze

  • Eterno Vagabundo Retrospektywa o Pani Annie Dymnej. 19 grudnia 2010 17:07 Chyba miłosierdziem wtedy Pan Bóg złoci, Gdy darzy zacnością w całunie dobroci. Każdemu i wszystkim taki człek jest darem, Gdyż umie zachwycić swej dworności czarem.

Dodaj komentarz