15 grudnia minęła 29. rocznica pacyfikacji kopalni Manifest Lipcowy, obecnie Zofiówka. 29 lat temu na teren kopalni wjechały czołgi. Górnicy oblali brudną wodą ten, który jechał pierwszy. Na mrozie woda zamarzła i czołg został unieruchomiony. Pluton specjalny ZOMO użył ostrej amunicji. Byli ranni, wśród nich Czesław Kłosek. Kula w jego ciele tkwi do dzisiaj. Pacyfikację sfotografował Bolesław Dymiński, elektryk pracujący w tej kopalni. – Można powiedzieć, że byłem łamistrajkiem, bo koledzy zostali w kopalni, a ja z nocnej zmiany wróciłem do domu. Bo żona była pielęgniarką, szpitale zostały zmilitaryzowane. Ona musiała iść do pracy, a mieliśmy dwoje małych dzieci. Nie miałem wyboru – opowiada pan Bolesław. Młodszego syna odprowadził do przedszkola, starszego wysłał na sanki (szkoły nie działały), a sam się położył i zasnął.
– Obudził mnie syn. Zaaferowany wysapał: tata, czołgi jadą! Szybko się ubrałem, synowi zakazałem wychodzić z domu pod groźbą lania i pognałem na grubę – wspomina. Na placu autobusowym było pusto i cicho. Brama główna była zabarykadowana przyczepami. Siedzieli na nich górnicy. Jeden trzymał wąż strażacki z prądownicą. Kazał Dymińskiemu odsunąć się, bo niechcący mógłby go oblać. – W tym momencie usłyszeliśmy grzechot gąsienic i zobaczyli dwa czołgi, a za nimi sznur samochodów, sunących przez plac w naszym kierunku. Kawalkada zatrzymała się 20 metrów przed nami. Zapadła cisza. Nagle pojawił się oficer. Mówił, że jest stan wojenny, a on ma rozkaz wyprowadzić górników z kopalni. Musi go wykonać pod groźbą kary prawa wojennego i wykona, nawet z użyciem siły. Prosił, żeby górnicy wyszli sami, a on gwarantuje, że nikomu nic się nie stanie. Odpowiedziały mu krzyki i gwizdy – wspomina Bolesław Dymiński.
Oficer zniknął tak nagle, jak się pojawił. Po chwili czołgista w pierwszej maszynie uruchomił silnik, ze zgrzytem obrócił lufę do tyłu, ruszył i staranował bramę. – Nas, gapiów, oddział milicji pogonił wzdłuż markowni, w kierunku drugiej bramy. Czołg i zomowcy wypierali strajkujących od wewnątrz kopalni. Słychać było strzały, krzyki, nad nami fruwały świece z gazem łzawiącym. Latały w obie strony, bo górnicy je odrzucali – relacjonuje Dymiński. Zatrzymał się przy drugiej bramie. Nagle przez płot przeskoczył jakiś człowiek w rozpiętej kurtce. Okazało się, że miał zakrwawioną koszulę. – Wściekłem się, pobiegłem do domu. Do pentacona wkręciłem film. Aparat wydawał mi się wielki, więc włożyłem go do torby na ziemniaki i wyszedłem. Z ostatniego piętra klatki schodowej wszystko było widać. Otworzyłem okno na półpiętrze, wszedłem na piętro i zacząłem pstrykać – opowiada Dymiński.
Gdy skończył się film, wrócił do domu, w lodówce znalazł slajd. Od sąsiadki pożyczył zorkę. Podszedł pod kopalnię. Wypstrykał film przez rozpiętą koszulę. Wywołany film z pentacona schował w piwnicy, w ziemniakach. Slajd dał do wywołania znajomej. Następnego dnia podszedł do niego przewodniczący rady pracowniczej. Pytał o zdjęcia, prosił o film. Mówił, że ktoś może przecież wpaść i przeszukać jego mieszkanie, będą kłopoty. – Odpowiedziałem mu, że chyba ogłupiał. Przecież mam dwoje dzieci, musiałem ich pilnować, bo żona była w pracy – wspomina Dymiński. O zdjęcia pytał też kolega z Solidarności. Kiedy usłyszał taką samą odpowiedź, wyzwał fotografa od ch... i łamistrajków.
Film z pentacona z piwnicy trafił do pielęgniarki w habicie, znajomej żony pana Bolka. Potem przechowywała go Zofia Lubczyńska, koleżanka Dymińskiego z klubu fotograficznego Niezależni, która swego czasu była pierwszym sekretarzem komitetu miejskiego PZPR! – Wiedziała, co trzyma, i mnie nie podkablowała. Życie jest pokręcone i nie wszystko jest czarno-białe – stwierdza Dymiński. Odbitki zrobił dopiero w 1988 roku. Zdjęcia trafiły do albumu fotograficznego o stanie wojennym „Tak było”. 13 zdjęć pana Bolka to chyba jedyna dokumentacja fotograficzna pacyfikacji kopalni Manifest Lipcowy, która dziś znowu nazywa się Zofiowka.
Czytaj też:
Uczcili pamięć górników z Manifestu Lipcowego
Komentarze