Nie ucieknę od Chopina

Ostatnio grał pan w teatrze na koncercie poświęconym Henrykowi Mikołajowi Góreckiemu. Znaliście się?
I to bardzo dobrze. Wiele razy występowaliśmy na tych samych koncertach, ja w roli pianisty, pan Górecki jako kompozytor wykonywanego utworu. Łączyła nas nić sympatii, chociażby ze względu na miejsce, z którego się wywodziliśmy. Profesor Górecki był człowiekiem niezwykle bezpośrednim. Byłem od niego młodszy, ale nie aż tak bardzo. Czułem przed nim olbrzymi respekt. Miałem świadomość, że kiedy ja rozpoczynałem, profesor Górecki był już kimś.

Drugim bohaterem koncertu był Fryderyk Chopin, który jest dla pana szczególny.
Niewątpliwie tak. Jestem Polakiem, tutaj się wykształciłem, nie wyjechałem z kraju,. Spłacałem i nadal spłacam dług wdzięczności. To pierwszy powód. Zostałem laureatem Konkursu Chopinowskiego. Cała polska pianistyczna młodzież jest związana z Chopinem. Jest wszechobecny w programach pedagogicznych. Po konkursie byłem najczęściej proszony o wykonanie dzieła Fryderyka. Przez całe moje zawodowe życie pianistyczne starałem się uchronić od szufladki szopenisty. W ciągu 40 lat, które upłynęły od konkursu, nieraz udało mi się namówić organizatorów koncertów do tego, żeby zapomnieli o Chopinie.

Kończący się rok nie pozwolił chyba jednak panu o nim zapomnieć.
Rzeczywiście. 200. rocznica urodzin Fryderyka to oczywiście wielki jubileusz. Czuję wielką radość i satysfakcję, że mogłem w wielu miejscach na całym świecie przypomnieć partytury chopinowskie. Ale cieszę się też, że ten rok już się kończy. Jesteśmy już wszyscy trochę zmęczeni tymi konkursami, koncertami, wyjazdami, podróżami. W ostatnich tygodniach koncertowałem w Paryżu, Zagrzebiu, Skopje, Budapeszcie i Bratysławie. Liczę dni do końca tego roku, chociaż 2 stycznia wyjeżdżam do Japonii na dwa tygodnie...

Grał pan na odsłonięciu największego pomnika Chopina w Szanghaju. Jak on się panu podoba?
Od tego czasu minęły już ze dwa lata! W Szanghaju rzeczywiście stoi najwyższy na świecie pomnik Chopina. Ma sześć metrów! Jest piękny, bardzo współczesny, stoi w uroczym parku. Brałem udział w ceremonii jego odsłonięcia, grałem recital. To była uroczystość z prawdziwie chińskim rozmachem, sto fortepianów, stu pianistów... Nie byłem tam od tego czasu, chociaż w Szanghaju parokrotnie gościłem.

A propos wizerunku kompozytora. Podobno pianiści upodabniają się do niego fizycznie. Słyszał pan o tym?
Chopin był szczuplejszy ode mnie, trochę niższy... Operacji plastycznej nie planuję! Staram się bardziej upodobnić do stylu wykonania jego dzieł.

Ile pan miał lat, kiedy opuścił Rybnik?
Zaraz po maturze. Zdałem ją w Liceum Powstańców Śląskich. To szkoła, w której działała orkiestra kameralna, co było ewenementem. Skończyłem też średnią szkołę muzyczną w Rybniku. Potem przeniosłem się na rok do Akademii Muzycznej w Katowicach, a później już na studia do Warszawy, do profesora Jana Ekiera.

Z Rybnika wywodzi się kilkoro znakomitych pianistów. To pan, Lidia Grychtołówna, Adam Makowicz. Co takiego jest w tym mieście, że rodzą się tu tacy muzycy?
Trudno powiedzieć! I muszę dodać, że to nie tylko samo miasto, ale taki dziwny trójkąt. Ja mieszkałem przy ulicy Orzeszkowej 1, pani Lidia Grychtołówna mieszkała dokładnie po drugiej stronie, a Adam Makowicz w sąsiednim domu, tuż obok mojego! Przechodziliśmy do siebie przez ulicę. Może ta przepiękna bazylika św. Antoniego wysyłała jakieś dobre fluidy...

Czy ma pan jeszcze rodzinę w Rybniku?
Oczywiście, dwie siostry tu mieszkają i pracują. Nie mam już niestety rodziców. Czasem przyjeżdżam również prywatnie, nie tylko na koncerty. Chociaż w tej chwili już raczej siostry przyjeżdżają do nas, do Warszawy. Zarówno ja, jak i moja żona Barbara bardzo staramy się pielęgnować te nasze rodzinne kontakty. Bez rodziny człowiek jest bardzo samotny.
 

Komentarze

Dodaj komentarz