Magistrat zastanawia się, co zrobić, by szkolne kuchnie kosztowały mniej. Kucharki obawiają się więc o swoją przyszłość.
Miasto analizuje wydatki związane z oświatą. – Żadne decyzje jeszcze nie zapadły, trwa tylko dyskusja. Zależy nam przede wszystkim na tym, by dziecko zjadło w szkole porządny obiad. Jakie rozwiązanie wybierzemy, jeszcze nie wiadomo. Chcemy je wypracować wspólnie ze związkami zawodowymi i pracownikami – mówi wiceprezydent Joanna Kryszczyszyn. Jak mówi, urząd sonduje, czy kucharki byłyby zainteresowane założeniem spółdzielni socjalnej albo własnej działalności gospodarczej. Zapewnia, że rewolucji nie będzie. – Pytamy, jak one to widzą, czy dałyby radę. Czekamy też na ich propozycje. Chcemy wykorzystać dobrze wyposażone kuchnie i personel, który się sprawdził – dodaje Joanna Kryszczyszyn.
We wszystkich podstawówkach i gimnazjach miasto utrzymuje 93 etaty pracownic kuchni. Pracowników administracji jest prawie tysiąc, nauczycieli 2,5 tys. Tylko w trzech z 25 podstawówek nie ma kuchni i tam obiady są dowożone. W urzędzie miasta odbyło się ostatnio spotkanie, w którym wzięły udział kucharki z największych kuchni, przedstawiciele związków zawodowych i urzędu pracy. Przedstawiciele tego ostatniego poinformowali kucharki o możliwości skorzystania z kursów m.in. małego biznesu, a także z pomocy finansowej, na jaką mogą liczyć osoby rozpoczynające własną działalność gospodarczą. Same kucharki przypuszczają, że jeśli założą własną firmę, wzrosną ceny szkolnych obiadów.
– Wtedy będą je jadły tylko dzieci z rodzin najbogatszych i najuboższych, bo tym ostatnim opłaca je ośrodek pomocy społecznej. Przeciętnie zarabiających rodziców nie będzie już stać. To wszystko nie jest takie proste, jak się wydaje. Wiemy, ile trzeba odprowadzać na ZUS, nie mówiąc już o innych opłatach – powiedziały nam kucharki z jednej podstawówki. – Niektóre z tych kobiet bardzo obiektywnie oceniają sytuację, dostrzegając plusy i minusy tego zawodu. Dla osób starszych, samotnych czy rodziców pracujących, którzy ok. godz. 15 odbierają dzieci ze szkoły, wygodnym rozwiązaniem byłaby możliwość kupienia takiego samego obiadu, jaki zjedli ich syn czy córka, nawet po nieco wyższej cenie – mówi Joanna Kryszczyszyn.
Problemem są dziś ograniczenia prawne, bo szkolne kuchnie obecnie nie mogą prowadzić takiej działalności, gdyż nie są podmiotem gospodarczym. Ewentualne zmiany, jak mówi Joanna Kryszczyszyn, miałyby zostać wprowadzone albo z początkiem roku szkolnego, albo z początkiem roku kalendarzowego.
Komentarze