Pod kopalnię przychodziły rodziny tych, co byli na dole / Adrian Karpeta
Pod kopalnię przychodziły rodziny tych, co byli na dole / Adrian Karpeta

Dwie ofiary śmiertelne – taki jest tragiczny bilans wypadku w kopalni Krupiński, należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Nie żyją górnik i jeden z ratowników, którzy spieszyli z pomocą. Kolejny ratownik, 34-latek, jest poszukiwany od piątku. To jedna z najtrudniejszych akcji w polskim górnictwie. Do wypadku doszło 5 maja o godzinie 19.48 na poziomie 820 metrów, gdzie zapalił się metan. W strefie zagrożenia było 32 górników. Poszkodowanych zostało 14 osób, reszta wycofała się o własnych siłach. Ośmiu górników trafiło do szpitali. W piątek nad ranem utracono jednak kontakt z dwoma ratownikami. Przed południem pojawiły się pierwsze dobre informacje. – Mieliśmy tam sześć osób, z którymi nie było kontaktu. Pół godziny temu nawiązaliśmy kontakt głosowy. Teraz trzy osoby są już na powierzchni, jedna w trakcie transportu. Wiemy, że ich stan jest w miarę stabilny. Miały wyposażenie ratunkowe, dzięki temu przetrwały w atmosferze tlenku węgla, w dużym zapyleniu i zadymieniu. Nie mamy kontaktu z dwoma ratownikami – mówił Jarosław Zagórowski, prezes JSW.
Na powierzchni na rannych czekały śmigłowce. – Nie wiemy jeszcze, czy te maszyny zabiorą ich do szpitali. W przypadku poparzeń transport helikopterem może być niewskazany ze względu na różnicę ciśnień – tłumaczył prezes JSW. Czwarty z górników był nieprzytomny. Niestety po przeniesieniu na noszach do bazy ratowniczej, a następnie do punktu opatrunkowego lekarz stwierdził zgon. Górnik miał 27 lat. Po południu okazało się, że nie żyje też jeden z ratowników. Miał 36 lat. Najbliższych górników otoczono opieką lekarską i pomocą psychologiczną. Taka jest zasada. – To duże przeżycie dla bliskich. Najlepsza w takich sytuacjach jest atmosfera domowa – twierdził prezes JSW. Jednak przed kopalnię przyjeżdżały rodziny górników, którzy byli pod ziemią. – Na dole został zięć! Mirek pracuje na dole dopiero od roku, skończy 33 lata – mówiła zapłakana rodzina z Pawłowic. – Ci luzie niepokoją się o stan swoich bliskich. To naturalne, że niektórzy przychodzą, by się czegoś dowiedzieć – mówił Jarosław Zagórowski.
Przychodzili też mieszkańcy. – Przepracowałem w górnictwie 25 lat. Każdy wypadek chwyta za serce. Zwłaszcza że w kopalniach pracują syn i zięć, jeden w JSW, drugi w Kompanii Węglowej – mówił nam Jan Buchman, który przyjechał z żoną i czteroletnim wnukiem. Było nerwowo. Przed kopalnią pojawił się 20-kilkulatek. Był pijany, twierdził, że na dole jest jego ojciec. – Pokaż jakiś dokument! Tam nie ma osoby o takim nazwisku – mówił Andrzej Józefczyk, przewodniczący związku zawodowego Kadra w kopalni Krupiński. Obecnie w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich przebywa dziewięciu górników. Mają poparzone od 10 do 50 proc. powierzchni ciała. W niedzielę podano, że ich stan jest dobry. Każdy pozostanie w szpitalu co najmniej miesiąc.
W akcji ratunkowej uczestniczy dziesięć zastępów ratowników – sześć kopalnianych, dwa z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu i dwa z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Po zakończeniu akcji specjaliści będą wyjaśniali m.in., dlaczego niebezpieczna ilość metanu zgromadziła się w jednym miejscu, czy powodem był nagły wypływ, czy też np. niewystarczająca wentylacja. Będą również badali przyczynę zapłonu gazu.

Czytaj też:
Ratownik, życiowy wybór
To jest służba ochotnicza
Zawsze idą po żywych

Komentarze

Dodaj komentarz