Pochodzi chyba z Mazur, przedstawia się jako emerytowana nauczycielka, może pracowała kiedyś w świetlicy albo w przedszkolu. Prowadziła też jakąś agencję matrymonialną, Amorek czy jakoś tak, ciekawe, czy kojarzyła te pary wedle kodu genetycznego – mówi Jerzy Lis, szef klubu radnych SLD. Lucyna Maryniak rozpoczynała karierę radnej właśnie w tym klubie. – W 1998 roku zarekomendowały nam ją związki zawodowe, środowisko związane z posłem Tadeuszem Motowidło. Lucyna Maryniak zdobyła mandat. Klub lewicy liczył wtedy 19 osób, w radzie było aż 45 ludzi. Pani Lucyna od początku była… oryginalna, impulsywna.
Nie upilnowali
– Trzeba jej było pilnować, miała swojego opiekuna, radnego Ryszarda Knopika. Siedział obok niej i Celiny Jaworeckiej, emerytowanej listonoszki. Czuwał nad nimi, żeby nie mówiły jakichś głupstw, głosowały, jak trzeba – wspomina Jerzy Lis. Ale Lucynę Maryniak trudno było upilnować. Knopik wspomina, że klub SLD krytykował prezydenta miasta, a ona wstawała i… dziękowała mu. Miała oryginalne pomysły. Proponowała, by na korytarzach w magistracie wyłączano światło, wtedy będzie taniej. Walczyła o bezdomne psy i koty. – Było też coś z gołębiami. Postulowała budowę jakiegoś gołębnika, bo wolno latające i żyjące gołębie mogły wedle niej zaprószyć ogień. Nie wiem jak, ale taką miała teorię – opowiada Jerzy Lis.
Lucyna Maryniak była radną jednej kadencji. Przed ostatnimi wyborami samorządowymi zgłosiła się do Platformy Obywatelskiej. – Dostała dziewiąte miejsce. Myśleliśmy, że zdobędzie kilkadziesiąt głosów, pociągnie trochę listę. A ona zdobyła ponad 300 głosów! O wiele więcej niż niektóre osoby, które zajmowały wyższe pozycje – mówi nam jeden z działaczy PO. – Fajna babka, duży społecznik, ma duże poparcie emerytów i rencistów. Tylko że jest taka… prosta w swoim myśleniu – przyznaje Damian Gałuszka, radny PO. W klubie PO radna Maryniak nie ma swojego opiekuna. Często jest jednak napominana na posiedzeniach klubu.
Nie znacie jej?
– Wydaje się, że albo nie rozumie, albo nie chce zrozumieć pewnych rzeczy związanych z działalnością samorządu. Na przykład tego, że na większość zadań trzeba organizować przetargi itp. Nie wiemy czasem, czy udaje, czy po prostu taka jest – mówi anonimowo jeden z radnych PO. Radny SLD dodaje: – Chciałem zapisać się do komisji polityki społecznej. Ale kiedy okazało się, że jest w niej Maryniakowa, zrezygnowałem. Trochę wstyd być w komisji, w której zasiada Lucynka – opowiada. Kiedy Lucyna Maryniak wygłupiła się wygłaszaniem teorii o skażeniu genetycznym Ślązaków, najpierw się z niej śmiano. A dziennikarzom odpowiadano: „To przecież pani Lucyna Maryniak, nie znacie jej?”.
Potem, gdy zrobił się szum na całą Polskę, o radnej nikt nie chciał za bardzo mówić. Oficjalnie wypowiada się tylko szef klubu radnych PO Roman Foksowicz. I jak mantrę powtarza jedynie, że wypowiedź radnej była jej prywatną wypowiedzią, nieuzgodnioną z klubem, że ani klub, ani pozostali radni nie identyfikują się z nią i że w zasadzie pani Maryniak nie jest nawet członkinią partii Platforma Obywatelska RP. Lucyna Maryniak jeszcze we wtorek chętnie opowiadała dziennikarzom o teoriach genetycznych. Kilka dni później zamilkła. – Jest obrażona na cały świat – mówią jej klubowi koledzy. Prosimy jednego z radnych o pośrednictwo, o umówienie nas. Tłumaczymy, że nie chcemy pytać o genetykę, ale o działalność społeczną. Radny odmawia.
Była wychowawczynią
Dzwonimy więc sami do pani Lucyny. Zaznacza, że w poniedziałek spotyka się z szefem klubu PO Romanem Foksowiczem i do tego czasu nie chce nic mówić. Tłumaczymy, że nie chcemy rozmawiać o genetyce, tylko o niej samej. Przełamujemy lody. – Pochodzę z Puszczy Białowieskiej, do Jastrzębia przyjechałam w 1974 roku. Pracowałam w szkole nr 11 im. Kornela Makuszyńskiego, która już nie istnieje – snuje opowieść. – Była pani nauczycielką? Czego uczyła? – dociekamy. – Byłam wychowawczynią – odpowiada.
Tłumaczy, że Amorki to nie było żadne biuro matrymonialne czy jakaś inna agencja tego typu. – To były wieczorki taneczne dla starszych, samotnych, nawet niepełnosprawnych. Wyciągałam ich z domu. Te imprezy nadal się odbywają, teraz organizuje je restauracja – opowiada. Tworzyła stowarzyszenie Aktywny Senior. – Już dwa razy byliśmy w operetce. Teraz robimy Dzień Kobiet, 9 marca, w piątek. Zapraszamy pana, zrobi pan sobie ciekawy artykuł o tym, co ludzie robią na emeryturze. To co, jesteśmy umówieni? – upewnia się radna Lucyna.
Co wyniknie
Wspomina, że jako radna pomogła np. bezdomnej kobiecie, która mieszkała na działkach. – Pojechałam z nią do ZUS-u, pomogłam załatwić emeryturę. Teraz ta pani może starać się o mieszkanie komunalne – mówi. W końcu sama nawiązuje do tematu, który przyniósł jej sławę. – Mam synową Ślązaczkę, wnuka Ślązaka, w moim domu mówi się gwarą. Czy z tej całej awantury, z tych pierwszych stron gazet wyniknie to, że choć jeden komin będzie mniej kopcił, że choć jedna rodzina wymieni piec na bardziej ekologiczny? – pyta filozoficznie. Jedno jest pewne. Wielu kolegów z samorządowych ław skrycie jej… zazdrości. Bo oni, przez lata walcząc o dziurawy chodnik i zepsutą latarnię, nigdy nie trafią na jedynki gazet. Jej udało się to jedną wypowiedzią.
Komentarze