Urszula Porwoł była przepiękną dziewczyną i wspaniałą artystką. Jej oszałamiającą karierę przerwała nagła śmierć. Śpiewaczkę w wieku 23 lat zabił czad / Archiwum
Urszula Porwoł była przepiękną dziewczyną i wspaniałą artystką. Jej oszałamiającą karierę przerwała nagła śmierć. Śpiewaczkę w wieku 23 lat zabił czad / Archiwum

Była najmłodszą i najbardziej utalentowaną solistką zespołu Śląsk. Miała wyjechać na studia operowe do Mediolanu. Jej wspaniałą karierę przerwała nagła śmierć. Był poniedziałek, 20 lutego 1962 roku. Urszula Porwoł wróciła z rodzinnego domu w Rybniku do mieszkania przy ulicy Królowej Jadwigi w Katowicach. Mieszkała u pewnej dziennikarskiej rodziny, bo codzienne dojazdy z Rybnika do Katowic były dla niej uciążliwe. Następnego dnia czekał ją koncert, miała śpiewać w Hali Parkowej. Wieczorem poszła się wykąpać. Gospodyni czytała gazetę. Wołała przez drzwi do sublokatorki, żeby już wyszła, bo gorąca kąpiel może jej zaszkodzić, jako że miała problemy z sercem. Już wychodzę – miał zawołać Urszula. Po kilku minutach już nie odzywała. Leżała przy wannie, nie dając znaków życia.

Brat nie wierzył
Zdołała z niej wyjść, ubrać się... Przyjechały trzy karetki pogotowia, lekarze robili masaż serca. Niestety, nie pomogło. Okazało się, że Urszulę zabił czad. Prokurator prowadzący śledztwo sugerował rodzicom ekshumację, żeby móc oskarżyć właścicieli mieszkania. – Tymczasem oni traktowali ją jak swoją córkę! – mówi Jerzy Porwoł, brat Urszuli, młodszy od niej o dwa lata. Byli ze sobą bardzo zżyci. Ona odprowadzała go do przedszkola. On potem jeździł po nią na dworzec kolejowy, kiedy wracała do domu. – Przyjeżdżała praktycznie co weekend, zawsze pociągiem o godzinie 21. A o godzinie 6 rano już wracała. W nocy mama szyła jej suknie, bo Urszula nie uznawała innej krawcowej. Była prosta, skromna, makijaż miała tylko na koncertach. Zmywała go po zejściu ze sceny – wspomina Jerzy Porwoł.
Jak dodaje, jego siostra miała piękne, naturalne włosy. Potwierdzają to wycinki prasowe z tamtych lat. „Włosy ma jasne jak len”, „z niezrównanym wdziękiem prowadziła konferansjerkę” – rozpisywali się dziennikarze ponad pół wieku temu. Nazywano ją skowronkiem z Rybnika. Żyła intensywnie. – Miała prawo jazdy na motocykl i samochód, jeździła na nartach, łyżwach, chodziła na mecze, kibicowała. Potrafiła gwizdać jak chłopcy, wkładając dwa palce do ust – opowiada jej brat. W 1962 roku Jerzy był w wojsku, w Słupsku. – Miesiąc przed jej śmiercią byłem w domu na urlopie. Wszystko było w porządku. Potem przyszedł telegram, że mam przyjeżdżać na pogrzeb, że Urszula nie żyje. Nie pojechałem tego samego dnia, bo nie mogłem w to uwierzyć! – wspomina.

Zawsze pierwsza
Dopiero kiedy dowódca włączył radio, zrozumiał, co się stało. – Jechałem pociągiem przez 16 godzin. Nie wiedziałem, jak doszło do tragedii. Myślałem wtedy, że miała wypadek na nartach. To była zima stulecia – wspomina Jerzy Porwoł. Trumnę z ciałem Urszuli ponieśli chłopcy ze Śląska w mundurach górniczych. Przyjechało też Mazowsze, a nad mogiłą głos zabrał dyrektor Śląska Stanisław Hadyna. Urszula była jego ulubienicą. – Byłaś zawsze pierwszą wśród nas, Urszulo, pierwsza też przed nami poszłaś tam, dokąd wszyscy za Tobą podążymy. Do widzenia! – powiedział podczas ceremonii żałobnych jeden z jej przyjaciół. Wspominały ją media śląskie i nie tylko media. „Śpiewała z serca i z miłej chęci. Ludziom ku radości i Bogu na chwałę. Ave Maria zanosił jej głos ponad sklepienia zamorskich katedr i przebijał niebiosa nad kościołami ukochanego Śląska” – czytamy w jednej ze starych gazet.
– Kiedy żyła Urszula, w naszym domu gościły śpiew i śmiech, przychodzili jej przyjaciele. Potem zapadła cisza – wspomina Jerzy Porwoł. Jego siostra urodziła się 30 września 1939 roku w Suminie, była pierwszym dzieckiem Sylwestra i Eleonory. Na chrzcie otrzymała imię Ingrid (pewnie dlatego, że wtedy trwała już okupacja), którym posługiwała się do wczesnych lat powojennych. Potem przechrzczono ją urzędowo na Urszulę. – Od dziecka miała wielki talent muzyczny. Grała na skrzypcach, ale potrafiła zagrać właściwie na każdym instrumencie, śpiewała, tańczyła. Była bardzo odważna i dzielna – opowiada Jerzy Porwoł. Kiedy zaczęła naukę w rybnickiej szkole muzycznej, dyrektor Szafranek był nią zachwycony.

Cudowne dziecko
Jako trzynastolatka pojechała na nabór do zespołu Śląsk, które odbywały się w katowickim Pałacu Młodzieży. Od ręki została przyjęta. W trakcie przesłuchań jeden z profesorów pytał ją, ile dzieci jest jeszcze w domu Porwołów. – Bo ty już tam nie pojedziesz – mówił. Stanisław Hadyna pisał później, że podmuch wiatru rzucił jej pod stopy afisz zdarty z płotu, a ona „mała jeszcze wtedy i drobna, przyszła zgodnie z jego wezwaniem na eliminacje”. W rzeczywistości afisz znalazła w rybnickiej szkole muzycznej... Kiedy w czerwcu 1953 roku przyjechała do Koszęcina pierwszy raz, była najmłodsza spośród 120 osób wybranych do zespołu. Jako 15-latka była solistką i konferansjerką pierwszego koncertu Śląska w Warszawie!
Stanisław Hadyna specjalnie dla niej pisał piosenki „Hej tam w dolinie”, „Pod moim okienkiem”, „Kary koń”. Dodawała Śląskowi skrzydeł, gwarantowała powodzenie. Podróżowała z zespołem po całym świecie. Kiedy w Stanach Zjednoczonych zaśpiewała po angielsku „My Old Kentucky Home”, została honorowym pułkownikiem armii amerykańskiej! W Śląsku spędziła siedem lat. W tym czasie skończyła średnią szkołę muzyczną, zaczęła studia na wydziale wokalnym Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach w klasie prof. Marii Vardi. W głowie wciąż miała jednak słowa wybitnego pianisty Witolda Małcużyńskiego, którego poznała w czasie zagranicznych wojaży. Roztaczał przed nią wizję studiów w Mediolanie, namawiał do uczenia się języków, więc uczyła się już nie tylko angielskiego, ale i włoskiego.

Jej portret
W 1960 roku rozstała się ze Śląskiem i zaczęła życie artystyczne na własny rachunek. Współpracowała z filharmoniami: opolską, szczecińską i naszą, ROW-u. W 1961 roku została laureatką ogólnopolskiego konkursu śpiewaczego. Mimo znakomitej już pozycji, pozostaje skromną Usią. Nie odmawiała, gdy ktoś poprosił ją, by zaśpiewała na śląskim weselu... Spoczęła w głównej alei rybnickiego cmentarza. Na jej grobie widnieje zdjęcie. W domu Jerzego Porwoła wisi piękny, duży portret Urszuli, który rodzice zamówili u malarza po śmierci córki. – Do dziś, patrząc na ten obraz, nie mogę uwierzyć, że jej już nie ma na tym świecie, chociaż minęło już pół wieku –mówi pan Jerzy.

Jak Marilyn Monroe
O Urszuli pisano w książkach poświęconych Śląskowi. Nie ma jednak zbyt wielu pamiątek. Te, które się zachowały, rodzina przekazała rybnickiemu muzeum. To pismo zawiadamiające o angażu do zespołu Śląsk, wycinki ze starych gazet, kilka zdjęć. – Wygląda na nich jak Marilyn Monroe! – mówi dr Bogdan Kloch, dyrektor muzeum. Dodaje, że dziś Urszula Porwoł jest już trochę zapomniana. – Myślę jednak, że starsi mieszkańcy Rybnika doskonale pamiętają jej oszałamiającą karierę, dramatyczną śmierć. Kiedy jako dziecko chodziłem z matką na cmentarz, pokazywała mi jej grób – mówi dyrektor Kloch. Część materiałów o Porwołce trafiła już na stałą wystawę w muzeum.

Komentarze

Dodaj komentarz