Znalazłam jej piekło


Niefortunna historia Kasi zaczęła się rok temu. Jej mama i ciocia chciały dopomóc dziewczynie w ułożeniu życia, wysyłając anons do gazety. Od ponad siedmiu lat Kasia sama wychowywała swojego synka. Gdy chłopczyk miał niespełna cztery lata, jej mąż pozostawił ją samą z niepełnosprawnym dzieckiem. Kasia przeniosła się do rodziców, którzy zaopiekowali się jej synkiem, a ona bez przeszkód mogła nadal pracować w szpitalu. Miała pracę, alimenty i zasiłek pielęgnacyjny na dziecko. Była zadowolona.Książe z BawariiKasia to wysoka, zgrabna i inteligentna 31-letnia kobieta, kiedyś bardzo wesoła, pełna energii. Wokół niej zawsze kręciło się kilku adoratorów. Planowali z nią przyszłość, ale w tych planach nie było miejsca dla Pawełka. A ona na coś takiego nigdy by się nie zgodziła. Jeżeli ktoś chce być z nią, to musi zaakceptować także jej dziecko. Jak każdą matkę, tak i mamę Kasi niepokoiło to, że jej córka jest samotna. Teraz to nie ma jeszcze znaczenia, ale co wówczas, gdy już jej – matki – nie będzie, kto jej będzie pomagał w wychowaniu i opiece nad dzieckiem, kto ją będzie wspierał?„Nie jestem księżniczką, nie szukam księcia z bajki, ale człowieka, który zaopiekuje się mną i moim niepełnosprawnym dzieckiem” – taki anons pojawił się w lokalnej prasie.Choć to nie jest bajka o Kopciuszku, to podobnie się zaczyna. Pojawił się książę, obsypał kwiatami, zabierał na bal. Może nie był zbyt urodziwy, ale dobry. Swoje królestwo miał w Bawarii. Dla Kasi najważniejsze było, że pokochał ją i dziecko. Zaakceptował, przyjeżdżał w odwiedziny, chodził z chłopcem po lekarzach, podwoził do szkoły. Prawie rok trwała ta sielanka, w tym czasie książę z Bawarii zdążył się oświadczyć Kasi. Obiecał zabrać ją i Pawełka do swojego królestwa. Kasia promieniała, że ktoś taki się znalazł. Myślała, że teraz będzie tylko lepiej. Serce jej rozpierała radość, gdy Pawełek zaczął na Bogdana mówić: tatusiu. Wysyłał listy, laurki, zawsze adresując: mój kochany tatuś. Nie pozostawało to bez reakcji. Najwidoczniej Bogdanowi się to podobało. Odpisywał: „Mój kochany synku, nie mogę się doczekać, kiedy znów się zobaczymy”.– Jak nie uwierzyć, nie zaufać, nie mam przecież rentgena w oczach. Był taki dobry, zawsze o wszystkich pamiętał. Gdy przyjeżdżał do nas na trzy tygodnie, to bez przerwy coś gotował, przyrządzał, byle tylko nas zadowolić. Nie mogłam w to szczęście uwierzyć, myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi – opowiada Kasia.– Gdy były jej imieniny, przysłał przepiękny bukiet kwiatów. Był taki w niej zakochany, tak się starał, żeby tylko była zadowolona, szczęśliwa. Nawet schudł dla niej – wspomina mama Kasi.Złoty pierścionek na szczęściePo oświadczynach i wręczeniu złotego pierścionka zaczął namawiać Kasię na ślub w Niemczech i wspólne tam zamieszkanie. Obiecał jej rodzinie, że zaopiekuje się nią i Pawełkiem, jego leczeniem i wykształceniem. Obiecywał, że uzna dziecko za swoje. Kasia, widząc jego zaangażowanie w zbieraniu różnych dokumentów potrzebnych do zawarcia międzynarodowego małżeństwa, uległa namowom. Zgodziła się na ślub za granicą. Zrezygnowała z pracy w raciborskim szpitalu oraz z alimentów i dodatku pielęgnacyjnego na synka.Złego trudne początki20 czerwca br. wzięli ślub. Nikt z rodziny Kasi nie był na nim obecny, bo taka była wola... męża. Zamieszkali razem z jego matką na parterze domku, którego piętro zajmowała siostra Bogdana. – Od początku mnie nie lubiła. Zawsze według niej coś źle robiłam. Ale nie przejmowałam się tymi humorami, bo w końcu ona miała swoje mieszkanie, my swoje. Ja mieszkałam z Bogdanem, a nie z nią. Z upływem tygodni coraz bardziej była nieznośna i zaborcza. Zabraniała wychodzić Pawełkowi najpierw na ogród, później na taras. Cały czas słyszałam, jak wypominała mojemu mężowi, że wziął sobie babę z bękartem. Ale zaciskałam zęby, myślałam, że jakoś to przetrzymam, pójdę na kurs języka niemieckiego, później znajdę pracę i będzie dobrze. Teraz wiem, że jej nie chodziło o mnie, lecz o to, że Bogdan się z kimś ożenił i być może nie będzie już, tak jak do tej pory, finansował całej rodziny – opowiada Kasia.Dni upływały, Bogdan zameldował Kasię i Pawełka, z aktem małżeństwa udał się do tamtejszej skarbówki. Mając na utrzymaniu dwie osoby, w tym dziecko wymagające leczenia, otrzymał dużo niższy próg podatkowy. Kasia całe dnie spędzała w domu. Za bardzo nie mogła wychodzić, więc sprzątała, gotowała, prała. Byle tylko Bogdan był zadowolony. Starała się być jak najlepszą żoną.Natomiast jego siostra nie ustawała w złośliwościach i buntowaniu Bogdana. On nie był odporny na te sugestie. Miewał pretensje do Kasi, zaczął krzyczeć na Pawełka, zabronił korzystać z komputera, który mu kupił, wreszcie zaczął go bić. Choroba chłopca zamiast ustępować – nasilała się. Coraz więcej leków potrzebował na uspokojenie, coraz bardziej był nadpobudliwy, nerwowy, płaczliwy. Kasia z rozdartym sercem na to wszystko patrzyła, próbowała reagować, rozmawiać. Nie pomagało. Aż przyszedł 14 sierpnia. Był to 55. dzień po ich ślubie.Noc terroru14 sierpnia Bogdan wrócił do domu około 22. Kasia była już w pidżamie, Pawełek spał. Zapytała męża, co mu przygotować na kolację. Ten w odpowiedzi kazał jej się spakować, krzycząc, że dłużej już psychicznie nie wytrzyma. Nie będzie swojej rodziny poświęcał dla niej. Kasia próbowała z mężem porozmawiać. Nie udało się, do awantury dołączyła siostra, zerwała z Kasi złote kolczyki, obrączkę i pierścionek zaręczynowy. Chciała ją uderzyć. Kasia była przerażona, bała się o Pawełka: – Najgorsze było to, że nawet nie miałam swego paszportu, miała go jego siostra. Krzyczała, że go podrze, jeżeli szybko się stamtąd nie wyniosę. Błagałam tylko, by tego nie robiła.Kazali jej i synkowi wsiąść do samochodu, wręczyli dwa plastikowe worki z ich rzeczami. Do samochodu wsiadła też siostra. Kasia nie wiedziała, dokąd ich wiozą. Jak się później okazało, jechali do Polski, całą noc – bez jedzenia i picia, bez żadnego postoju. Trzymając w objęciach Pawełka, myślała o samobójstwie. Przed 6 rano byli na dworcu PKP w Raciborzu. Tutaj Bogdan kazał się jej przesiąść do taksówki, a sam jechał za nią w bezpiecznej odległości. Bał się, żeby przypadkiem nie pojechała na policję. Przed blokiem, gdzie mieszka jej matka, rzucił paszporty i odjechał. Została bez niczego.– Nic nie rozumiem z tej sytuacji. Do tej pory nie wiem, czym zawiniłam. Teraz nie mam nic, ani pracy, ani alimentów, ani zasiłku pielęgnacyjnego. Zostałam bez środków do życia. Żyjemy z mamy renty, która ledwo wystarcza na opłaty. Najbardziej szkoda mi Pawełka, któremu opieka społeczna nie przyznała nawet obiadów w szkole, bo moja mama ma o 16 zł za wysoką rentę. Tylko że w tych wyliczeniach na pewno nie ma pozycji leki, z których tylko jeden kosztuje 60 zł, a kupujemy kilka w miesiącu. Paweł musi je zażywać. Ja nie chcę stałej pomocy, tylko na początek, zanim nie znajdę pracy – żali się Kasia.Potrzebna pomocZarejestrowała się w powiatowym urzędzie pracy, stara się o odzyskanie alimentów i zasiłku pielęgnacyjnego. Próbuje rozwiązać sprawę w Niemczech. Nie jest jej łatwo. Jakby tych nieszczęść było mało, dwa tygodnie temu Kasię potrącił samochód na środku przejścia dla pieszych. Wylądowała w szpitalu. Teraz ona wymaga leczenia. Aż boi się myśleć o przyszłości, co ją jeszcze może spotkać. Nigdy nie prosiła o pomoc i dalej nie bardzo umie. Zawsze to ona była tą wspierającą innych. Teraz sama pomocy potrzebuje. – Najbardziej chciałabym znaleźć pracę. Wtedy jakoś by się ułożyło. Poradziłabym sobie. Po wypadku nieszybko ją znajdę, bo moja prawa ręka jest niezbyt sprawna, potrzebuję czasu – mówi Kasia.Chciałaby, aby znalazł się jakiś dobry człowiek, który opłaciłby obiady w szkole dla Pawełka. Nieśmiało wspomina też, że chłopak nie ma butów ani kurtki na zimę. – Takie 11-letnie dziecko nad wyraz szybko z wszystkiego wyrasta – z czułością spogląda na Pawełka.Opowiedziała swoją historię ku przestrodze innym.Ona sama już nigdy nikomu nie zaufa, limit się wyczerpał.

Komentarze

Dodaj komentarz