Paweł Janas (z prawej) ze swoim krewniakiem Stanisławem Zającem, ktry w dniu jego śmierci obchodził 105. urodziny / Archiwum
Paweł Janas (z prawej) ze swoim krewniakiem Stanisławem Zającem, ktry w dniu jego śmierci obchodził 105. urodziny / Archiwum

Nie można go było pomylić z trenerem piłkarskim, bo wszyscy zwracali się do niego Paul. Pochodził z Niedobczyc, gdzie niegdyś przez większą część roku dzieciaki biegały boso, było jedno auto (pewnie dyrektora kopalni) i dwa motocykle, zielone łąki, czyste powietrze i woda, przydomowe ogródki z laubą, czasem z małym kaczokiem. W takim miejscu 30 listopada 1918 roku urodził się Paweł Janas. Ostatnie, 93., urodziny obchodził w Gotartowicach, gdzie zebrało się wielu ludzi związanych z lotnictwem, w tym major Antoni Tomiczek, który, podobnie jak starszy brat Pawła Janasa, Brunon, w czasie wojny latał bombowcami w RAF-ie. Brunon zginął niestety w 1945 roku i spoczywa na francuskiej ziemi. To on zachęcił Pawła do nauki latania. Dziś Pawła też już nie ma wśród nas. Zmarł 22 października, w 105. urodziny swojego krewniaka Stanisława Zająca.
Sklep na plecach
Wilhelm Janas (1872-1951 zjawił się w Niedobczycach pod koniec XIX wieku) i jego żona Maria z domu Pyszny (1874-1944) mieli 11 dzieci: siedmiu chłopców i cztery dziewczyny. Ojciec zajmował się handlem obwoźnym. Cały sklep nosił na plecach, a w 1900 roku otwarł skład. Prócz potomków (Paweł był najmłodszy) pozostawił trzy domy i cegielnię. Na Brunona, najbardziej znanego z Janasów, wołano Bronek. Urodzony 1 czerwca 1915 roku, od dziecka miał ciągoty do mechaniki. Na początku interesowały go auta. Jeździł motocyklem zintap, który rodzina dostała od siostry. Należał do drużyny harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki. Ukończył szkołę handlową, potem zafascynował się stalowymi ptakami. Widać Żwirko i Wigura zrobili swoje.
Wkrótce latał szybowcami, aż został instruktorem w Goleszowie i zastępcą szefa klubu. Latem 1938 roku, gdy pełnił służbę w bielskich podhalańczykach, Paweł zaczął naukę pilotażu w Goleszowie. Wcześniej mówił do brata: Bronek, jo by tyż chcioł lotać. Zanim znalazł się w szkole Aleksandrowicach, musiał przejść rutynowe badania w Katowicach. Potem czekał na naukę. A wraz z nią zaczęło się czekanie na żagiel. Zawsze ktoś mierzył prędkość wiatru. A kiedy wiatr przychodził, można było startować, każdy czuł lęk. Kiedy popatrzymy na wronę, którą latali, trudno się dziwić. Szczęściem znalazł się mądry instruktor. Wymógł niemal na Pawle, aby... patrzył w przód, a nie w dół! Strach został oswojony. Chłopak z Niedobczyc stał się jednym z lepszych uczniów.
Szybownik i... krowa
Miał różne przygody. Zdarzało się nawet, że przy lądowaniu natknął się na krasulę, stojącą za zaroślami. W 1938 Śląska Szkoła Szybowcowa LOPP na Górze Chełm miała 30 różnych szybowców: salamandry, komary i sroki. W Aleksandrowicach było już prawdziwe lotnisko. Na zlecenie wojewody Grażyńskiego powstawały lądowiska w Bażanowicach, Cisownicy, Hermanicach, Nierodzimiu, Ochabach, Skoczowie, Ustroniu. A pod koniec lat 30. w Aleksandrowicach stacjonowały samoloty wojskowe, np. karasie. Warto dodać, że 1 września 1939 piloci startujący z Aleksandrowic zestrzelili trzy maszyny Luftwaffe!
Po wybuchu wojny Brunon znikł rodzinie z oczu. Paweł w 1940 roku został wcielony do Wehrmachtu. Gdy dowiedział się, że Brunon jest w polskim lotnictwie, postanowił się wyrwać. Był w Czechach, na Malcie i w Afryce, aż trafił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wciąż pamięta czarnoskórego żołnierza, który zabrał go do polskiego kampu, gdzie było już około tysiąca ludzi. Polak, major w amerykańskim uniformie, zapytał, czy czuje się Polakiem, czy Niemcem. Odpowiedział, że Ślązakiem, który chce być w polskim wojsku. W maju 1943 został przerzucony do Szkocji. Jako iż z zawodu był rzeźnikiem, dostał przydział w kuchni, ale obok stał motor. Został kurierem.
Słynna dywizja
Później był już konkretny przydział w I Dywizji Pancernej generała Maczka i pamiętne lądowanie w Normandii. Później cała droga przez Francję, Belgię, Holandię. Jakże nasi żołnierze byli tam witani. Z wojny pozostało wiele wspomnień. Miał szczęście. Przebywał na terenie okupowanych Niemiec do 1947 roku, potem udał się do Anglii. Pracował bardzo ciężko z Irlandczykami, Czechami i rodakami. Anglik, który się tam przyjął, wkrótce odszedł, oświadczając, że nie będzie pracował w... obozie koncentracyjnym. Później Paweł znalazł lepszą pracę w londyńskiej firmie transportowej. W 1950 roku został wydelegowany do Niemiec Zachodnich, gdzie poznał młodą, przemiłą Niemkę, która uczyła angielskiego.
W 1951 roku wzięli ślub w Londynie. Przez jakiś czas mieszkali w Anglii, by w 1955 roku wyjechać do RFN, bo żona została przedstawicielką brytyjskiej firmy Duesseldorfie. Pawła przyjęli na szefa transportu w oddziale jednej z największych angielskich sieci marketów. Później pracował w sieci spożywczych dyskontów Herti w Wuppertalu, i to przez pełne 20 lat. Dlatego otrzymał tzw. honorową emeryturę. Żona zmarła w 1998 roku. Paweł podążył za nią 22 października jako ostatni z rodzeństwa. Gdy podchodzimy do jego domu, od razu rzuca się w oczy wielkie śmigło, które specjalnie kupił. Są na nim dwa zdjęcia: jego i Brunona.

Galeria

Komentarze

Dodaj komentarz