Widok na komin i zbiorniki mazutu / Antoni Lewicki
Widok na komin i zbiorniki mazutu / Antoni Lewicki

W muzeum znaleźliśmy zdjęcia Antoniego Lewickiego, dokumentujące inwestycję. O budowie opowiedział nam Bogusław Biegesz, wieloletni pracownik zakładu, dziś na emeryturze. – Maturę zdawałem w Powstańcach Śląskich w 1966 roku. Już wtedy była decyzja o budowie elektrowni. Koledzy z klasy wybierali się na wydział elektryczny Politechniki Śląskiej, poszedłem za nimi. Specjalizację, elektrownie i gospodarka elektroenergetyczna, robiłem u profesora Nehrebeckiego, który był guru polskiej powojennej energetyki. Było nas tylko 15, to była elitarna grupa. Nehrebecki opiekował się nami jak synami. Na jedenastym, ostatnim, semestrze każdemu z nas załatwił pracę! – wspomina Bogusław Biegesz.
W rezultacie od 1 lipca 1971 roku pan Bogusław był już pracownikiem ER, choć pracę dyplomową obronił dopiero w marcu następnego roku. Najpierw był w nadzorze elektrycznym przy budowie, potem przy rozruchu kolejnych urządzeń. – Doskonale pamiętam uruchomienie pierwszego bloku. Rozpalenie kotła nastąpiło wcześniej, natomiast pierwsze uruchomienie bloku, chociaż na krótko, właśnie w sylwestra 1972 roku. Chodziło o sukces propagandowy, medialny. Przybyli przedstawiciele władz lokalnych i wojewódzkich, a także dyrekcji Zakładów Energetycznych Okręgu Południowego, których częścią była nasza elektrownia – opowiada pan Bogusław. Pracował m.in. jako obchodowy kotła, często mocno się buntował, zwłaszcza że nieraz słyszał: „Te, inżynier, bier miotła i sprzątej”.
Szybko awansował, m.in. na kierownika bloku energetycznego, a to już był średni dozór. – Mieliśmy świetnych specjalistów, kadra pochodziła z elektrowni Halemba i Blachownia. To byli starzy fachowcy, świetnie uzupełniali się z nami, młodymi – opowiada Bogusław Biegesz. Elektrownia była projektowana na spalanie odpadów z kopalń Rybnickiego Okręgu Węglowego. To, czego nie dało się sprzedać w kraju i za granicą, przywożono do Rybnika. – Spalaliśmy rocznie ponad milion ton mułów, zatrudnialiśmy 2400 osób – wylicza Bogusław Biegesz. Kiedy węgiel zawiesił się w zasobniku, to nie było widać na metr. Na porządku dziennym były awarie, eksplozje. Zdarzały się wypadki śmiertelne.
Czy elektrownia dobrze płaciła? – Jako młody inżynier zarabiałem 8 złotych za godzinę, 1600 złotych na miesiąc, czyli kilka razy mniej niż w górnictwie. Fluktuacja załogi była bardzo duża, mieliśmy niedobory, szukaliśmy ludzi. A jak ktoś znalazł pracę w górnictwie, to od razu odchodził. Dziś elektrownia postrzegana jest jako jeden z najlepszych pracodawców – mówi Bogusław Biegesz. Górnicy mieli swoje książeczki G, sklepy, deputaty i barbórkowe. – Mieliśmy deputat na energię elektryczną, a ludzie pracujący przy spalaniu najgorszych mułów dostawali premię, tzw. mułówkę. Poza tym były akcje typu ziemniaki. Przyjeżdżały do nas samochody z ziemniakami, warzywami itd. – wspomina Biegesz.
Ale na przykład już pod koniec lat 70. elektrownia dawała możliwość wyjazdów na kontrakty, do Iraku, do budowy elektrociepłowni. Potem były m.in. kontrakty w Turcji i w Czechach. – Wracający z dłuższych kontraktów mieli zapewnioną pracę w spółkach córkach ER – wyjaśnia pan Bogusław, który już po przemianach w kraju zasiadał w zarządzie elektrowni, był dyrektorem ds. ekonomiczno-handlowych. Na emeryturę przeszedł w 2008 roku.

 

1775 MW wynosi łączna moc wytwórcza rybnickiej elektrowni

 

4 mln ton węgla zużywa rocznie ER

 

540 stopni Celsjusza wynosi temperatura pary w kotle

 

550 hektarów liczy powierzchnia zbiornika wodnego przy ER

 

Galeria

Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz