20034507
20034507


To już dziewiąta pozycja z cyklu zapoczątkowanego w 1997 roku przez książkę „Śląsk – takie miejsce na ziemi”. Tym razem Szołtysek zachęca nas do kultywowania śląskich tradycji w kuchni. „Kultura potrzebuje dobrego jedzenia, a dobre jedzenie potrzebuje kultury. Jedno i drugie znajdziesz na Śląsku, tylko musisz chcieć to zobaczyć” – pisze na pierwszej stronie swej książki autor. Oprócz starych, a co ważniejsze sprawdzonych przepisów można w niej znaleźć rozdziały poświęcone wielu innym zagadnieniom związanym z jedzeniem: a to wyposażeniu śląskiej kuchni, a to czasom wielkiego głodu, to znów wojennemu menu. Można też znaleźć rozdział poświęcony modlitwom przy jedzeniu, przeczytać o „biksach” i dowiedzieć się, jak nazywa się jedyne w śląskiej kuchni danie papieskie.– W naszej świadomości istnieje coś takiego jak kuchnia śląska – to fakt bezsporny. O jej istnieniu wie chyba każdy Polak; może nie wiedzieć, jakie jest danie krakowskie czy kaszubskie, ale jak zapytać na ulicy w jakimkolwiek mieście, jakie jest danie śląskie, każdy na pewno wymieni żur, kluski śląskie i może coś tam jeszcze. Z drugiej strony nie wszyscy znają tę kuchnię. Ilu ludzi piecze np. kołocz? Pieką babki, murzynki, ale kołocz kupują w cukierni, bo jest z nim dużo roboty. Poza tym, jeśli już nawet ktoś go piecze, to w domu, na małych blachach, w elektrycznym piekarniku. Jak byłem małym synkiem, to chodziliśmy piec kołocz do piekarza. Zależało mi na tym, aby podać przepisy „praktykowane”. Np. przepis na siemieniotkę, zwaną też konopiotką, który znalazł się w mojej książce, podała pani Elwira Ecler z Boruszowca koło Tarnowskich Gór. Wszystkie potrawy, których przepisy przytoczyłem, były przyrządzone albo u mnie w domu, albo w domu jakiejś gospodyni, co zresztą ilustrują zdjęcia. Wszystkie też zostały zjedzone. Fotografowanie jedzenia wcale nie jest takie łatwe. Niedopieczony kurczak czy niedogotowane kluski wyglądałyby na zdjęciach lepiej od tych, które trafiają na talerz, ale zdecydowałem, że wszystkie zdjęcia będą prawdziwe. Specjaliści fotografujący potrawy dla kolorowych magazynów malują pieczonego kurczaka lakierem bezbarwnym, a po skończonej sesji zdjęciowej wyrzucają; ja wszystkie potrawy uwieczniłem w stanie naturalnym – zapewnia Marek Szołtysek.Oprócz potraw powszechnie znanych w książce można znaleźć również przepisy na dania mało znane czy wręcz zapomniane, jak np. święcelnik – ciasto z szynką czy szpajza von Raczek z karmelem, biszkoptem i wiśniami.– Na spotkaniu w Kuźni Raciborskiej jedna z pań przypomniała sobie, że rzeczywiście kiedyś w młodości raz taką szpajzę jadła i zapewniła mnie, że będzie to pierwsza rzecz, jaką spróbuje przyrządzić na podstawie mojej książki. Jest też przepis na dziki szałot. To sałatka zrobiona z kartofli, ogórka, podsmażonego wędzonego boczku i śledzi. Ta książka jest adresowana i do rodowitych Ślązoków, ale i do tych, którzy na Śląsku nigdy w życiu nie byli. To zresztą pierwsza moja książka, która trafiła do księgarń w całej Polsce.Wiele kontrowersji wywoła zapewne zamieszczony w książce fotoreportaż ze świniobicia, zawierający zdjęcia dla czytelników o mocnych nerwach.– Nie można było o świniobiciu nie napisać, a skoro tak, to dlaczego go również nie pokazać. W chałpach czy na familokach to zawsze było wielkie święto. Rano przychodził masorz, na którego czekało już pół litra. Chlewik był wysprzątany, a drabina, na której wynosiło się później ubitego prosiaka, porządnie wyczyszczona. Ugotowane były krupy na krupnioki, przygotowane żymły na żymloki, kupione przyprawy, narąbane drzewo. Cóż to jest świniobicie, jak nie zabijanie świni? Ci, którzy jedzą wieprzowinę i krupnioki, nie myślą chyba, że świnia popełnia samobójstwo albo że masorz czeka, aż zdechnie ze starości. Jeśli zaś ktoś wychodzi z założenia, że mięsożercy to mordercy, to należy mu życzyć smacznego, gdy zajada się sałatą popijaną niegazowaną wodą mineralną – uśmiecha się Szołtysek.W swojej książce dokonuje też kulinarnych rozliczeń z historią. Wylicza np., ile euro przejadły w czasie krótkiego pobytu na Śląsku zmierzające w stronę Wiednia wojska Jana III Sobieskiego, i pisze o menu hitlerowskiej armii.– Chciałbym, by ta książka była jedną wielką inspiracją. By ludzie nie tylko poszerzali swoją wiedzę o Śląsku, ale też zaczęli działać, np. gotować. Może warto raz na jakiś czas zrobić dzieciom wodzionkę. Kuchnia śląska jest efektywna i tania, ale najważniejsze, że w ogóle jest, i dlatego trzeba ją zachować. To dobry i chyba najprzyjemniejszy sposób na kultywowanie śląskich tradycji.„Kuchnia Śląska” trafiła już do księgarń – liczy 112 stron i jak to u Szołtyska, została bardzo solidnie wydana.

Komentarze

Dodaj komentarz