20034807
20034807


Pan Jerzy wcale nie chciał emigrować. Miał w Polsce dobrą pracę, miał gdzie mieszkać i miał swoją rodzinę – żonę i dwójkę malutkich dzieci. Nie miał zamiaru się z nimi rozstawać, bo nie wiedział, kiedy ich ponownie zobaczy. – Musiałem wyjechać, choć właściwszym słowem byłaby ucieczka. Nie było innego wyjścia. Ojciec latał za mną z siekierą, kazał mi się wynosić – opowiada pan Jerzy.Po roku udało mu się sprowadzić do siebie żonę i dzieciaki. Rodzina była w komplecie. Wszystko zaczynali od nowa. – Trzeba było kupić talerze, sztućce, garnki, pościel, ręczniki, łóżka. Wszystko to mieliśmy w Polsce, ale nie mogliśmy zabrać – opowiada.W ogromnym domu oprócz ojca pozostała jeszcze mama i babcia pana Jerzego ze strony matki. Rodzice mieszkali na I piętrze, a babcia na parterze. Po jakimś czasie starsza pani wyjechała za wnukiem do Niemiec. Również i ona nie mogła znieść utarczek z zięciem. Kobieta opuściła swój rodzinny dom, który po śmierci męża przepisała na córkę i zięcia. Choć miała zapewnione dożywotnie w nim mieszkanie, zięć skutecznie jej to obrzydzał, aż wreszcie zostawiła dorobek życia i wyjechała. Od tamtej pory z Niemiec, zarówno od teściowej, jak i syna, płynęły marki na utrzymanie domu. Pieniądze ojciec wpłacał do banku.Czas leczy rany, pan Jerzy zapomniał o krzywdach ojca. Pomagał, jak tylko mógł, aby ulżyć mamie. W tym czasie w Niemczech udało mu się otworzyć własny biznes, zaczęło się lepiej powodzić. Dzieci rosły. Całą rodziną odwiedzali dziadków w Polsce, przyjeżdżali niemalże co trzy miesiące, razem spędzali wakacje i Wigilię.Gdy matka zaczęła poważnie chorować, syn wraz z babcią kupili im samochód renault megane, by ojciec mógł wozić chorą kobietę do lekarza. Pan Jerzy zakupił też dwa przenośne aparaty telefoniczne, by mogli się w każdej chwili ze sobą kontaktować. Gdy śmiertelnie chora matka leżała w szpitalu, ojciec nie wspomniał synowi o bliskim końcu jej życia.Przez ostatnie lata swego życia powtarzała wszystkim, że dom, który należał do jej rodziców, ma przejąć wnuk pana Jerzego, a wszelką biżuterię, kryształy i dobra ruchome, które do niej należały, otrzymać ma wnuczka, czyli córka pana Jerzego. Choć podobno został spisany testament, nie udało się go znaleźć.Po śmierci żony wdowiec nie wpuścił do domu teściowej, która aż do swojej śmierci mieszkała u krewnej.Teraz dom został wystawiony na sprzedaż, a wszelkie pamiątki po matce pana Jerzego znikły.– Jeszcze przez kilka lat jakoś było. Dzieci przyjeżdżały do ojca na wakacje. Podobało im się, lubiły tutaj bywać. Aż do zeszłego roku, kiedy ojciec poznał pewną kobietę. Zamieszkał u niej, a ta traktowała nasz dom jak supermarket. Brała z niego, co jej się podobało. Ojciec jej na to pozwalał – mówi pan Jerzy.W 1999 r. majątek po matce pana Jerzego postanowieniem sądu został podzielony po połowie pomiędzy syna i małżonka. Z wypisu z księgi wieczystej wynika, że dom w trzech czwartych należy do ojca pana Jerzego, a w jednej czwartej do syna. I właśnie tę swoją część chce sprzedać ojciec. Syn z kolei nie chce się na to zgodzić, gdyż nie chciałby tracić pamiątki, która została mu po matce. – Nie mam nic przeciwko, żeby ojciec mieszkał w tym domu, ja będę nawet łożył na utrzymanie, ale nie pozwolę na to, by sprzedał coś, do czego właściwie ręki nie przyłożył. To jest rodzinny dom mojej matki, a nie jego. Już i tak zrobił porządek z rzeczami mamy. Nic nie zostawił – ani biżuterii, ani kryształów, porcelany czy futer, nic a nic. Nie chcę, by ojciec sprzedał coś, na co moi dziadkowie i mama przez lata pracowali – mówi pan Jerzy.W czerwcu br. pan Jerzy złożył doniesienie na policję o popełnieniu przestępstwa: „Zawiadamiam, iż na początku czerwca 2003 r. dokonano włamania i kradzieży z domu mieszkalnego położonego w Wodzisławiu (...), który odziedziczyłem wraz z moim ojcem (...) po śmierci mojej matki, a który to dom stanowi naszą współwłasność wraz z całym wyposażeniem. Jak byłem w domu ostatni raz pod koniec lutego br., wyposażenie domu było takie jak w chwili śmierci mojej matki, zaś jak ostatnio przyjechałem, to stwierdziłem, iż z domu tego skradziono prawie wszystkie cenne rzeczy, takie jak kryształy, zegar, kieliszki, sztućce, porcelanę stołową, wazony, pościel, telewizor, który sam przywiozłem mojej mamie za jej życia, wymontowano ze ścian podgrzewacze wody w łazience itp. o łącznej wartości, którą oceniam na kwotę co najmniej 40 tys. zł. (...) Nadto po śmierci mojej matki również z domu zostały zabrane jej osobiste rzeczy, tj. biżuteria w postaci pierścionków, łańcuszków i kolczyków złotych, bransolety oraz futra o wartości ok. 10 tys. zł”. W piśmie tym wskazana jest też osoba, która mogłaby ewentualnie dokonać kradzieży oraz miejsce, gdzie mogłyby się znajdować wymienione rzeczy. Policja po przesłuchaniu wskazanej osoby umorzyła sprawę. Pan Jerzy złożył zażalenie na umorzenie sprawy przez wodzisławskich funkcjonariuszy do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.Nie wiadomo czy uda mu się odzyskać pamiątki rodzinne. Ostatnią rzeczą, która mu pozostała, jest rodzinny dom matki.

Komentarze

Dodaj komentarz