Czarny przedmiot pożądania


Powtarza się to każdej jesieni. Przewoźnicy klną na czym świat stoi, ale w kolejkach czekają nawet po trzy, cztery dni, żeby nie wracać z pustym autem kilkaset kilometrów w głąb Polski. Nasuwa się więc pytanie: dlaczego branża, w której popyt na towar jest tak ogromny, znajduje się w tak tragicznej, by nie rzec katastrofalnej kondycji finansowej? Sprawę próbują wyjaśnić specjaliści, którzy tłumaczą, że jeszcze parę lat temu stojący pod kopalniami odbiorcy wywozili około 13 mln ton węgla, w tym roku kupią go zaledwie 6 mln ton. Co z resztą? Te pozostałe 7 mln ton kupowali ponoć ci, którzy zmienili systemy grzewcze i przerzucili się na oleje opałowe, gaz, prąd czy drewno.– To są tacy specjaliści jak ze mnie szejk arabski. Pierdoły, a nie raporty. Jakbym nie musiał tu warować po trzy dni, czekając na jeden załadunek, to raz za razem obracałbym po węgiel. Jestem ze Świętokrzyskiego, tam węgla brakuje i składy biorą każdą jego ilość – mówi, gestykulując nerwowo rękami Józef Grosiol.Kilometrowe kolejki ustawione pod kopalniami nie są niczym zaskakującym dla władzy z Kompanii Węglowej. – Kolejki rzeczywiście ustawiają się pod kopalniami większe niż chociażby w maju czy czerwcu lub pozostałych miesiącach. Jednak to wynika z tego, ze obecnie mamy sezon, w którym wzrosło zapotrzebowanie na węgiel. Szczyt sezonu powoduje, że nie da się uniknąć kolejek – stwierdził Zbigniew Madej, rzecznik KW.– Pani kochana, co on wygaduje? My tu jak kołki stoimy za węglem po kilka dni, a ten za wygadywanie takich pierdół co miesiąc kasuje ciężkie pieniądze. Szkoda się wnerwiać – wdaje się w dyskusję pan Henryk, też ze Świętokrzyskiego.Kolejki idą w kilometryTylko w jeden dzień pod kopalnią Szczygłowice naliczyliśmy kilkadziesiąt aut, a kolejka stojących za węglem pod kopalnią Knurów sięga prawie granic Gierałtowic.– Czekam na załadunek 18 ton. W kolejce stoję dopiero drugi dzień, ale widzę, że sobie jeszcze postoję – mówi pan Waldemar z Piotrkowa Trybunalskiego, czekający na załadunek pod kopalnią Szczygłowice. Z informacji uzyskanych na wadze załadunkowej tej kopalni wynika, że dziennie załadowywanych jest około 180 samochodów.– Na zmianie A to jest jakieś 120 aut, na zmianie B około 40, natomiast na C jakieś 20 samochodów. Uwijamy się, jak możemy – tłumaczy jeden z pracowników. Podobnie sytuacja ma się przy wadze KWK Knurów.– Cholera człowieka może wziąć od tego czekania. Ja rodziny na oczy nie widziałem przez przeszło dwa tygodnie. Wyjazd po węgiel, stanie kilka dni w kolejce, powrót, rozładunek i z powrotem pod kopalnię po nowy załadunek. Buzia na kłódkę, bo rodzina woła jeść – wścieka się Artur Tomanek z Poznania.– Drugi dzień śpimy z kolegą w samochodzie. W nocy musimy dogrzewać kabiny – mówi pan Andrzej, który przyjechał pod KWK Knurów z Poznańskiego. – Ale nie będziemy kilkaset kilometrów wracali na pusto, więc stoimy.– Przecież jak w nocy jest zimno, to nie będzie człowiek marzł. Czasem to było już nawet tak zimno, że nie pomagało dogrzewanie – wyjaśnia kierowca z ciężarówki z łódzką rejestracją.Na wyczekujące pod kopalniami ciężarówki narzekają również mieszkańcy. Szczygłowiczanie skarżą się przede wszystkim na to, że nie sposób między wielkimi autami przecisnąć się do własnych garaży. Powody do narzekań mają również knurowanie. – Ja dużo mogę znieść, ale smród spalin, kiedy wieczorem kierowcy grzeją te swoje szoferki, czasem jest nie do wytrzymania. Rozumiem ich, ale niestety mam to wszystko w mieszkaniu i mnie też ktoś powinien zrozumieć – skarży się mieszkająca przy ul. Dworcowej pani Anna.Nadto każdy stojący za węglem szofer musi gdzieś załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne. I tu jest problem. Ubikacje znajdują się przy wagach załadunkowych. Czy kierowca, którego przyciśnie potrzeba, a stoi gdzieś na końcu kolejki w Gierałtowicach, zdąży dolecieć do WC?– Jak człowieka przypili, to nie poleci do kibla dwa kilometry, bo po pierwsze nie zdąży, a po drugie jakby tak czasem kolejka ruszyła, to też by nie zdążył, bo musi ganiać z powrotem do auta. To idzie się między auta, pod mur albo za jakiś krzaczek czy drzewo – tłumaczy jeden z kierowców.Węgiel na wagę złotaOd ładnych kilku tygodni węgiel, i to pod każdą postacią, należy do najbardziej chodliwych i poszukiwanych towarów w kraju. Niestety, składy w Polsce są puste. W Zamościu i Hrubieszowie tona węgla kosztuje 580 zł, ale... w składach opałowych go nie ma.– Co tam się dzieje u was na tym Śląsku? Kopalnie zamykają, a u nas ludzie, żeby węgiel dostać, muszą się zapisywać do kolejek. Cud, jak trafią węgiel w składzie – mówi Joanna Panczek z Hrubieszowa.Podobnie jest w Wielkopolsce czy Łodzi. Dla handlujących węglem oraz kupujących sprawa ma się mniej więcej tak: im dalej od Śląska, tym drożej i gorzej. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że nie mają problemów z kupnem węgla mieszkańcy Śląska. Problem ten w równym stopniu dotyka mieszkańców Podbeskidzia i Opolszczyzny. Pielgrzymujący do składów opałowych klienci najczęściej trafiają na puste, świecące betonem place.– Niestety, żadne media w Polsce nie tłumaczą, że kopalnia dobywa zaledwie kilka procent węgla grubego. Węgiel, zanim trafi na powierzchnię i na wagę, przechodzi szereg procesów, podczas których ulega rozdrobnieniu. Stąd np. zaledwie 6-7 proc. urobku kopalni Knurów stanowi gruby węgiel. Gdyby dzisiaj kupiec chciał nabyć miał, to nie byłoby z tym większego problemu. W każdej chwili mógłby kupić dowolną jego ilość. Z węglem jednak byłby już problem – wyjaśnia Krzysztof Leśniowski, przewodniczący NSZZ Solidarność KWK Knurów.

Komentarze

Dodaj komentarz