20040611
20040611


Waldemar Walento, mieszkaniec Czerwionki, 15 stycznia o godz. 12.50 wsiadł w Rybniku do autobusu linii 311 A, który miał przebyć trasę Rybnik – Czerwionka, z końcowym przystankiem przy koksowni Dębieńsko. – Początkowo podróż przebiegała bez najmniejszych zakłóceń. Luksus jazdy skończył się na przystanku w Przegędzy. Wtedy autobus zatrzymał się po raz ostatni – opowiada pan Waldemar.Pasażerowie zdziwili się, kiedy pojazd minął kolejny przystanek i przestał się w ogóle zatrzymywać.– Najpierw myśleliśmy, że kierowca po prostu przeoczył przystanek. Ale auto nieubłaganie jechało przed siebie, a kierowca nie reagował na głosy pasażerów, że chcą wysiąść – relacjonuje pan Waldemar.W końcu przestraszeni podróżni mogli już tylko obserwować dalszą trasę przejazdu. Całkiem na serio zaczęli zastanawiać się nad tym, co się dzieje, gdy autobus na skrzyżowaniu w Stanowicach zamiast w stronę Czerwionki skręcił w kierunku Żor, a minąwszy Szczejkowice i Palowice, zatrzymał się przy dwupasmówce w Woszczycach. Kierowca wyleciał niczym z procy i dopadł do stojącej ciężarówki. Kiedy pasażerowie zmuszeni do tej krajoznawczej wycieczki zażądali wyjaśnień, okazało się, że wszyscy brali udział w najprawdziwszym pościgu. Podczas postoju na przystanku w Przegędzy mijająca autobus ciężarówka uderzyła w niego i zniszczyła lusterko. Kierowca zaczął ją ścigać.– Próbowaliśmy uzyskać od kierowcy jakieś informacje, ale zbył nas, twierdząc, że ważniejsze od interesu pasażerów jest dla niego lusterko, a jak mamy pretensje, to możemy zgłosić się z nim do firmy – twierdzi Waldemar Walento. Na metę pościgu wezwana została orzeska policja wraz ze strażą miejską.– Na miejscu był nasz funkcjonariusz, ale ponieważ zdarzenie miało miejsce na terenie Przegędzy, sprawę przekazano do KMP w Rybniku – wyjaśnia st. asp. Zdzisław Wąsowicz, zastępcaca komendanta policji w Orzeszu. Waldemar Walento czuje się poszkodowany. – Straciłem czas, nerwy oraz musiałem odwołać spotkanie – wyjaśnia.Szef firmy Vbus, która obsługuje linię 311, nie widzi w zdarzeniu nic nadzwyczajnego. – Sytuacja była nietypowa, ale wyniknęła z obowiązującego od stycznia absurdalnego przepisu, zgodnie z którym z każdej kolizji powinna być sporządzona notatka policyjna. Tego wymagają ubezpieczalnie. Nasi kierowcy są więc na tego typu zdarzenia bardzo uczuleni. Gdyby chodziło o jakąś drobną sumę, z pewnością machnąłbym na to ręką. Jednak ten autobus to był nowy 15-metrowy mercedes wart milion złotych. Kierowca, który spowodował kolizję, nie zatrzymał się, tylko pojechał dalej, natomiast uszkodzone lusterko warte było 4 tys. zł. Byłem na miejscu zdarzenia. Pasażerowie nie zostali pozostawieni samym sobie, ponieważ sprowadziliśmy i podstawiliśmy im drugi samochód. Podróżni, chociaż z opóźnieniem, ale zostali odwiezieni do celu podróży – tłumaczy prezes firmy Krzysztof Wylecioł.Niestety, historia, która przydarzyła się Waldemarowi Walencie i pasażerom, jest kolejną z wielu, w której nie ma winnego zaistniałej sytuacji. Po raz kolejny wychodzi więc na to, że odpowiedzialnością za przymusowy udział pasażerów w pościgu obciążyć należy jak zwykle niedoskonałe przepisy prawa.Nadkomisarz Aleksandra Nowara, oficer prasowy KMP w Rybniku:– Faktycznie, od nowego roku jest pewna zmiana w przepisach, która mówi o tym, by na miejsce kolizji wezwać policję, bo tego wymagają ubezpieczalnie. Jednak wielu ubezpieczycieli wycofało się z tego wymogu. Uważam, że w tym konkretnym przypadku nie było potrzeby pościgu. Należało nas bądź wezwać na miejsce, bądź podjechać pod komendę. Z pewnością byli świadkowie tego zdarzenia, którzy pomogliby odtworzyć przebieg wypadków. Faktem jest, iż w związku z wejściem w życie owej zmiany zwiększyła się nam liczba wezwań. Były dni, kiedy takich zgłoszeń mieliśmy nawet 25. Nie wiadomo tylko, czy jest to kwestia pogody, czy też przepisów. Z pewnością jednak od momentu nagłośnienia tematu przez media każdy, komu przydarzy się jakieś przykre wydarzenie drogowe, przezornie dzwoni po policję.

Komentarze

Dodaj komentarz