Błękitny bubel


W praktyce zapewnienia o skuteczności Błękitnej Linii pozostawiają jednak wiele do życzenia. Do uruchomionego w listopadzie na terenie Śląska centrum klienci mają bardzo wiele zastrzeżeń. Dwa z nich powtarzają się nagminnie. Podstawowym jest niemożność dodzwonienia się do Błękitnej Linii, natomiast jak już komuś uda się ta sztuka, to prawie zawsze trafia na osobę niekompetentną, która nijak nie potrafi odpowiedzieć na zadane jej pytanie.O tym, jak błyskawicznie i skutecznie działa owa systemowa rewelacja, miała okazję przekonać się mieszkanka Knurowa Krystyna Pach, która na załatwienie swojej sprawy musiała czekać blisko dwa miesiące. Historia rozpoczęła się 19 listopada, kiedy to knurowianka dysponująca trzema numerami telefonów ISDN zdecydowała o likwidacji jednego z nich.W tym celu wysłała do Telekomunikacji pismo. Odpowiedzią opolskiego oddziału obsługi klienta była głucha cisza, która zapadła 29 grudnia. – Początkowo myślałam, że to awaria. Korzystając więc z grzecznościowego telefonu, po kilku próbach udało mi się i dodzwoniłam się na nr 9393. Zgłosiłam awarię i podałam telefon kontaktowy. Pani zgłoszenie przyjęła i kazała mi czekać, życząc miłego dnia. Pomyślałam, że sprawa jest załatwiona, a przynajmniej że wkrótce się wyjaśni – mówi Krystyna Pach. – Kiedy po dwóch dniach od zgłoszenia sprawy telefon dalej pozostawał głuchy, 31 grudnia ponownie zadzwoniłam i przedstawiłam swoją sprawę. Okazało się, że pani, z którą rozmawiałam, nie wie, o co chodzi. Kiedy wyjaśniłam, znowu usłyszałam, że mam czekać, bo trwa usuwanie awarii. Czekałam kolejne dni. Jestem abonentką Telekomunikacji już od 1985 roku i nigdy dotąd nie miałam najmniejszego problemu ani też powodów do skarżenia się na Telekomunikację.Gdy 2 stycznia br. z panią Krystyną skontaktował się monter, dowiedziała się, że nie ma żadnej awarii.– To monter poinformował mnie, że nie chodzi o żadną awarię, tylko on ma na zleceniu likwidację u mnie stacji – opowiada knurowianka. Po takiej informacji zdenerwowana kobieta ponownie złapała za słuchawkę. Jednak kolejne „błękitne” zgłoszenia kończyły się zawsze dokładnie tak samo. Za każdym razem przyjmowała je inna osoba, za każdym razem sprawę trzeba było wyjaśniać od samego początku, a na końcu słyszała zawsze tę samą odpowiedź: „Proszę czekać”.– Na całym tym błękitnym koszmarze ucierpiał wizerunek mój i mojej rodziny, bo znajomi i przyjaciele pytali mnie wprost, czy telefon wyłączyli nam dlatego, że nie płaciliśmy rachunków – denerwuje się Krystyna Pach.Interwencje trwały do 6 stycznia, gdy w końcu któraś z „błękitnych konsultantek” zdradziła jej numer faksu do opolskiego oddziału. Knurowianka natychmiast wysłała pod ten numer całą swoją dotychczasową korespondencję z Telekomunikacją, a właściwie pisemny monolog, ponieważ Jej Wysokość TP SA nie zniżyła się nawet do tego, by odpowiedzieć na którekolwiek z jej pism. Podała numery kontaktowe i znowu cierpliwie czekała. Nie doczekawszy się odpowiedzi, 9 stycznia wzięła dzień urlopu i wraz z mężem sprawę postanowiła wyjaśnić w Opolu. Postali w kolejce dwie godziny, przed nimi było około 60 osób i każda ze sprawą, którą miała załatwić Błękitna Linia. Pracownica, która przyjęła jej interwencję, stwierdziła, że nada bieg sprawie i więcej nic zrobić nie może.W międzyczasie pani Krystyna usiłowała również interweniować w gliwickim Telepunkcie. Niestety, tam poinformowano ją, iż takich spraw nie załatwiają, bo od tego jest Błękitna Linia. Czyli? Powrót do źródeł. Na dodatek mężczyzna, który wysłuchał jej skargi, stwierdził, że jest ona mało priorytetowa.– To są chyba jakieś kpiny. Może dla niego mój wyłączony telefon nie jest sprawą priorytetową, ale dla mnie i mojej rodziny owszem – jest. I to bardzo – mówi zdenerwowana knurowianka.9 stycznia wystosowała do Warszawy pismo do samego dyrektora Piotra Muszyńskiego, w którym dokładnie opisała swoje kłopoty. Ten również je zbagatelizował i żadnej odpowiedzi nie przysłał.Telefon Krystyny Pach ożył 15 stycznia. Na odpowiedź czekają jeszcze pytania: czy TP SA odda swojej klientce pieniądze za dwa miesiące „pustego” abonamentu oraz co z niewykorzystanymi za ten czas godzinami posiadanego przez nią pakietu „15” ? Kiedy zadzwoniłam do rzecznika prasowego TP SA w Katowicach Zbigniewa Drohobyckiego, usiłując zasięgnąć języka w tym temacie, usłyszałam: – Rzeczywiście, przedstawioną sprawę trzeba koniecznie dokładnie zbadać. Polecam pani w tym celu Błękitną Linię!!!Na pocieszenie tym, którzy mieli już do czynienia z podobnym horrorem jak Krystyna Pach, pozostaje fakt, iż Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął przeciwko TP SA postępowanie, zarzucając spółce brak skutecznego systemu obsługi klientów oraz rażąco nieterminowe reagowanie na skargi.

Komentarze

Dodaj komentarz