20040806
20040806


– W moim życiu prywatnym jest coraz mniej czasu na muzykę, czasem mam taki przesyt, że tylko publicystykę i wiadomości oglądam w telewizji, jak przychodzę do domu.– Czy zatem w ostatnim czasie usłyszała pani w muzyce coś, co utkwiło w pamięci?– Tak, w propozycjach do Eurowizji była taka nowa, młoda kapelka Sistars. Rewelacja. Jestem zachwycona. To objawienie. Znam te dziewczynki, pamiętam, jak były malutkie. Przychodziły do teatru Buffo i śpiewały w dwugłosie. Zapowiadało się nieciekawie, a wyrosło świetnie.– Kiedy słucha pani muzyki, głównie na żywo, to daje się pani ponieść tej muzyce czy włącza się w pani belfer wyłapujący, kiedy ktoś się posypał na rytmie albo zafałszował?– To wszystko zależy. Jeżeli naprawdę jest czad i da się przy nim zatracić, to się potrafię zatracić, bo trochę temperamentu jeszcze mi zostało. Natomiast belfer ze mnie bardzo często wychodzi, szczególnie kiedy oglądam telewizję, to myślę: O Jezu! Co ona wyśpiewuje?!– Wobec tego co może pani powiedzieć o poziomie wokalistów na polskiej scenie muzycznej?– Uważam, że jest bardzo marnie, bardzo. Jest mnóstwo fantastycznie utalentowanej młodzieży, i to od wielu lat. Czyli oni już dorośli, a ich nie widać. Tymczasem na scenę wychodzą niejednokrotnie zupełne beztalencia. Zauważyłam, że w muzyce rozrywkowej bardziej chodzi o socjologię niż samą muzykę.– Dlaczego tak się dzieje, że utalentowany narybek potem się gubi?– Myślę sobie, że my nie jesteśmy jeszcze normalnym krajem i po transformacji jeszcze raczkujemy w wielu dziedzinach. Szczególnie polska muzyka rozrywkowa, tzw. pop, leży zupełnie na łopatkach. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją w niszowej muzyce, bardzo ciekawe rzeczy dzieją się ogólnie na obrzeżach popu, natomiast sam pop jest tak słodki i różowy, że nie da się tego wytrzymać.– Tutaj, na warsztatach, pracuje pani właśnie z młodzieżą, która już śpiewa, a nie dopiero się zastanawia, czy nie warto spróbować. Co próbuje im pani przekazać?– Głównie życie, ale też to, aby się uwrażliwili na to, o czym śpiewają, żeby to było gustowne, smaczne, żeby to nie było przegięte w żaden sposób. Granica estetyczna jest momentami bardzo płynna i łatwo ją przekroczyć. Tu, w Raciborzu, już po raz któryś zauważyłam, że jest kilka naprawdę wybitnych talentów, ale też są tacy, którzy raczkują i jeszcze nie wiedzą, o co im chodzi.– Niektórzy młodzi wokaliści już któryś raz biorą udział w prowadzonych przez panią warsztatach. Czy pani ich zapamiętała i jest w stanie powiedzieć, czy się rozwijają, a może stanęli w miejscu?– Oczywiście. Znam przynajmniej pięć osób, które z roku na rok się rozwijają, i jest to coś fantastycznego, że za każdym razem pokazują mi się z lepszej strony.– Rozumiem, że na kolejnych warsztatach nie rozpoczyna pani z nimi od początku, tylko kontynuuje wcześniejszą pracę.– Wie pan, to jest jak w życiu. Jak ktoś jest mało wrażliwy i tępy, to choćby miał nie wiadomo jakiego nauczyciela czy nie wiadomo jakie bodźce zewnętrzne, zostanie jak skała. A bywają takie plasteliny, którym wystarczy dosłownie dać jedną wskazówkę i idą swoją właściwą drogą.– Dyrektorka MDK Elżbieta Biskup powiedziała mi niedawno, że pani nie darowałaby sobie, gdyby do Raciborza nie przyjechała. Jest to prawda czy może trochę kokieteria?– Ja uwielbiam świrusów. Ludzi, którzy mają pasję i nią żyją – zawsze ich podziwiam. Takich, którzy nie patrzą na pieniądze, tylko rozwijanie swoich wariacji, jest coraz mniej w dzisiejszych czasach. A myślę, że taką wariacją jest to, co robi tutaj Ela. Sama kiedyś tak pracowałam. Wszyscy śmiali się ze mnie i mówili, że jeszcze łóżeczko powinnam sobie wstawić do wojewódzkiego domu kultury, i jakoś sobie dałam z tym radę. Myślę, że to, iż ta moja pasja była tak ogromna, pomogło mi w życiu osiągnąć więcej, niż się spodziewałam.– Dziękuję za rozmowę.

Komentarze

Dodaj komentarz