20040910
20040910


Poniżej skrawek plakatu anonsującego jakiś koncert. Kto wystąpi, można jeszcze przeczytać, ale gdzie i kiedy – już nie, bo ktoś przykleił w tym miejscu plakat Ośrodka Szkolenia Kierowców „Karambol”. Tak w Rybniku wyglądają słupy ogłoszeniowe: wolna amerykanka na klej i papier. Urywane, wybrakowane informacje, aż oczy bolą. Żadnych reguł, żadnych uprzejmości. Zasada jest jedna: nasz „papier” musi być na wierzchu, wszystko jedno, co się zakleja – „żaluzje na raty”, „panny w kisielu” czy ogłoszenie o braku wody.Tym, co dzieje się na słupach, nikt się tu nie interesuje i nikt za to nie odpowiada. Dlatego każdy może przykleić, co chce i gdzie chce. W oddalonych od centrum dzielnicach nie jest jeszcze tak źle, ale w centrum miasta nieustannie trwa wojna plakatowa. Nawet jeśli ktoś zaklei istotną dla mieszkańców danej dzielnicy informację, nikt nie zwróci mu uwagi, bo plakatowym bałaganem nikt się nie przejmuje, ot taki wolny rynek na słupie.– Nie przypominam sobie interwencji w sprawie słupów ogłoszeniowych, wiem natomiast, że czasem, nawet w ciągu jednej nocy, wystrój takiego słupa zmienia się dwu-, a nawet trzykrotnie – zauważa Ryszard Sadowski, komendant straży miejskiej.Górą są plakatowi potentaci, ci, którzy kleją najwięcej i najczęściej. Chytra i przemyślana kampania reklamowa – obkleić cały słup dokoła, konkurencja przepadnie pod warstwą kleju.– Słupy są ogólnodostępne i bezpłatne. Istnieje niebezpieczeństwo, że gdyby za umieszczenie plakatu na słupie trzeba było płacić, zaczęto by nimi obklejać budynki i inne obiekty – prezentuje oficjalne stanowisko rybnickiego magistratu Krzysztof Jaroch, rzecznik prasowy.Na słupy uwagę zwracają jedynie Rybnickie Służby Komunalne. Ale pracownicy w pomarańczowych kamizelkach dbają tylko o to, by od nadmiaru papieru za bardzo nie przytyły. Najwięcej roboty mają oczywiście przed każdymi wyborami, gdy od kandydatów słupy puchną w zadziwiającym tempie. Słupy odchudza się też po okresach intensywnych opadów, gdy namokłe warstwy afiszy i ogłoszeń odklejają się od betonowego podłoża.– To trudny temat, nie mamy osobowości prawnej, więc niewiele możemy w tej sprawie zrobić. To, co nam pozostaje, to dbanie o porządek i pilnowanie, by na słupach i wokół nich było czysto, a w całym mieście jest ich ponad 120. Najlepiej byłoby, gdyby za słupy odpowiadał konkretny podmiot, wtedy może byłby porządek – mówi Jan Łanoszka, zastępca dyrektora ds. technicznych Rybnickich Służb Komunalnych.– To zwyczajna wojna, dlatego pod słupami często zdarzają się kłótnie i awantury. To oczywiście kwestia kultury, ale ludziom, którzy w ten sposób starają się zarobić parę groszy, po prostu puszczają nerwy – opowiada Bartłomiej Andrusiak. Studiuje zaocznie, na kolejne semestry zarabia, pracując w agencji artystycznej, czasem sam rozkleja plakaty. – Ktoś, kto nigdy się tym nie zajmował, jest skazany na pożarcie. Trzeba mieć swoją taktykę i wiedzieć, o której kleić. Największy wysyp plakaciarzy jest między ósmą a dziesiątą rano, dlatego najlepiej rozkleić swoje plakaty nad ranem, np. o trzeciej lub czwartej. Potem ok. jedenastej można się przejść, zobaczyć, co zostało i uzupełnić ewentualne braki, wtedy jest szansa, że plakaty spokojnie powiszą do wieczora, ale ok. 18 trzeba znów kleić nowe. Wszyscy starają się umieszczać plakaty na wysokości oczu przechodniów, jeśli przyklei się go niżej, wtedy większe są szanse, że nieprędko zostanie zaklejony – wyjaśnia.– Jeszcze za czasów prezydenta Makosza siedem razy na różnego rodzaju spotkaniach podnosiłem problem bałaganu na słupach, ale nic to nie dało. Dziadostwo jak było, tak jest. Gdyby policzyć, ile pieniędzy wydaliśmy na druk i rozklejanie plakatów, które zaraz są zaklejane, okazałoby się, że wyrzuciliśmy w błoto ogromne pieniądze, ale cóż z tego, gdy nikt się tym nie przejmuje – zżyma się Wojciech Bronowski, prezes Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Ekran”.Rybnickie Centrum Kultury zrezygnowało już z umieszczania na słupach miesięcznych repertuarów Kina Premierowego czy Teatru Ziemi Rybnickiej. Zaangażowanemu plakaciarzowi zlecają jedynie wyklejenie dużych, kolorowych plakatów filmowych, które też szybko stają się tłem dla ogłoszeń o pożyczkach „chwilówkach”, kursach na prawo jazdy i tym podobnych. Jedyną pociechą może być usytuowany w samym centrum miasta, na pl. Wolności, punkt informacji miejskiej. Umieszczone tam za szybą plakaty spełniają swą rolę i nikt ich nie zakleja.Ogólnodostępne, darmowe słupy to jednak niejedyne rozwiązanie praktykowane w tej części Europy. W sąsiednich Żorach na przełomie minionego i bieżącego roku rozstrzygnięto kolejny przetarg na dzierżawę 46 miejskich słupów. Firma, która go wygrała, za jeden taki słup płaci miastu blisko 15 zł miesięcznej dzierżawy. Swoim potencjalnym klientom oferuje rozklejenie ich plakatów na miejskich słupach i dbanie o to, by umieszczone na nich informacje były czytelne.Za miesięczną obecność na słupie plakatu formatu A3 zleceniodawca musi zapłacić 200 zł netto. Ale zlecenie może dotyczyć nawet kilkudniowych terminów, wtedy miesięczne stawki przelicza się na dniówki. Niezbędny zapas pozwala na uzupełnianie zniszczonych czy zaklejonych częściowo plakatów.– Jeśli na słupach pojawiają się jakieś pojedyncze, obce plakaty, po prostu je zrywamy, jeśli jest ich więcej, dzwonię do firmy, która się na nich reklamuje, i wyjaśniam, jakie są reguły gry. Jeśli okazuje się, że firma nie zamierza zapłacić, jej plakaty znikają z naszych słupów. Kłótnie i utarczki do niczego nie prowadzą, dlatego ostatnio coraz więcej firm, zajmujących się np. udzielaniem kredytów, podpisuje z nami umowy, choć jest jedna znana: firma tej branży, z którą w żaden sposób nie potrafimy się porozumieć; kleją, gdzie im się żywnie podoba, i wszystko mają w nosie – mówi Andrzej Masłowski z firmy obsługującej żorskie słupy komunalne.Jak się okazuje, pomysłów na zagospodarowanie zwykłego słupa ogłoszeniowego może być wiele. – Zamierzamy wydzielić na słupach miejsca na darmowe, niekomercyjne ogłoszenia osób prywatnych, np. o zaginięciu psa czy poszukiwaniu mieszkania. Takie okienko o wymiarach 100x70 cm wymalujemy inną farbą, by odznaczało się od reszty – tłumaczy Andrzej Masłowski.W Rybniku na zmiany się nie zanosi, na razie liczy się więc refleks klejących i tych, którzy chcą przeczytać to, czego jeszcze nie zaklejono.

Komentarze

Dodaj komentarz