Trzymam twardą ręką


Niezadowolonych z zachowania Tadeusza F. jest więcej. Najchętniej pozbyliby się go. Ich zdaniem nie nadaje się do pracy z dziećmi. Nie ma odpowiedniego przygotowania ani serca do maluchów. – On tylko wprowadza zamęt i strach w świetlicy. Dzieciaki, gdy go widziały, truchlały z przerażenia. Siedziały milczące, byle tylko mu się nie narazić – mówi Mirela Kaczyńska, która latem odbywała staż w świetlicy.Nie lepszą cenzurkę wystawiają szefowi pozostałe dziewczyny. – Kazał nam uzupełniać na tydzień do przodu dziennik, pisać konspekty zajęć i co do minuty rozkład dnia. Przez cały czas byłyśmy kontrolowane. Również dzieci musiały być odpowiednio przemusztrowane. Nie wolno im było biegać. Gdy tylko podnosiły głos, od razu interweniował. Miały się zachowywać jak dorośli, być cicho, w skupieniu wykonywać zadania bez okazywania zbędnych emocji. Jego metoda wychowawcza, jaką wpajał dzieciom i nie tylko, to: każdy powinien znać swoje miejsce w szeregu i nie wychylać się z niego – dodaje Magdalena Gajda, kolejna stażystka.Obie przyznają, że nie spodziewały się takich reakcji ze strony tego człowieka, gdyż początkowo jawił im się jako kulturalny, stateczny mężczyzna, którego celem jest pomoc biednym i pokrzywdzonym przez los.– Gdy podczas wakacji dzieci przychodziły na świetlicę od rana, chciałam robić dla nich śniadania. Wiedziałam, że niektóre przychodziły głodne, bo w domu nic nie było. Miałam okazję załatwić prowiant od sponsorów, ale pan Tadeusz na mnie nakrzyczał i powiedział, że karmienie należy do rodziców, nie do nas. Zabronił dzieciom przygotowywać śniadanie. Taka reakcja była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie rozumiem jej do dzisiaj – mówi Mirela.– Później pojawił się zakaz przychodzenia matkom na świetlicę, gdzie bawią się ich pociechy. Oczywiście nie dotyczyło to wszystkich mieszkanek naszego bloku. Ja nie mogłam wejść, bo straszył mnie, że zadzwoni na policję. Oddając dzieci na parę godzin do świetlicy, nie mogłam zobaczyć, co robią – mówi pani Kobylańska.Pan Tadeusz zarzuty odpiera: – Nigdy nie wprowadzałem żadnej musztry ani terroru. Być może tym paniom nie na rękę jest to, iż wymagałem od nich pracy, a nie pogaduszek przy kawie. Podobnie nie zabraniałem wejścia matkom za wyjątkiem pani Kobylańskiej, która całymi dniami przesiadywała w świetlicy i przeszkadzała stażystkom w prowadzeniu zajęć.– Nie wolno nam było rozmawiać z mieszkańcami noclegowni ani bloku socjalnego. Jego zdaniem to nie było dla nas odpowiednie towarzystwo. Wręcz zakazał nam jakichkolwiek kontaktów – skarży się stażystka.Pan Tadeusz nie widzi w tym problemu. Raczej nie rozumie dziewcząt, które legitymując się wyższym wykształceniem, chciały się „bratać” z mieszkańcami noclegowni: – Oni są po jednej stronie, my po drugiej. Nie widzę sensu, by to zmieniać. Chciałem tylko, by dziewczyny godnie się reprezentowały. Niestety, jednej z nich się nie udało. Niektóre mieszkanki bloku socjalnego schodziły do świetlicy, a stażystki zamiast zajmować się podopiecznymi, piły sobie kawę, raz po raz wychodząc na kolejnego papieroska, i pozostawiały dzieci samopas. Nie tak wyobrażałem sobie zajęcia w świetlicy. Ja tylko oczekiwałem, by robiły to, co do nich należało.Ludzie się burzą– W noclegowni już raz chcieli go pobić, ale ja go obroniłem. Teraz tego żałuję. Myślałem, tak jak większość na początku, że to dobry człowiek, rozumiejący naszą niedolę. Ale skądże, nic podobnego! My dla niego jesteśmy niewolnikami, którym rzuci łopatę i każe robić. Nie jesteśmy dla niego ludźmi, ale menelami – to najdelikatniejsze określenie – mówi Jerzy Potempa, mieszkaniec noclegowni. – Byłem w różnym przytułkach, ale nigdzie tak źle nie było jak tutaj. W Monarze, u Brata Alberta i w innych miejscach człowiek robił wszystko z ochotą, bo do niego podchodzili jak do człowieka. A tutaj słyszy tylko obelgi. Zmuszają nas do uczestnictwa w zajęciach mających na celu wdrożenie do społeczeństwa. Jak mnie, 55-letniego człowieka, graniem w ping-ponga przez godzinę chcą przywrócić społeczeństwu? I dodaje: – Wstyd mi, bo ja też kiedyś byłem członkiem Stowarzyszenia Charytatywnego „Rodzina”, ale pozbawiono mnie członkostwa, zarzucając pisanie anonimów na pana Tadeusza. Ja nie wstydzę się swojego nazwiska.Pan Jurek jeszcze do końca marca będzie w noclegowni, potem – jak mówi – „idzie w kanał”. Będzie spał na klatkach schodowych albo gdzieś pod mostem. Nie wie, co może się zdarzyć w noclegowni, ale ludzie mają już dość rządów pana Tadeusza, może nie być dobrze.Tego nie ma w słowniku– To pomówienia, słów niecenzuralnych nie ma w moim słowniku. Nigdy ich nie używałem i nie używam. Nie wiem, skąd się bierze niechęć mieszkańców noclegowni do mnie. Być może dlatego mnie nie tolerują, bo każę im przestrzegać regulaminu i sprzątać po sobie. Skarżą się na mnie, jakbym był gospodarzem wszystkiego, a ja sprawuję tylko kierownictwo nad świetlicą dla dzieci. Tych panów tutaj nie zapraszałem – skoro tutaj przyszli, niech się stosują do przyjętego regulaminu. Dzięki temu, że trzymam to twardą ręką, wszystko się tu jeszcze jakoś kręci – mówi pan Tadeusz.W potoku żalów i goryczy padają też mocniejsze zarzuty pod adresem kierownika świetlicy. Wśród nich pojawia się reglamentacja artykułów spożywczych z banku żywności względem niektórych mieszkańców bloku socjalnego, mających skierowanie z miejskiego ośrodka pomocy społecznej. Na koniec pada też oskarżenie o przywłaszczenie, choć nikt nie potrafi podać bliższych informacji.– To absurd. Zapraszam do mieszkania, proszę na miejscu sprawdzić, czy znajdują się tam jakiekolwiek przedmioty, które rzekomo miałem zabrać. To najgorsze oszczerstwa – odpiera zarzuty pan Tadeusz.Z opinią podopiecznych noclegowni, stażystek i matek nie zgadza się Grażyna Mnich, prezes Towarzystwa Charytatywnego „Rodzina”. – Część zarzutów nie jest mi obca, bo znam je z anonimów. Znam pana Tadeusza. To człowiek pracujący z dużym zaangażowaniem na rzecz stowarzyszenia, nie pobiera za to żadnego wynagrodzenia. Nigdy w jego wypowiedziach nie usłyszałam ani jednego wulgaryzmu, nie wierzę, że mógł w ten sposób się odzywać. Ja z tymi ludźmi rozmawiam na co dzień, wiem, jaki mają stosunek do pracy, obowiązków. Być może nie podoba im się, że pan Tadeusz stara się, by mieszkańcy noclegowni przestrzegali regulaminu. Ci ludzie mają roszczeniowe podejście do życia: im się wszystko należy.Jedna z dobrze zorientowanych osób, która chce pozostać anonimowa, mówi, że dopiero teraz przy ul. Marklowickiej zapanował porządek. Wszyscy wiedzą, co do nich należy, wokół budynku jest czysto i spokojnie, ale do tego potrzebna była twarda ręka kierownika.

Komentarze

Dodaj komentarz