20041515
20041515


Ktoś nadający z jakiegoś niezwykłego miejsca staje się nie lada atrakcją dla innych radiowców, którzy zazwyczaj prowadzą dokładną dokumentację nawiązanych połączeń, notując ich czas i współrzędne geograficzne rozmówcy.Wojciech Kłosok, doświadczony krótkofalowiec związany od lat z klubem ROW, działającym przy rybnickim oddziale Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa, nadawał już z wysp Norfolk i Borneo. Latem ubiegłego roku z dwójką przyjaciół wyruszył na kolejną wyprawę. Początkowo wybór padł na wyspę Nauru na Pacyfiku. Okazało się jednak, że ze względu na panującą tam sytuację polityczną uzyskanie wiz i niezbędnych radiowych licencji jest praktycznie niemożliwe. W tej sytuacji polecieli na Wyspę Wielkanocną, najbardziej oddaloną od stałego lądu wyspę na świecie.– Przy łącznościach radiowych dla Europejczyków największą atrakcją jest Pacyfik. Jest trudno dostępny, bo pory, w których można nawiązywać łączności, są bardzo krótkie. Na samej Wyspie Wielkanocnej od dobrych kilku lat nie ma czynnej amatorskiej radiostacji. Niejaki Henry, który jeszcze 15 lat temu był bardzo aktywny, zarzucił pracę w eterze ze względu na wiek i kłopoty ze zdrowiem – opowiada Wojciech Kłosok.Do udziału w wyprawie namówił towarzysza z poprzedniej wyprawy Jerzego Olecha z Krzeszowic spod Krakowa. Ustalili, że zajmie się sprawami organizacyjnymi, Kłosok zaś miał na głowie przygotowanie radiowego ekwipunku. Wyspą oddaloną o 3500 km od brzegów kontynentu południowoamerykańskiego administruje Chile. Korespondencja prowadzona z ministerstwem transportu i telekomunikacji Chile nie przyniosła rezultatu. Jerzy zna hiszpański, postanowił więc zadzwonić do wydającego licencje ministerstwa. Po chwili rozmawiał już z odpowiedzialnym za pozwolenia wiceministrem. Kilka dni później otrzymali z Chile faksem licencje i radiowe identyfikatory: CE0Y/SP9EVP i CE0Y/SP9PT. Pod takimi znakami będą mogli później nadawać z Wyspy Wielkanocnej. Już w trakcie przygotowań do wyprawy dołączył do nich ten trzeci – wytrawny żeglarz, kapitan żeglugi jachtowej, rybniczanin Józef Gromysz. Również należy do klubu działającego przy SITG, ale jest tzw. nasłuchowcem, czyli początkującym krótkofalowcem. Miał zająć się turystyczną stroną wyprawy, przygotowując plan zwiedzania. Dla całego przedsięwzięcia niebagatelne znaczenie miał też przypadający na niego limit bagażu. Zabrali ze sobą cztery radiostacje, anteny, laptopy i niezbędny osprzęt. Bagaż podręczny każdego z nich ważył dobre 15 kg; sztuka polegała na tym, by nie płacić za nadbagaż, ok. 10 dolarów za kilogram. Z zaciśniętymi zębami robili więc wszystko, by sprawiać wrażenie, że to przeciętne, niezbyt ciężkie turystyczne torby.Chile nie wymaga od Polaków wiz, pozostało zatem już tylko znaleźć odpowiednie połączenie lotnicze i dokonać niezbędnych rezerwacji w hotelach; tu przydał się internet. Właściciela domku, który wynajęli na wyspie, uprzedzili, że chcą rozstawić w jego sąsiedztwie swoje anteny.16 października trzyosobowa wyprawa wyruszyła w podróż, której trasa wiodła przez Londyn, Buenos Aires, stolicę Chile – Santiago, na Wyspę Wielkanocną.Jeszcze w czasie przygotowań do wyprawy swą pomoc zaoferowali im krótkofalowcy ze stolicy Chile, gdy więc po 20 godzinach lotu wylądowali w Santiago, trafili na powitalną kolację przygotowaną przez miejscowych „radiowców”. Następnego dnia rano zameldowali się na pokładzie kolejnego samolotu.– Po ponadpięciogodzinnym locie zobaczyliśmy na dole kontury wyspy, wulkany i krater jednego z nich. Z samolotu wszystko wyglądało bardzo surowo – wspominają.Drewniany domek, w którym zamieszkali, był oddalony o ok. 300 m od brzegów Pacyfiku. Już trzy godziny po zakwaterowaniu zmontowali najprostszą antenę o wysokości 10 m.– Jako najstarszy z uczestników wyprawy pierwszy usiadłem przy radiostacji. Miałem ją tylko wypróbować, ale szybko zapomniałem o bożym świecie. Po czterech godzinach zorientowałem się, że przecież Jurek też czeka na swoją kolej... – wspomina Kłosok.Następnego dnia zmontowali dwie znacznie większe anteny, które również w częściach wraz z masztami składanymi z rurek przywieźli ze sobą. Uruchomili drugą radiostację z nadzieją, że obaj zapaleni radiowcy będą mogli się oddać eterowi bez reszty. Niestety, okazało się, że nie jest to możliwe, bo nawzajem sobie przeszkadzają. Dwóch zapalonych krótkofalowców i tylko jedna radiostacja! Rozwiązanie znalazł doświadczony żeglarz Józef Gromysz – wprowadził czterogodzinne wachty; jak na łajbie. Gdy jeden miał prawo wyboru pasma, drugi musiał pracować na innych częstotliwościach, tak by nie przeszkadzać koledze. Przy radiostacjach spędzali 12, a nawet 14 godzin dziennie. Na wyspie odwiedził ich inny krótkofalowiec, ks. Jacek Żebrowski, pochodzący z Rudy Śl. misjonarz, pracujący obecnie w polskiej parafii w Nowym Jorku. Miał zgodę na nadawanie, ale nie miał swojego sprzętu, nadawał więc wtedy, gdy reszta odpoczywała.Z samej Wyspy Wielkanocnej nawiązali ponad 17 tys. łączności. W czasie późniejszego spotkania z członkami klubu w Santiago ktoś zażartował, że w tym samym czasie wszyscy chilijscy krótkofalowcy nie nawiązali tylu łączności, co ich trójka nadająca z wyspy. Prezes klubu wręczył im potem plakietkę z podziękowaniami za tak skuteczne uaktywnienie Wyspy Wielkanocnej w eterze. Jak sami wyliczyli, rozmawiali z krótkofalowcami ze 134 krajów. Informacja o radiowej aktywności rybnickich podróżników znalazła się na specjalnej stronie internetowej, gdzie wyszczególnia się najciekawsze aktualnie pracujące stacje i zakresy fal, na których nadają. To spowodowało już prawdziwy tłok w eterze. Po trzech dniach postanowili złapać tzw. okienka propagacyjne i ponadawać na paśmie „80 metrów”, na którym zwykle słyszy się tylko stacje z kilku sąsiednich krajów. Złapanie na nim stacji z innego kontynentu to już nie lada wyczyn. Na czubku największej z anten zatknęli jeszcze jedną z ramionami o rozpiętości blisko 20 m. Wkrótce jednak okazało się, że w eterze zapanowała cisza; przyczyną jej były wybuchy na powierzchni Słońca i powstałe w ich wyniku magnetyczne zakłócenia. Ku swemu zdziwieniu odkryli jednak, że na „bliskim” paśmie „80 m” owych słonecznych zakłóceń nie ma. Pracując na nim, nawiązali blisko 600 łączności, m.in. z Europą i Stanami Zjednoczonymi.– W eterze byliśmy wielką atrakcją i znaleźliśmy się, co tu dużo mówić, w centrum zainteresowania. Byliśmy w tych dniach jedną z najważniejszych ekspedycji radiowych na świecie, dlatego zależało nam, by tych łączności nawiązać jak najwięcej. Najkrótsze połączenia trwają nie dłużej niż 15 sekund. Woła bardzo dużo stacji, więc trzeba wybrać osobę, z którą się chce rozmawiać, potem podaje się jej radiowy znak i tzw. raport słyszalności. Łączności z Polską były oczywiście nieco dłuższe, prosiliśmy, by zadzwonić do domu bądź przekazać pozdrowienia zaprzyjaźnionym krótkofalowcom. Oczywiście zdarzało się, że Jurek trafił na jakichś gadatliwych Hiszpanów czy Argentyńczyków, wtedy rozmowa przedłużała się nawet do kilku minut, co w sytuacji, gdy na „połączenie” czeka spora grupa rozmówców, jest bardzo denerwujące. Na wyspie, która ma wymiary 15 na 20 km, spędziliśmy całe dwa tygodnie i wiele osób pytało nas później, co robiliśmy tyle czasu na tak małej wyspie. Większość turystów bawi tu dwa, trzy dni i odlatuje – opowiada Wojciech Kłosok.Towarzyszący krótkofalowcom żeglarz był nieco rozczarowany...– Miałem nadzieję, że znajdę tam jakąś przystań żeglarską, wyczarteruję jacht i przynajmniej opłynę wyspę. Nic z tego, znalazłem tylko dwa wiekowe jachty – relacjonuje Józef Gromysz. – W tej sytuacji pozostało mi rozkoszować się samą wyspą i jej wielką tajemnicą – kamiennymi posągami, o pochodzeniu których wciąż niewiele wiemy. Gdy w 1722 roku wyspę odkryli Holendrzy, jej mieszkańcy nie znali ani stali, ani koła i nie wiedzieli, skąd te posągi się wzięły.Każdy szanujący się krótkofalowiec, któremu udało się złapać w eterze Wyspę Wielkanocną, chce mieć pisemne potwierdzenie nawiązanej łączności. W praktyce wygląda to tak, że tuż po wyprawie na prywatne adresy jej uczestników zaczynają napływać z całego świata listy z prośbą o potwierdzenie łączności i kopertą zwrotną. Potwierdzenie takie ma charakter pocztówki, którą przygotowują zazwyczaj sami radiowcy. Z kolei adres rozmówcy, znając jego radiowy znak, można zdobyć, zaglądając do międzynarodowego spisu krótkofalowców. Nasi radiowcy wysłał takich potwierdzeń już blisko osiem tysięcy.Po powrocie z Wyspy Wielkanocnej do Santiago nasi bohaterowie spędzili w Chile jeszcze tydzień, wypożyczyli samochód i pojechali na północ na znaną pustynię Atakama. Mieszkając w prowizorycznym kempingu, spędzili tam trzy dni. Rozstawili prowizoryczną antenę i zarejestrowali jeszcze ok. 600 połączeń.

Komentarze

Dodaj komentarz