Pilnujmy supermarketów


A skoro przyszłość to wielka niewiadoma, zawsze znajdzie się ktoś, kto spróbuje to wykorzystać. Tym sposobem w przededniu pasowania na Europejczyków doświadczamy zjawisk, które jednoznacznie kojarzą się z latami głębokiego PRL-u. Najpierw okazało się, że cukier biały kryształ po przystąpieniu do UE zdrożeje tak bardzo, że na herbatę z cukrem będą sobie mogli pozwolić tylko przedstawiciele klasy średniej. I cóż się stało? Przedstawiciele średniego pokolenia szybko przypomnieli sobie podstawowe zasady magazynowania żywności i ruszyli na sklepy. W supermarketach, dyskontach i całkiem zwykłych sklepach rozpoczął się masowy wykup cukru. Specjaliści od marketingu i reklamy o takim sukcesie mogą tylko pomarzyć. Ceny cukru skoczyły w górę, a mimo to sprzedawał się jak świeże bułeczki. W niektórych supermarketach wprowadzono nawet limit ilości cukru, jaką każdy klient mógł kupić. Do pełni szczęścia brakowało tylko społecznych komitetów pilnujących kolejności w kolejkach. Na szczęście to niepokojące zjawisko zdołał zauważyć rząd. Nieuczciwych handlowców i hurtowników windujących ceny bez racjonalnego uzasadnienia zaczęto straszyć kontrolami, inspekcjami, a nawet samym Balcerowiczem.Okazuje się, że nakręcanie koniunktury przy pomocy Unii, występującej w roli straszaka, ma miejsce w wielu innych dziedzinach handlu. W salonach samochodowych trwają zapisy na przedunijne kontyngenty, a w warzywniakach brukselka kosztuje już tyle, co banany i ananasy.Problem stał się na tyle poważny, że „Gazeta Wyborcza” wspólnie z NBP rozpoczęła akcję „Pilnujmy cen!” polegającą na zbieraniu donosów o zbyt „dynamicznych” cenach. Wystarczy wykręcić numer 0 801 305 305, by dowiedzieć się, co w związku z Unią ma prawo zdrożeć, a co nie. Po zasięgnięciu opinii fachowców możemy już bez obaw iść do sklepu. Jeśli okaże się, że świeża marchewka to luksus, na który nie możemy sobie chwilowo pozwolić, bez skrupułów możemy zwyzywać właściciela warzywniaka od spekulantów.

Komentarze

Dodaj komentarz