20042108
20042108


Teraz jego fotograficzne relacje z podróży po Madagaskarze, Chinach, Japonii, Tajlandii, Indiach, Mongolii, Tajwanie, Argentynie, Paragwaju i wielu innych zakątkach kuli ziemskiej można oglądać na wystawie w wodzisławskim muzeum. Obrazy wyzwalają potrzebę podróży, odkrycia raju, który – jak się okazuje – może być tutaj, na naszej planecie.Pan Tomasz podróż do rajskich krain rozpoczął 23 lata temu. Decyzję o tym, że będzie podróżnikiem, podjął kilkanaście lat wcześniej. – Będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej, wybrałem się na wagary. Poszedłem na dworzec PKP, usiadłem na ławeczce i zafascynowany przyglądałem się pociągom, które raz po raz przyjeżdżały bądź odjeżdżały ze stacji. Wówczas postanowiłem, że jak będę dorosły, to wsiądę do obojętnie jakiego pociągu i pojadę gdziekolwiek mnie on zawiezie. I tak będę jeździł, dopóki starczy sił – wspomina pan Tomek.Dorosłość przyszła nadzwyczaj szybko. Po 10 minutach siedmioletni wagabunda wsiadł do „byle jakiego” pociągu i dotarł do Katowic. Tam pojeździł sobie ruchomymi schodami na dworcu PKP i wrócił do domu. – Uniknąłem kary konduktora za brak biletu. Niestety, w domu nie było już tak bezboleśnie.Od tamtej pory przez długie lata podróżował tylko palcem po mapie lub wspólnie przeżywając przygody Tomka z książek A. Szklarskiego. – Niedawno moi znajomi, wiedząc o mojej dziecinnej fascynacji książkami Szklarskiego, podarowali mi cały cykl książek o Tomku, które zdążyłem już wszystkie przynajmniej dwa razy przeczytać – dodaje.Dzięki tym i podobnym lekturom zdobywał wiedzę o różnych krajach i zakątkach świata, jakiej nigdy by nie uzyskał ze szkolnych podręczników. Swoją znajomością zagranicznych miejsc popisywał się przed kolegami, którym opowiadał niestworzone historie o własnych podróżach do Bułgarii czy Włoch. Po latach w żartach wypominają mu te „kłamstewka” i mówią, że gdyby nie wysłane pocztówki i zdjęcia, nie uwierzyliby, że tam był.Po raz pierwszy w odległą podróż wybrał się do Kanady – na zaproszenie swojego taty, który uciekł tam przed komunizmem. Było to w 1974 r. – Początkowo nie dostałem paszportu i już się pogodziłem, że nigdzie nie pojadę. Jednak tato tak łatwo nie odpuścił. Napisał przecudny elaborat do towarzysza Edwarda Gierka, załączając do niego odpowiedni czek z przeznaczeniem na odbudowę zamku warszawskiego. I to przekonało ówczesne władze do wydania mi paszportu.Po dwóch latach pobytu w Kanadzie, ukończeniu tamtejszej high school, wrócił do Polski. Nie mógł rozpocząć nauki w III klasie LO, więc zapisał się do szkoły górniczej, a następnie ukończył technikum budowlane. Ponownie wyjechał do Kanady, choć tym razem nie było już tak łatwo. Próbował przez Szwecję, w konsekwencji wylądował w Austrii i po roku stanął na kanadyjskiej ziemi. Tam rozpoczął studia na architekturze, poznał piękną dziewczynę, z którą postanowił się związać. Aby zapewnić dobre warunki materialne swojej nowej rodzinie, porzucił studiowanie i rozpoczął pracę na budowie. Takie doświadczenie przydało mu się, by po latach założyć własną, dobrze prosperującą firmę, dzięki której może realizować swoje marzenia.Niemały w tym udział ma była żona podróżnika, która akceptowała jego pasję. – Być może gdyby wówczas mi zabroniła, nigdy więcej nie odważyłbym się spróbować i na zawsze pozostałbym w Toronto. Pamiętam, gdy jakieś dwadzieścia lat temu któregoś ranka obudziłem się ze snu o Amazonii, rejonie, który zawsze mnie intrygował. Pytam się mojej żony, co by powiedziała, gdybym tak pojechał do Brazylii. A ona na to, że zawsze tego chciałem, więc dlaczego nie. Za dwa dni byłem już na lotnisku w Rio de Janeiro. Potem poleciałem do Manaus, tam wynająłem przewodników, którzy zawieźli mnie w głąb dżungli.W samym środku amazońskiej dżungli przez tydzień mieszkał z Indianami. Wspólnie pracowali przy manioku, pływali po rzece, polowali na piranie i małe aligatory. Również tam oprócz miejscowych specjałów miał okazję zakosztować polskiej wódki zaproponowanej przez Indian. – Ten pobyt był dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Zacząłem doceniać to, co mam. Od tamtej pory cieszę się każdym dniem, każdą chwilą. Zresztą wszystkie podróżne dały mi pewną pokorę wobec życia. W niektórych częściach świata ludzie nie mają nic, a mimo wszystko doceniają to, że żyją. Nie mają dostępu do opieki medycznej, do czystej wody, do szkoły. Wobec ogromu nieszczęść, jakie dotykają ludzkość żyjącą w różnych krańcach świata, trudno jest mi zrozumieć rozpacz znajomego, który musi chwilowo zrezygnować z telefonu komórkowego czy innych luksusów, które tak naprawdę w cale do życia nie są niezbędne – mówi pan Tomasz.Zawsze starał się, by miejscowi traktowali go jak swojego, a nie jak ciekawskiego turystę, który zalicza kolejną atrakcję, nie próbując poznać codzienności odległego kraju. – Nie po to przemierzam pół świata, by porównywać, który hotel w którym kraju ma wyższy standard, ile mają kanałów w TV i jaki jest kolor dywanu na korytarzu. Ja zawsze wchodzę kuchennymi drzwiami i staram się zobaczyć rzeczy takie, jakimi one są naprawdę. Dzięki temu łatwiej jest mi uchwycić prawdę o miejscu i ludziach i mam do kogo wracać, bo zostawiam tam znajomych, kolegów, często przyjaciół, a nie wpis do księgi gości hotelowych. Chcę poznawać kraje, ale i ludzi tam żyjących.Poznawanie od kuchni kończyło się niekiedy niezbyt interesującymi doświadczeniami kulinarnymi. – Hamburger z kangura smakuje jak zwyczajna kanapka z kotletem schabowym, niestety nie powiem, jak smakuje wąż, bo starałem się go jak najszybciej łykać, by mieć tę „ucztę” za sobą. Najgorsze, że okaz do podsmażania był przy mnie wybierany, gdy gad miał jeszcze w sobie mnóstwo życia. Następnie szatkowano go na grube plastry i hop na patelnię. Uff, dobrze, że mam to za sobą – z niesmakiem wspomina podróżnik.Pan Tomasz zajadał się też mięsem z krokodyli, a w Nowej Gwinei zamiast chipsów jako przegryzkę podano mu robaki. – One są dobre dla naszego organizmu, mają dużo protein – zapewnia.Miał też okazję zjeść kolację ze świeżo odkopanymi zmumifikowanymi zwłokami mężczyzny. Działo się to na Madagaskarze. Dwa lata wcześniej syn gospodarzy, do których pan Tomasz razem ze swoim przyjacielem zawitali, zmarł. Dokładnie w drugą rocznicę śmierci został on przez członków rodziny wykopany z grobu, by bliscy po raz ostatni mogli się z nim pożegnać. Ponoć to powszechnie praktykowany tam obyczaj, jednak pan Tomasz mówi o ogromnym szczęściu, bo gdyby dzień wcześniej lub później zjawił się w tamtym miejscu, być może nigdy by się o tym nie dowiedział.Interesujących historii ma wiele, mogłoby z nich powstać kilka książek o Tomku, tym razem Rośniakiem.Pan Tomasz oprócz podróżowania, fotografowania ma jeszcze jedną pasję – żeglarstwo. Teraz jego największym marzeniem jest opłynąć cały świat. Udało mu się pokonać Atlantyk, ale do pełni szczęścia brakuje pokonania pozostałych dwóch oceanów. Kiedy to nastąpi, jeszcze nie wie, na razie chce dokończyć opracowanie na temat misji chrześcijańskich w Ameryce Południowej. Fascynacja tematem pojawiła się po projekcji filmu „Misja”. W związku z nim odwiedził w zeszłym roku tamten zakątek świata. Jak mówi, film nawet w niewielkiej części nie oddaje uroku i piękna okolic wodospadu Iquasuo u zbiegu granic Argentyny, Paragwaju i Brazylii. – Rzeka Parana toczy swe wody, napotykając na 300 kaskad dochodzących do 80 metrów. Temu widokowi nie można się oprzeć, zwłaszcza gdy podziwia się to wśród odgłosów dochodzących z dżungli. Dla tych emocji warto żyć – mówi.

Komentarze

Dodaj komentarz