Skuteczny protest


W ubiegłym roku w dzielnicy Studzienna wybudowano sieć kanalizacyjną, puszczając rury m.in. pod ul. Hulczyńską. Przyłącza do posesji mieli sfinansować z własnych pieniędzy ich właściciele. Tyle że miasto zastrzegło sobie prawo ogłoszenia przetargu na wykonanie tych prac. Tym samym mieszkańcy nie mieliby też nic do powiedzenia w temacie ceny. Zgodzili się co prawda na dołączenie do sieci, bo chcieli mieć skanalizowane domy, ale nie na warunkach podyktowanych przez urząd miasta, dla nich niekorzystnych finansowo. Chodziło o interpretację definicji przyłącza. Jest to odcinek przewodu łączącego wewnętrzną instalację kanalizacyjną w nieruchomości odbiorcy usług z siecią kanalizacyjną za pierwszą studzienką, licząc od strony budynku, a w przypadku jej braku – od granicy nieruchomości (ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzeniu ścieków). Mieszkańcy stoją na stanowisku, że zapłacą za położenie rur tylko na terenie ich posesji, np. od ogrodzenia przy drodze do domu, oraz wybudowanie studzienki przy granicy ich nieruchomości i połączenie z nią.Teraz pierwsza studzienka, o której wspomina ustawa, znajduje się na środku ulicy. Mieszkańcy zastanawiają się więc, „czy odcinek instalacji kanalizacyjnej biegnący pod drogą krajową od jej środka do granic naszych posesji [...] można traktować jako przyłącze, naszym zdaniem absolutnie nie” – piszą w skardze do rady miasta. Ich zdaniem jest to jeszcze fragment sieci kanalizacyjnej, której wybudowanie, a potem utrzymanie, leży w obowiązku gminy. Jest to dla nich kluczowa kwestia – miasto wyliczyło koszt jednego takiego odcinka na 3 tys. zł. Do tego koszt przyłącza na terenie posesji w granicach 2 tys. Wyszłoby na to, że każdy właściciel miałby zapłacić średnio 5 tys. zł. Tymczasem z ich szacunków wynika, że mieliby wydać około 3 tys. Więc różnica jest spora. Poza tym zastanawiają się, z jakiej racji mają wyręczać miasto w finansowaniu budowy kanalizacji na gruncie miejskim. Co więcej, potem mieliby oddać te odcinki zakładowi wodociągowemu. Ponadto utrzymują, że gdyby za przyłącze uznać odcinek od środka drogi, to nie mogliby przestrzegać regulaminu odprowadzania ścieków. Wynika z niego, że pierwsza studzienka jest punktem odbioru ścieków. Na odcinku do tej studzienki są zobowiązani utrzymać rurę w dobrym stanie technicznym i zapewnić jej drożność. Gdyby rura zapchała się pod ulicą, chcąc ją odetkać, musieliby ograniczyć lub wstrzymać ruch aut, zerwać asfalt, zrobić wykop itd., co wydaje się absurdalne. Ustawa pozwala inaczej rozwiązać tę kwestię, ale w takim przypadku gmina musiałaby zawrzeć z właścicielami stosowne umowy. Tego jednak nie zrobiła.Tymczasem prezydent uznaje za przyłącze właśnie odcinek od studzienki na środku drogi do granicy posesji.– Odcinek powinien wykonać inwestor, czyli ten, kto chce mieć kanalizację. Poza tym specjaliści w urzędzie uznali, że pewne decyzje są w gestii urzędu miasta. Gdyby przyjąć inną interpretację, mogłyby wyjść zupełnie niepojęte historie – tłumaczy zastępca prezydenta Raciborza Andrzej Bartela, mając na myśli ewentualność, kiedy właściciele posesji wybudowaliby sobie studzienki tuż przy domach, a miasto musiałoby zapłacić za pociągnięcie sieci na ich posesjach.Nie mogąc dogadać się z prezydentem, mieszkańcy zwrócili się do Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast o wykładnię. Ten uznał ich rację. Prezydent pozostał jednak przy swoim. Podobnie nie zmienił zdania, kiedy wojewoda zwrócił się do niego o zmianę decyzji po skardze mieszkańców. Nie widząc innego wyjścia, spróbowali poskarżyć się radzie miasta. Gdyby bowiem radni uznali skargę za zasadną, wówczas prezydent, który jest zobowiązany do wykonywania postanowień rady, musiałby zmienić stanowisko. Pismo, pod którym podpisało się 49 mieszkańców ul. Hulczyńskiej, badała wpierw komisja rewizyjna. Uznała skargę za zasadną. Rada miasta na sesji 26.05 również. Teraz ruch należy do prezydenta.

Komentarze

Dodaj komentarz