20044207
20044207


Melomani zawitali do sali koncertowej TZR pierwszy raz po wakacyjnej przerwie. Gwiazdą wieczoru był od lat mieszkający w Brukseli, a urodzony w Turzy Śl. pianista Wiesław Szlachta, uznawany za jednego z najwybitniejszych wychowanków rybnickiej szkoły muzycznej, którą ukończył w 1955 roku. Dziesięć lat później wziął udział w Konkursie Chopinowskim, po którym w roli stypendysty na dwa lata wyjechał do Nowego Jorku. W Rybniku Wiesław Szlachta wystąpił pierwszy raz po prawie 34 latach; z rybnickimi filharmonikami zagrał Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Fryderyka Chopina.– Na własnych śmieciach zawsze gra się najtrudniej, zwłaszcza gdy jest to powrót po tylu latach nieobecności. To nie anegdota; z Krzysztofem Jakowiczem graliśmy razem Brahmsa w różnych miejscach może z dwanaście razy i zawsze na pamięć. Gdy mieliśmy mieć koncert w warszawskiej akademii muzycznej, na pięć minut przed jego rozpoczęciem poprosił, by dać mu jednak pulpit z nutami. To obrazuje, jak dużym obciążeniem jest granie „u siebie”. Przypuszczam, że profesor Szlachta też bardzo przeżywał swój występ, choć w samej muzyce absolutnie nie było tego słychać. Zagrał pięknie, zupełnie prosto, tak po polsku – komentował w chwilę po zejściu z dyrygenckiego pulpitu Mirosław Jacek Błaszczyk.– Przyjeżdżając po tylu latach, odczuwałem spore napięcie, ale od pierwszej chwili spotkałem się tu z największą serdecznością i poczułem się jak w rodzinie. Zawsze siadając przy fortepianie, mam tremę, tym razem była ona nieco większa niż zwykle, ale to dlatego, że od kilku dni zmagam się z niesamowitą grypą – mówi Wiesław Szlachta.W drugiej części koncertu melomani usłyszeli w wykonaniu rybnickiej orkiestry VII Symfonię A-dur op. 92 Ludwika van Beethovena.Koncert zorganizowano z okazji pięciolecia reaktywowania rybnickiej filharmonii. W ciągu tych pięciu lat orkiestra zagrała ponad 30 koncertów, towarzysząc tak znakomitym solistom jak Adam Makowicz, Piotr Paleczny czy Lidia Grychtołówna. Pierwszym dyrygentem orkiestry jest Mirosław Jacek Błaszczyk. On najczęściej ją prowadzi, ale w kilku koncertach filharmonicy wystąpili pod batutą innych wybitnych dyrygentów, takich jak Maciej Niesiołowski, Jan Wincenty Hawel czy Andrzej Maksymiuk. Dyrektor filharmonii Antoni Smołka podkreślił, że pięć lat funkcjonowania wskrzeszonej filharmonii to wciąż niewiele w porównaniu z 33 latami działalności Filharmonii ROW stworzonej przez braci Antoniego i Karola Szafranków.– W ciągu sezonu gramy pięć, sześć koncertów w sezonie, za które płaci miasto. Chciałoby się grać częściej, ale zdajemy sobie sprawę, że filharmonia nie jest najważniejszą rzeczą w mieście – mówi Norbert Prudel, prezes Towarzystwa Muzycznego im. Braci Szafranków, które wskrzesiło filharmonię.Na następny koncert Filharmonii Rybnickiej melomani muszą zaczekać do końca listopada. Już tradycyjnie będzie to koncert kończący kolejną edycję Dni Cecyliańskich. Być może jego program wypełnią „Cztery pory roku” Vivaldiego, ale to jeszcze nic pewnego.– Jestem zachwycony Rybnikiem, mówiąc po turzańsku, czuje się tu „gospodorza”, a ilości imprez kulturalnych i artystycznych nie powstydziłaby się niejedna europejska stolica. Mam trójkę dorosłych dzieci, które w Belgii ułożyły już sobie życie. Gdyby nie one, na pewno bym tu wrócił. Ostatnio gram coraz więcej koncertów i recitali, bo dopiero od dwóch lat jestem na emeryturze. Wcześniej w różnym charakterze pracowałem w Królewskim Konserwatorium w Liège i byłem na ogół bardzo zajęty. Mam również nominację na profesora nadzwyczajnego Królewskiej Kaplicy Muzycznej Królowej Elżbiety w Brukseli. Rybnicką szkołę muzyczną wspominam najlepiej, jak tylko można, przede wszystkim ze względu na jej niezwykłą atmosferę artystyczną stworzoną przez braci Szafranków. W mało której szkole udaje się ją stworzyć – mówił po koncercie Wiesław Szlachta.

Komentarze

Dodaj komentarz