Ja też przyszedłem zimą


Grzegorz Kowalczyk: – Czy rozmawiał już Pan z członkami zarządu Polskiego Związku Zapaśniczego po tym, jak wybrali na trenera kadry Piotra Stępnia?Ryszard Wolny: – Widziałem się z prezesem Krzysztofem Grabczukiem podczas zawodów Pucharu Polski. Powiedzieliśmy sobie parę rzeczy, ale jego argumenty przeciw mojej kandydaturze mnie nie przekonały. Powiedział, że w związku obawiają się wypuszczenia mnie na głębokie wody, żebym sobie nie zepsuł nazwiska. Można by z tego wysnuć taki wniosek, że większą troską otaczają moje nazwisko niż Piotrka. Kiedy odbyło się głosowanie nad kandydaturą Piotrka [kandydatura Wolnego nie była tym razem poddana głosowaniu – przypis red.], wiceprezes Stanisław Szponar poprosił, by odnotować, że mianowanie na stanowisko trenera kadry Piotra Stępnia jest decyzją prezesa, a nie zarządu, z wszystkimi tego konsekwencjami. Nie pozostało mi nic innego, niż czekać. Z informacji, jakie do mnie dotarły, zarząd zatrudnił Piotrka na dziewięć miesięcy. Jeśli tak jest naprawdę, znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Przygotowania rozpoczęły się dopiero w styczniu, choć powinno to nastąpić jeszcze w grudniu. Za trzy miesiące odbędą się mistrzostwa Europy, co będzie pierwszym sprawdzianem dla trenera i zawodników.– Czy fakt, że nie jest Pan trenerem kadry, oznacza, że nie będzie Pan już tak zaangażowany w jej poczynania jak do tej pory?– Będę pomagał w szkoleniu. Prawdopodobnie w Raciborzu w najbliższym czasie odbędzie się zgrupowanie kadry.– Wśród komentarzy dotyczących obsady stanowiska reprezentacyjnego trenera pojawiły się i takie, które podważały Pańskie przygotowanie do pełnienia tej funkcji. Odnosiło się to między innymi do wiedzy psychologicznej.– Ukończyłem studia, zdobyłem dyplom trenera drugiej klasy, teraz chcę uzyskać dyplom trenera pierwszej klasy. Każdy trener powinien mieć podstawową wiedzę psychologiczną, jest – szczególnie dla młodego zawodnika – jednocześnie nauczycielem i ojcem. Spędza z nim dużo czasu. Rola trenera zmusza do tego, by był psychologiem. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Atenach wiele rozmawiałem z naszym psychologiem Markiem Graczykiem. Wiem, jak ważny jest to aspekt, i nie rozumiem, dlaczego podnosi się taki problem.– Czy spodziewa się Pan, że po dziewięciu miesiącach, gdy wyniki uzyskane przez podopiecznych Piotra Stępnia, nie będą zadowalające, skłonią prezesa Grabczuka do złożenia Panu propozycji objęcia funkcji trenera?– Po wstępnej selekcji we trzech ubiegaliśmy się o nominację, ale ostatecznie na placu boju zostałem ja i Piotrek. Była jeszcze koncepcja, by sprowadzić trenera z Rosji, ale chyba szybko upadła. Nikt tu nie przyjedzie pracować za grosze. Mam trzydzieści sześć lat. Nie można powiedzieć, że brakuje mi doświadczenia. Przed czterdziestką pracę z kadrą rozpoczynali Krzesiński, Starzyński, Supron, Świerad i Tracz. Wygląda na to, że to najlepszy wiek do objęcia tej funkcji. Mam rozpisane treningi Krzesińskiego i Świerada, mogę je analizować i właściwie wykorzystać. Nie jest to dla mnie wyzwanie ponad siły. Na pewno nie boję się podjąć tego zadania i wziąć na siebie odpowiedzialności nawet wtedy, gdy nie wyjdzie.– Czy w obecnej kadrze znajdują się jacyś obiecujący zapaśnicy i czy wśród młodzieży można znaleźć talenty na miarę tych, którzy zdobywali dla nas medale olimpijskie?– Na pewno trzeba stawiać na Artura Michalkiewicza, Juliana Kwita, Lucjana Kwita i Sylwestra Charzewskiego. Jeśli będą ciężko pracować, stać ich na odniesienie poważnych sukcesów. Zawsze uważałem, że trzeba wprowadzić zmiany do systemu szkolenia. Stworzyć sportowe szkoły w zapasach lub skoszarować ich już jako 15-latków, umożliwić starty w zawodach 10-latkom. Opracowując własny plan prowadzenia kadry, wspomniałem również o tym. Obawiałem się, co prawda, że sam coś wymyślę, a to zostanie wykorzystane przez kogoś innego. Na pewno coś takiego ma już miejsce.– A jak to szkolenie odbywa się w Unii?– Adam Jaroszek prowadzi zabawy z grupą najmłodszych dzieci. Rodzice przyprowadzają ich tutaj lub sami przychodzą po lekcjach. Nie chodzi tu jeszcze o specjalistyczne ćwiczenia zapaśnicze, ale o podnoszenie ogólnej sprawności fizycznej. Kłopot w tym, że mamy niż demograficzny. Z każdym rokiem dzieci jest coraz mniej i nie ma się co oszukiwać – w najbliższych latach już tak będzie.– Czy Pańskie sukcesy przełożyły się na wymierne korzyści dla klubu?– Przez wiele lat ten klub był na moich barkach. Dzięki mojemu nazwisku można było wiele zdziałać i myślę, że nadal tak będzie. Ale nie jestem jedyną osobą, której nazwisko jest ważne dla Unii. Bardzo wiele znaczył i znaczy dla niej olimpijczyk z Montrealu Aleksander Zajączkowski. Zdaję sobie sprawę, jaką wagę ma występ na olimpiadzie, i mam taką ambicję, żeby wychować olimpijczyka. Gdy popatrzeć z perspektywy blisko dziesięciu lat, sukcesu z Atlanty nie udało się wykorzystać medialnie i znaleźć dzięki temu sponsorów. W tym roku po raz pierwszy Racibórz będzie organizatorem i gospodarzem turnieju im. Pytlasińskiego. Unia przeprowadzi go wspólnie z urzędem miasta i panem Borowikiem, organizującym od paru lat memoriał strażaków, którzy zginęli przy gaszeniu pożaru lasu w Rudach Raciborskich. W telewizji publicznej, w pierwszym i drugim programie, pojawią się trzy relacje z tych zawodów. Nadarza się więc okazja do pokazania ludziom zapasów. Wszystko odbędzie się z wielką pompą. Nie wyobrażam sobie igrzysk olimpijskich bez zapasów. Jednak żeby zdobyły sobie one odpowiednią popularność, muszą się dobrze sprzedać. Potrafią to robić Szwedzi i Niemcy. Oni mają najsilniejszą ligę. Na dwa, trzy miesiące przed ważnym startem telewizja robi duży materiał z przygotowań. Mało która dyscyplina wymaga od zawodnika takiego wysiłku i pracy jak zapasy. U nas tego nie ma, nasza telewizja ogranicza się do pokazywania zwycięstw i glorii.– Trenuje u was około dwustu młodych ludzi. To chyba sporo, jeśli wziąć pod uwagę niż demograficzny?– Zimą jest ich więcej. Przychodzą się „przechować”, bo nie mają się czym zająć, gdy nie ma śniegu. Ja – jak pamiętam – też przyszedłem zimą. Miałem wtedy dziesięć lat. Do tamtego czasu przez pięć lat uprawiałem pływanie i nie lubiłem zimnej wody. Teraz mogę wykorzystywać to, że dobrze pływam. Gdy miałem kontuzję i nie mogłem uczestniczyć w treningach, chodziłem na pływalnię, wkładałem deskę pod nogi i przepływałem 70-80 długości basenu. To jest inna forma wysiłku, inaczej trzeba oddychać.– Zaczynał Pan od pływania, bardzo dobrze radził Pan sobie z grą w piłkę nożną, a wybór padł na zapasy...– Mój 15-letni syn Mateusz trenował piłkę w Odrze Wodzisław. Trzy lata temu był nawet królem strzelców w rozgrywkach trampkarzy. Wybrał zapasy, choć uważam, że łatwiej byłoby mu uprawiać piłkę. Stanowię dla niego obciążenie psychiczne. Nie chcę go porównywać ze sobą, nie będzie też dobrze, gdy takie porównania będą robić inni. Widzę, że bardzo poważnie do tego podszedł. Ma talent i dużo pracuje. Ja chyba aż tak pracowity nie byłem.– Jednak z tego, co powiedział Pan wcześniej, wynika, że zapasy nie są dostatecznie popularne...– Szkolenie u nas rozpoczyna się stosunkowo późno. Mamy pod tym względem trzyletnie opóźnienie w stosunku do Niemców. Tam zaczynają trenować siedmiolatkowe, a w zawodach startują już ośmio-, dziewięcioletnie dzieci. U nas na pierwsze oficjalne zawody muszą czekać do 13. roku życia. Zaczynają w wieku 10 lat, a kiedy nie mają możliwości rywalizacji, męczą się psychicznie i zniechęcają do tego sportu. Nie widzę przeszkód, by dzieci wcześniej zaczęły starty i treningi. W początkowym etapie nie prowadzimy treningów specjalistycznych, jest dużo gier zespołowych, naturalnej gimnastyki, nawet pływanie. W naszym społeczeństwie nie ma powszechnego przekonania do pożytecznej roli sportu. Nauczyciele wychowania fizycznego nie są gorsi niż kiedyś, ale wciąż brakuje sal gimnastycznych, inna jest młodzież, która nie zrobi nic od siebie. Brakuje też należytej współpracy między szkołami i klubami. Kluby nie wymieniają się zawodnikami. Nie ma współdziałania polegającego na tym, że trener jednej sekcji odsyła kogoś do innej, bo dostrzega, że tam może osiągnąć lepsze wyniki.

Komentarze

Dodaj komentarz