Szpital przed sądem


– Nasz dyrektor zignorował nakaz płatniczy, który pod koniec ubiegłego roku wydała Państwowa Inspekcja Pracy – mówi Kotlańska. Przewodnicząca związku przekonuje, iż załoga nie znajduje się w konflikcie z szefem. Chce tylko odzyskać należne jej pieniądze, na które ciężko zapracowała. Ponieważ jednak nie było możliwości ich wyegzekwowania, sprawę skierowano do sądu pracy. Równocześnie Jadwiga Kotlańska nie zgadza się ze stwierdzeniami wygłaszanymi przy okazji tego rodzaju konfliktów, że ewentualnym skutkiem wyroku na korzyść pracowników byłyby poważne konsekwencje finansowe dla szpitala, do ogłoszenia jego upadłości włącznie. – Szpital nie jest zadłużony, a tylko winny ludziom pieniądze – mówi przewodnicząca związku.Źródeł konfliktu należy szukać w przekształceniu budżetowych zakładów opieki zdrowotnej w samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej, które nastąpiło w 1998 roku. – Wykorzystując opinię prawną, przejęliśmy pracowników na obowiązujących wtedy warunkach. Potem wspólnie ze związkami zawodowymi wypracowaliśmy i podpisaliśmy nowy układ zbiorowy – wyjaśnia Marian Szczygieł, dyrektor szpitala oraz ZOZ-u w Knurowie. W podpisanym układzie zbiorowym znalazł się stosowny zapis, z którego wynika, iż trzynasta pensja zostaje zastąpiona nagrodą roczną. Miała być wypłacana w zależności od finansowej kondycji szpitala. – Taką nagrodę wypłaciliśmy w 2002 roku – mówi dyrektor Szczygieł. Według szefa szpitala problemy na dobre zaczęły się od orzecznictwa sądowego podważającego przepisy wprowadzone przez ZOZ. Sprawa dotyczyła przede wszystkim tego, iż (jak napisano w orzeczeniu) w trakcie przekształceń należało indywidualnie wypowiedzieć wszystkim pracownikom warunki pracy i płacy. Również i te dotyczące nagrody rocznej, a więc trzynastki.Kiedy więc w 2003 roku zaczęły się wręcz lawinowo pojawiać kolejne orzeczenia sądowe, dyrekcja postanowiła rozwiązać problem. Chcąc uchronić się przed dalszymi, ewentualnymi roszczeniami, zaczęła wypowiadać pracownikom umowy. Ci, wykorzystując sytuację, zaczęli żądać swoich trzynastek za lata 2000-2003. – Jest to kwota około 2,5 mln zł. Zresztą trudno dziwić się ludziom, że upominali się o pieniądze – stwierdza Marian Szczygieł. Personel domagał się jednak tych wypłat w sposób bardzo zdecydowany. Najpierw w szpitalu zjawiła się kontrola z gliwickiej delegatury Państwowej Inspekcji Pracy, ale niczego nie zakwestionowała. W roku następnym do knurowskiej placówki zawitała kolejna kontrola, tym razem z oddziału PIP-u w Katowicach. Kontrolerzy podważyli opinię swoich poprzedników z Gliwic. Efektem było wydanie nakazu zapłacenia pracownikom zaległych trzynastych pensji. Dyrektor zaskarżył PIP-owski nakaz do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. W ten sposób uzyskał uchylenie klauzuli wykonalności. Z chwilą złożenia odwołania wszystkie sprawy związane z procesem przedawnienia zostają zatrzymane.– Obecnie czekamy na orzeczenie sądu – informuje dyrektor Szczygieł. Szef lecznicy powstrzymuje się również od jakichkolwiek komentarzy na temat tego, po czyjej stronie jest racja. Rozstrzygnie to Temida. Personel szpitala spokojnie czeka na wyrok, dyrektor zastanawia się nad tym, skąd w razie potrzeby weźmie pieniądze na wypłaty. Stąd też proponuje ludziom spłacanie pieniędzy w ratach, licząc na ich zrozumienie. Jeśli bowiem zostanie zmuszony do uregulowania zobowiązań jednorazowo, zrobi to kosztem innych obszarów funkcjonowania szpitala, a więc zabraknie na leki, sprzęt czy inwestycje. Dyrektor przypomina, że szpital utrzymuje się dzięki pacjentom. Niestety pula pieniędzy, które otrzymuje z Narodowego Funduszu Zdrowia, jest określona. Nikogo nie interesuje to, ile z niej pójdzie na zakup sprzętu, a ile na płace. – Co się może zdarzyć? Nie wiem. Będziemy oferowali pacjentom pusty szpital – mówi Marian Szczygieł. Zdaniem przewodniczącej związku zawodowego pielęgniarek mówienie o konsekwencjach to straszenie na wyrost. – Nie ma co demonizować problemu – twierdzi Jadwiga Kotlańska.

Komentarze

Dodaj komentarz