Zdjęcia: Dominik Gajda.
Zdjęcia: Dominik Gajda.

18 lutego 2014 w godzinach porannych, w Kijowie deputowani opozycji zablokowali trybunę parlamentu. Domagali się w ten sposób włączenia do porządku obrad głosowania, nad przywróceniem konstytucji z 2004 roku. Ta ograniczyłaby uprawnienia ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza. Przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy Wołodymyr Rybak nie zgodził się jednak na zarejestrowanie dokumentów, które umożliwiłyby zmianę ustawy zasadniczej.

Równocześnie rozpoczął się marsz demonstrantów z Majdanu na parlament. Ten został zablokowany przez Berkut, czyli wyspecjalizowaną jednostkę milicji ukraińskiej. Demonstranci przypuścili atak na kordon milicji ochraniający gmach parlamentu. Milicjanci odpowiedzieli gazem łzawiącym, granatami hukowymi i strzałami z broni na gumowe pociski. Zapłonęły opony, butelki z benzyną, zaś funkcjonariusze MSW ostrzeliwali z dachów rejon walk z broni gładkolufowej. W wyniku starć, w sumie zginęła ponad setka osób. Kilka tysięcy było rannych. Wśród nich był 38-letni dziś Andrij Sydorenko. 

Od zawsze był związany z armią

Rodzice Andrija byli żołnierzami. On sam urodził się 2 sierpnia 1984 roku. Jego mama przyjechała z nim do Ukrainy i zostawiła go dziadkom. Sama wróciła do Afganistanu. Już w wieku sześciu lat, młody Andrij został wysłany do szkoły wojskowej z internatem. Później został zawodowym wojskowym. Jeździł na misje do Iraku i Afganistanu. Walczył także w Kongo, Liberii czy w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Powrót z ostatniej misji zakończył się dla niego 3-miesięcznym pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Obrazy, które widział na wojnie, zapadły w pamięci na zawsze. W końcu się podniósł. 

W 2013 roku pomagał w protestach studenckich na Majdanie. Podczas kulminacji zdarzeń, która miała miejsce 18 lutego 2014 roku, został poważnie ranny. Kula trafiła go centymetr obok kamizelki kuloodpornej. Dostał w szyję, co spowodowało u niego częściowy paraliż prawej ręki. Mówi, że nie była to jego pierwsza kula. Wcześniej był już wielokrotnie ranny. Ta jednak, spowodowała u niego trwałą niesprawność. Ranny trafił do szpitala w Krakowie, gdzie poznał swoją obecną żonę. Później walczył jeszcze w Donbasie. Wycofał się jednak z armii i wrócił do Polski.

- Szukałem na Ukrainie pracy w cywilu. Chcieli mi płacić 1000 hrywien na miesiąc, a ja w ogóle nie musiałem przychodzić do pracy. Im chodziło tylko o ulgę podatkową. Musiałem za coś żyć, przynajmniej jeść, więc wróciłem do Polski - mówi.

Czy jeśli będzie taka konieczność, znów wróci na Ukrainę walczyć o swoją ojczyznę? 

Wojna jest nieunikniona? "Plecaki spakowane"

Andrij nie ma wątpliwości. Twierdzi, że niebawem dojdzie do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Kiedy? Mówi - może za miesiąc, może za rok, albo za kilka lat. Ale jego zdaniem, konflikt zbrojny jest nieunikniony. 

- Otwarta, wielka ostra wojna Ukrainy z Rosją będzie na 100 proc. Tylko nie wiadomo czy dojdzie do niej teraz. Może będzie za miesiąc, może za rok, może za pięć lat. Ale do wojny dojdzie. Tak pokazuje po prostu historia. 
- mówi.

Jak podkreśla, jeśli będzie taka konieczność, będzie walczył za swoją ojczyznę. Choć przyznaje, że jego niepełnosprawność może być w tym przeszkodą, nie widzi innej możliwości. 

- Założyliśmy związek weteranów wojennych w Krakowie. Liczy 15 osób. 12 z nas spakowało plecaki i jesteśmy gotowi - kończy.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz