Dziaaczki spod szybu
Dziaaczki spod szybu


Jego członkinie będą dbały o interesy pań, dotychczas „zapomniane” przez pracodawcę, ale i kolegów związkowców. Organizacja została zarejestrowana 14 czerwca (zaledwie trzy miesiące temu) przez Sąd Rejonowy w Gliwicach. Do tego momentu była to najpilniej strzeżona tajemnica pań z Anny, które wpadły na pomysł przedsięwzięcia. Obawiały się nie tylko zwolnienia, ale i złośliwych uwag ze strony kolegów. Okazało się, że słusznie. Panowie związkowcy przyjęli je nie tyle chłodno, co nieprzyjemnie, poczuli się dotknięci, a nowy związek pań traktują jak babską fanaberię. Dorota Soczówka, rzeczniczka organizacji, nie kryje, że ci, którzy jeszcze kilka miesięcy temu przystanęli, zamienili kilka słów „o pogodzie”, dzisiaj przechodzą w milczeniu obok nich. – Nie wiedzą, jak się zachować – uważa pani Dorota. – Panuje swoista zmowa milczenia – dodaje Jolanta Klimek, sekretarz związku. Inaczej zachowało się szefostwo zakładu. Panie mówią, że dyrektor pogratulował im pomysłu i odwagi. Powiedział się, że cieszy się z powstania związku. – Być może była to kurtuazja, ale było to miłe – mówią działaczki. Są szczęśliwe, że pomimo różnych przeciwności udało im się zarejestrować związek, choć ciągle pamiętają strach przed ewentualnymi konsekwencjami, jaki towarzyszył im w tamtych dniach.Teraz mają nieco inne obawy. Tyle wokół nich zamieszania i dziennikarzy, chcących robić wywiady. Panie boją się nieprzychylnych głosów, niesprawiedliwych ocen. Już teraz pojawiają się opinie, że chcą robić karierę, pozajmować wysokie stołki. – To nie tak. Każda z nas pracuje już dziesiąt lat, a to za późno na robienie kariery – mówi Bogusława Staszewska, szefowa związku. Boi się, jak dodaje, złych ludzi, żeby nie zniszczyli choćby słowem, tego co dobre. Pomysł założenia związku zawodowego kobiet zrodził się w pewien grudniowy wieczór ubiegłego roku, na babskim spotkaniu, przy kawie i ciasteczku. Ale sytuacja od dłuższego czasu dojrzewała do takiego finału. Kobiety od dawna czuły się pokrzywdzone w kopalni, gdzie liczą się tylko mężczyźni. Nie miały swojego przedstawiciela, nie brały udziału w żadnych naradach, nie czuły się reprezentowane przez związki, choć były ich członkiniami, bo tam reprezentowano tylko górników. One były stawiane przed faktami dokonanymi. – Bez naszej wiedzy i konsultacji załatwiano wiele spraw bezpośrednio nas dotyczących – wspomina Dorota Soczówka. Pamiętają, że gdy dokonywano wyrównywania płac, nagle okazywało się, że panie „dobrowolnie” podpisują zgodę na zmniejszanie stawek. Porozumienie zawarte było między Kompanią Węglową a związkami w kopalni. Panie mówią, że gdy dochodziło do cięcia płac, wszystko odbywało się kosztem administracji. Panował bowiem pogląd, że administracja jest złem koniecznym, które trzeba znosić. – O górnika należy dbać, bo to on zarabia, no a reszta się nie liczy – tłumaczy pani Dorota.Przykłady można mnożyć. Jednak ten najbardziej uciążliwy dotyczy kwestii finansowych. Mężczyźni za tę samą pracę otrzymują większe pieniądze niż kobiety. Gdy kobieta idzie na urlop, to robota czeka na nią przez dwa tygodnie. Po powrocie musi wszystko nadrabiać. Gdy na wakacje wyjeżdża kolega zza biurka, to jego pracę wykonuje koleżanka. – I tak to wygląda – opowiadają panie. Dodają, że są niejednokrotnie lepiej wykształcone niż mężczyźni, bardziej predysponowane do zajmowania niektórych stanowisk, odpowiedzialne, zorganizowane i dyspozycyjne. Choć zajmują się jeszcze wychowywaniem dzieci, spędzają o wiele więcej godzin w zakładzie pracy niż ich koledzy zza biurka. – Nikt tego nie docenia, a wręcz przeciwnie. Nasze wynagrodzenia są o wiele niższe – mówią. Problem dotyczy nie tylko administracji, a generalnie wszystkich kobiet pracujących w górnictwie. Ofiarami jest bardzo dużo pań, tylko w kopalni Anna pracuje ich około 200. Są zatrudnione w różnych oddziałach, w systemie trzyzmianowym, także w soboty i niedziele. Niektóre pracują w warunkach szkodliwych dla zdrowia, nieraz ciężej niż mężczyźni (np. w zakładzie przeróbczym). Skargi wiele razy pojawiały się w kuluarowych damskich rozmowach, na większych wspólnych imprezach. I jak zwykle przeplatały się z opowieściami o dzieciach, domu i rodzinie. Tego grudniowego wieczoru sprawa wynagrodzeń i warunków pracy zdominowała sprawy rodzinne i osobiste, które zeszły na plan drugi. Panie doszły do wniosku, że jest tak źle, że gorzej już być nie może. Nie chciały tylko narzekać i czekać na cud z nieba. Postanowiły wziąć sprawy we własne ręce. – Chciałyśmy poszukać jakiegoś wsparcia z zewnątrz, by nabrać na tyle siły, aby móc założyć swój związek zawodowy – wspomina Dorota Soczówka.Zaraz postanowiły rozeznać nastawienie innych koleżanek do ich pomysłu. Rozesłały wici po zakładzie i pocztą pantoflową przeprowadziły sondę wśród nich. Pytały, jakie mają problemy, czy ktoś im pomaga, czy chciałyby skorzystać z pomocy i czy powstanie związku zawodowego, który dbałby o interesy kobiet, ma sens. Odzew był ogromny, okazało się, że nie dość że interesy kobiet są pomijane, to i lekceważone. – Nikt nie traktuje ich poważnie, nie próbuje nawet wysłuchać – mówi pani Dorota. To była dla nich przysłowiowa kropka nad i, która przesądziła o podjęciu starań mających na celu powołanie organizacji broniących praw pracownic kopalni. Wsparcie otrzymały od Doroty Stasikowskiej-Woźniak, pełnomocnika wojewody śląskiego ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. W marcu wybrały się do Katowic na seminarium „Kobiety w górnictwie”, organizowane przez panią pełnomocnik. Okazało się, że o kobietach w górnictwie w ogóle się nie mówi. Rozmawiały z przedstawicielem Banku Światowego, który potwierdził, że na ten temat nie ma z kim rozmawiać, a istniejące związki zawodowe nie są partnerem do rozmów, bo nie chcą dyskutować na te tematy. Panie prawie codziennie zaczęły więc jeździć po pracy na szkolenia do Katowic. Wracały późno wieczorem, na drugi dzień, skoro świt, ruszały do pracy, a potem znów do Katowic. Uczyły się organizacji związku od podstaw (opracowywania założeń, statutu, procedur rejestracji w sądzie, zasad rozmów z pracodawcą). Wszystko robiły z własnej inicjatywy, za własne pieniądze i w konspiracji. – Bałyśmy, że wyjdzie to na jaw za szybko i możemy stracić pracę – wspominają.W kopalni zaczęto plotkować, że „baby coś kombinują”. Nagabywane nic nie powiedziały. Dziś mówią, że koledzy wiedzieli, że coś się dzieje, ale nie znali konkretów i bali się tej niewiadomej. W tym czasie nawet zaproponowali im funkcje szefów w innych związkach. – Pewnie po to, by rozbić nas w zalążku, chociaż nie wiedzieli, co jest grane – mówi pani Jolanta. Panowie dzisiaj również nie mają najlepszego zdania o nowym związku. – Byłoby lepiej, żeby powstało jeszcze pięć nowych, przecież jest to na rękę Kompanii Węglowej – złośliwie komentuje jeden z członków Związku Zawodowego Górników w Polsce, który nie chciał podać nazwiska, choć jak twierdzi niczego się nie boi. Dodaje, że paniom ktoś w głowach namieszał, a po co tu tyle związków? Jak zmieni się władza, będzie nowy prezes Kompanii, to wszystkie rozwiążą. – Oto do czego doprowadzi rozproszenie związków – dodaje nasz rozmówca. W końcu plotki krążące po kopalni stały się faktem. Gdy Związek Zawodowy Kobiet został zarejestrowany, pani Bogusława, jego szefowa, pojawiła się na cotygodniowym spotkaniu związków z dyrekcją. Męskie zdziwienie zamieniło się w lekceważące milczenie. Pani Bogusława mówi, że panowie oniemieli na jej widok. Prawda wyszła na jaw. – Życie pokazało, że największą opozycję wobec nas buduje nie pracodawca, ale koledzy ze związków – stwierdza. Teraz będąc na naradach słyszy, o czym oni rozmawiają, jakie sprawy załatwiają.Panie będą mogły walczyć o godne życie, uczciwą zapłatę, równy status pracownika i pozycję zawodową. – Decydują przecież o niej nie płeć, ale kwalifikacje – mówi pani Bogusława. Pani Dorota dodaje, że kobiety biorą czynny udział w życiu zakładu, współuczestniczą w podejmowaniu decyzji, nic już nie będzie o nich bez nich, a liczba członkiń stale rośnie. Praktycznie codziennie pojawiają się kolejne chętne do złożenia deklaracji. Obecnie w Związku Zawodowym Kobiet jest już blisko 60 pań. Niektórzy zarzucają, że to mało, ale w kopalni jest związek, istniejący od lat, który ma tylko 12 członków. – I to jest dużo? – pytają panie. Marzy im się, by w każdej kopalni powstawały filie ich związku. Mówią, że jeżeli będzie ich dużo i chętnych do działania, być może uda się im przebić ze swoimi sprawami jeszcze wyżej. – Im nas więcej, tym mocniejszy nasz głos – mówi pani Dorota. Członkinie związku rozdały już 200 agitujących ulotek. Zamierzają je kolportować i w innych kopalniach.Tekst i zdjęcie BEATA KOPCZYŃSKA

Komentarze

Dodaj komentarz