Karambol z dzikami


Tuż po godz. trzeciej Bolesława Oracza, pawłowickiego leśniczego, obudził telefon. Dzwonili policjanci z informacją, że na dwupasmówce ciężarówka wjechała w stado liczące 13 dzików i prośbą o przybycie. Leśniczy wsiadł do swojego dżipa, a po kilku minutach był na miejscu, gdzie były już radiowozy z miejscowego komisariatu i KMP w Pszczynie oraz wóz bojowy straży pożarnej. Na poboczu stała ciężarówka. Policję wezwał jej kierowca, Włoch, gdy wreszcie zrozumiał, co mu się przytrafiło. Jechał tirem marki Mercedes od strony Wisły do Warszawy, a wiózł kineskopy do telewizorów. Gdy był na pograniczu lasu Dębina i pól uprawnych (rośnie tam kukurydza), zauważył na szosie jakiś ruch. Początkowo nie wiedział, co się dzieje. Potem pomyślał, że na drogę wbiegło stado baranów, i zaczął gwałtownie hamować, ale nie zdołał w porę zatrzymać auta. Dopiero gdy zjechał na pobocze i wysiadł z szoferki, zobaczył, że na prawym pasie leży kilkanaście martwych dzików. – Niektóre były tak zmasakrowane, że nie było co zbierać – opowiada leśniczy Oracz.To on poprosił strażaków o pomoc w ściągnięciu ciał zwierząt na pobocze, po czym wezwał myśliwych z czechowickiego koła Bażaniec, które gospodaruje na tym terenie. – Postanowiliśmy, że dziki trzeba najpierw przewieźć do mnie na podwórko, bo zwierząt, które zginęły w wypadku, nie przyjmą w żadnym punkcie skupu dziczyzny – opowiada Bolesław Oracz. Jego dżip musiał obracać kilka razy, bo makabryczny ładunek w całości nie zmieścił się w aucie. Wtedy okazało się, że życie straciło nie 13 dzików, jak początkowo szacowano, ale 18. Rano w rowie znaleziono jeszcze jedno martwe zwierzę. Wszystkie, jak mówi leśniczy, zagospodarowali myśliwi. – Te, które były w kawałkach, poszły do utylizacji na koszt koła – dodaje. Usuwanie skutków zdarzenia trwało trzy godziny, bo strażacy najpierw musieli uprzątnąć krwawe szczątki, a później zmyć z jezdni płyny, które wyciekły z uszkodzonych chłodnicy i miski olejowej w ciężarówce. Jak powiedział nam komisarz Artur Wątroba, szef pszczyńskiej drogówki, to zdarzenie dla policji było kolizją, nie wypadkiem, bo nie ucierpiał żaden człowiek. – Dlatego nie zajmowaliśmy się szacowaniem strat powstałych w wyniku uszkodzenia ciężarówki – podkreślił.Stróże prawa zaznaczają, że jeśli można mówić tu o czyjejś winie, to na pewno nie kierowcy. Ponad wszelką wątpliwość stwierdzono bowiem, że nie jechał z nadmierną prędkością. W przeciwnym przypadku uszkodzenia auta (zniszczeniu uległy też m.in. przednie zderzaki, oraz lampy) byłyby jeszcze większe. – Gdyby kierowca był, że tak powiem, dowcipny, mógłby domagać się odszkodowania od koła łowieckiego i na pewno by je wywalczył – dodaje komisarz Wątroba. Z jego wiedzy wynika, że na szosę często wybiegają tu leśne zwierzęta, ale nie ma żadnego znaku ostrzegawczego. Leśniczy Oracz potwierdza, że już kilka razy dochodziło tu do zderzeń z sarnami, ale ginęły pojedyncze sztuki. Wiosną życie na tym odcinku straciły cztery dziki, ale wtedy w kolizji uczestniczyły dwa samochody. W tej okolicy nie ma co prawda ostoi dzikich zwierząt, lecz leśne stworzenia nieraz przebiegają przez drogę, bo po lewej stronie znajduje się wodopój. – Sądzę, że ta wataha biegła właśnie do niego, byłoby więc dobrze ustawić tam jakiś znak – przyznaje leśniczy. Wśród martwych dzików było kilka loch i tzw. przelatków (do dwóch lat), reszta to warchlaki, które przyszły na świat tej wiosny. Gdyby w to stado wjechał samochód osobowy, na pewno nie obeszłoby się bez ofiar w ludziach.ELŻBIETA PIERSIAKOWA

Komentarze

Dodaj komentarz